Joanna Guga Joanna Guga
556
BLOG

Słowo droższe od pieniędzy czy pieniądz droższy od słowa?

Joanna Guga Joanna Guga Polityka Obserwuj notkę 0

Jadowity język w służbie polityki

Swoją pracę dyplomową poświęciłam językowym sposobom krytyki oponenta politycznego w jednym z czołowych polskich czasopism opiniotwórczych. Jednak nie miałam świadomości, że za kilka lat samorządowa kampania wyborcza w moim regionie dostarczy mi tak pokaźnej, nowej porcji materiału badawczego :-)

Nie nasz problem. A może raczej - nie tylko nasz. Znajdujemy się już pod murem. W miejscu, w którym nie istnieje żadna zasada i wartość, której zachowanie byłoby ważniejsze od osiągnięcia celu, jakim jest posiadanie władzy.

Zastanawiałam się, jak wygląda styl rozmowy prywatnej na tematy polityczne, a jak styl debaty i kampanii w naszych regionach samorządowych. Teza? Oba są tak samo złe. A oto argumenty.

Wzrost temperatury politycznej = spadek kultury słowa
Irytujemy się, nie chcemy słuchać o polityce, omijamy wiece i odwracamy głowy na widok mnożących się plakatów wyborczych. Ale ci, którzy z tych plakatów szczerzą do nas swoje zęby mają odwrotny interes i zagwostkę. Jak mówić, żebyśmy chcieli ich słuchać w tym natłoku informacji? Sposób jest prosty i stary, jak świat. I zupełnie nie ma dla nich znaczenia, że nieetyczny i... chamski.

W roz­mowie z Pio­trem Naj­sztu­bem prof. Ho­łów­ka prze­ko­nu­je, że pol­skie życie publiczne jest pełne cham­stwa. - Jeśli czło­wiek nie ma cze­goś rze­czo­we­go, rozsądnego do po­wie­dze­nia, do­pusz­cza się całej serii in­wek­tyw. Wtedy z tego po­wsta­je spra­wa me­dial­na z wła­snym bie­giem, cię­ża­rem i może to­czyć się do­wol­nie długo - mówi filozof. (www.wiadomosci.onet.pl za tygodnikiem Wprost).

Coraz więcej przepchnąć. Wwiercić się w mózg tak, żebyśmy cały czas pamiętali, CO powiedział, przez to JAK powiedział. Bo jeśli słowo jest słabe, puste to trzeba je czymś wzmocnić. Dzieje się tak, kiedy polityk lub usłużny mu "dziennikarz", poza obrażaniem innych sam... nie ma nic do powiedzenia. Jeśli ma ograniczony dobór słownictwa, to zwraca uwagę krzycząc do czytelnika i mnożąc wykrzykniki, pytajniki i kropki.

W bezpośrednich wypowiedziach do wyborcy jest inaczej. Kandydat jest odważny kiedy wie, że nikt mu nie odpowie, bo jest to wywiad jeden na jeden. Czasem jednak delikatne uszczypliwości się nie udają, demaskują nieokrzesanie:


"(...) szanowni burmistrzowie, czy to z x, czy z y są jacyś obrażalscy i nie chcą współpracować, tylko dlatego, że jest tam jakaś grupka ludzi, którzy nic innego nie potrafią tylko krytykują"
"(...) jeden z dyrektorów czy kierowników ZGK ma muchy w nosie"
"(...) odstraszacie, odpychacie (...)"
"(...) trzeba wiedzieć, kiedy ze sceny zejść, bo wiek Panu nie pozwala"
"(...) kroplówka i balkonik nie przeszkodzą im w sprawowaniu urzędu, jak się tak przyspawają do foteli"
Badając język kandydatów do władzy i komentujących politykę w naszym powiecie, poza chamstwem, o którym już było jest jeszcze kilka innych modeli wypowiedzi.

"Na luzaka"
Są tacy politycy, którzy na siłę próbują przekonać do siebie najmłodszy elektorat. W pierwszej kolejności zakładają sobie po kilka kont na fejsie i codziennie piszą na swojej stronie mało poważne treści o tym, że miło jest wypić kawkę, kiedy słoneczko za oknem wita uśmiechnięty dzionek. Albo wtrącanie w wypowiedź pisemną znieważeń typu: ha ha albo fiu-bzdziu. Nietakt zawsze ośmiesza sprawujących funkcje publiczne. Nie ociepla wizerunków i nie odmładza. (Wystarczy wspomnieć frajerów Marka Sawickiego). Podobnie jak budowanie autorytetu nie na efektywnej pracy, tylko na skracaniu dystansu między samorządowcem a wyborcą. Pozdrawianie znajomych z internetu przy każdej okazji, którą stwarza mikrofon i publiczność nie kreuje dobrego wizerunku stratega na trudne czasy. Jest raczej próbą zaimponowania. I w tym miejscu model na luzaka łączy się z modelem samochwały.

"Na samochwałę"
Kandydat chce się wypromować. O to chodzi w kampanii. Czasem jednak zapomina, że przecież ciągle szuka sposobu, żeby wniknąć i zostać w umyśle potencjalnego wyborcy. A ostatnią rzeczą, której wyborca chciałby słuchać są narcystyczne teksty o wspaniałym sobie samym. Ewentualnie pomiędzy drugim, trzecim i piętnastym słowem ja wplata się moje dzieci to, a moje wnuki tamto. Ze zdwojoną częstotliwością w okresie przedwyborczym (wzorem przestarzałej szkoły piaru w celu ocieplenia wizerunku kandydata). Zagalopowuje się w autopromocji. Śmiejemy się pod nosem, przykrywamy czoło  dłonią i chowamy oczy z zażenowania, bo wstydzimy się za kogoś, kto do nas mówi w ten sposób. Niestety mówca jest już tak daleko, że nie zauważa kabaretu, który nam funduje:

"Jestem kreatorem rzeczywistości. Kreator coś sobie wymyśla, robi i to jest nieziemskie!"
"Proszą mnie o autograf, a ja nie jestem jakimś aktorem, gwiazdą, tylko zwykłym... kreatorem rzeczywistości."

Nonszalancja i inne gafy
Jest taki rodzaj wypowiedzi, który niektórzy nazywają potocznie: co ślina na język przyniesie. Mówca nieprzerwanie opowiada o czymś bez ustanku. W rozważaniach, które prowadzi na żywo posuwa się tak daleko, że przestaje panować nad tym co i o kim mówi. Trzeba uważać, żeby w takiej gadulskiej euforii nie powiedzieć o jedno słowo za dużo. Chociaż czasem trudno rozróżnić, czy to niezamierzony nietakt czy po prostu bezceremonialny sposób traktowania otoczenia:
Jak przyjadą goście z zewnątrz, z Warszawy, to im się ta kostka podoba, a mieszkańcy kręcą nosem, że nie da się jeździć.
No, ale jak przyjadą goście z WARSZAWY to chwalą, a wy, prowincjusze nie znacie się na nowoczesnej architekturze.

Mowa-trawa
Tu krótko i na temat. Można powiedzieć coś tak, żeby nie powiedzieć nic konkretnego, ale dla niezorientowanych będzie brzmiało prawie mądrze. Niektórzy politycy wyrobili się już w takim operowaniu utartymi tekstami i banałami, że dostają za to regionalne oskary. Na przykład: Ja uważam, że jestem bardzo dobrym kandydatem na burmistrza, ponieważ posiadam wszelkie cechy, które temu służą, jestem osobą wykształconą, moja praca służy rozwojowi mojej osobowości i mam nadzieję, że nasi mieszkańcy podejmą słuszną decyzję, do której zachęcam i zapraszam, itd...

Robić z tata wariata
Jeszcze zanim na dobre rozpoczęła się kampania wyborcza już było wiadomo, że wszystkie komitety jak hieny rzucą się do walki z bezrobociem i obiecywania miejsc pracy. Ci, którzy mają bezpośredni wpływ i dostęp do statystyk oraz kierujący biurami zatrudnień skłonni są nawet maskować niekorzystne dane. W moim mieście podczas forum gospodarczego usłyszeliśmy, że przez dwanaście ostatnich lat bezrobocie w naszym powiecie spadło o połowę, rozwijamy się i dajemy pracę tysiącom ludzi. Kto z nas dał się zmanipulować?

Po pierwsze. Ten okres to czas wejścia polski w unijne szeregi. To oznacza, że zmieniły się warunki zatrudniania, bo otworzyły się granice. O tym, jaka armia ludzi wyjechała z powiatów w tym czasie nie trzeba nikogo przekonywać.    

Po drugie. To, że z czterdziestu procent bezrobotnych zrobiło się nagle dwadzieścia. Zgoda. Ale poza tym, że zmniejszyła się liczba ludzi zmienił się sposób liczenia bezrobotnych: zmiana stopy bezrobocia jest zmianą pozorną, która przede wszystkim wynika ze zmiany sposobu liczenia zarejestrowanych bezrobotnych przez Główny Urząd Statystyczny. Gdyby GUS trzymał się starej metody naliczania bezrobotnych, mielibyśmy prawdopodobnie do czynienia ze wzrostem bezrobocia, pomimo czynników sezonowych. Główny Urząd Statystyczny powinien podawać stopę bezrobocia obliczoną starą metodą, by można było widzieć trend gospodarczy. Zmiana sposobu liczenia bezrobocia zaburza rzeczywisty obraz koniunktury gospodarczej. Jest „kreatywną księgowością” w statystyce. (Komentarz Jerzego Bielewicza dla "Naszego Dziennika")

Po trzecie. Miło się słucha, że samorząd ma niezliczone instrumenty do walki z bezrobociem i korzysta z nich. Dzisiaj wielu młodych ludzi pracuje - od niedawna, lub od niedawna już nie pracuje. Szastanie na prawo i lewo stażami i robotami publicznymi jest jak smoczek dla płaczącego dziecka. Zamyka usta, ucisza krzyk. Doraźne formy walki z bezrobociem nie rozwiązują sprawy, ale pogłebiają problem.

Po czwarte odnośnie do trzeciego. Kiedy co pół roku (staż) lub co kilka miesięcy (roboty publiczne) zmienia się pracownika na tym samym stanowisku rzeczywiście tworzy się armia aktywnych zawodowo. Właśnie o to chodzi w tysiącu miejsc pracy, które wmawiają nam pomarańczowo-granatowe banery.

Po piąte. Masowe rozdawnictwo dotyczy też jednorazowych dotacji na rozpoczęcie własnej działalności gospodarczej. Naszych wspólnych pieniędzy. Mądrą przedsiębiorczość trzeba wspierać, ale dziś nie prowadzi się żadnej weryfikacji. Ilu pracowników zatrudni firma, która otrzymuje taki prezent od PUP? Najczęściej jedną, ale to nie problem, żeby oferować dwadzieścia tysięcy złotych (z naszych wspólnych pieniędzy) od ręki nieznajomej osobie, która zwróci się do starosty... na facebooku.

Po szóste. Praca sezonowa. Nie trzeba nikogo przekonywać o tym, jak w naszym powiecie skaczą statystyki berobocia późną wiosną i latem. Tylko jaką jakość pracy i płacy oznaczają? Umowę śmieciową za grosze kończącą się w najlepszym wypadku nowym rokiem akademickim lub kuroniówką przez następną część roku.

Ostrych zwro­tów uży­wa­ją także czo­ło­wi pol­scy po­li­ty­cy. - Ist­nie­je po­wszech­na chęć pa­stwie­nia się, szka­lo­wa­nia, ob­ma­wia­nia, oplu­wa­nia i ośmie­sza­nia - nie po­zo­sta­wia złu­dzeń roz­mów­ca "Wprost". (...) Jego zda­niem, lu­dzie o dużej ogła­dzie i wy­so­kiej kul­ tu­rze oso­bi­stej zo­sta­li wy­par­ci z me­diów. Winę za to po­no­si "spi­sek dwóch sił". - Jedna wiel­ka siła to lu­dzie z na­tu­ry pry­mi­tyw­ni. Drugą siłą są po­li­ty­cy. Wy­ra­fi­no­wa­ne zło­śli­wo­ści nie tra­fi­ły­by ani do po­li­ty­ka wroga, ani do ma­so­we­go od­bior­cy. (www.wiadomosci.onet.pl za tygodnikiem Wprost).

Paradoks polega na tym, że nawet jeśli ktoś uzna ten tekst za wyrafinowaną złośliwość, będzie to komplement dla autora, ale porażka dla komitetu, który chce... elegancko odnieść sukces.
Czy wobec tego dalej przekonuje nas bardziej brak ogłady w języku? Czy mamy już świadomość, że kultura definiuje uczciwego polityka?


Internauci o "wrednej mowie":

Jan Wasilewski: chama można znaleźć wszędzie, w każdym środowisku i miejscu. Zazwyczaj występuje anonimowo i jest całkowitym nieudacznikiem życiowym zganiającym winy za swoje niepowodzenie życiowe za wszystko - żydów, murzynów, arabów, rząd lub złą pogodę. A ci medialni robią to tylko, żeby zaistnieć, choć na chwilkę.

Anty-k: kulturalna mniejszość nie ma szans, ponieważ i tak zdominuje ją prostactwo, które wysłowić się nie potrafi - tu mowię m. in. o nagminnym kaleczeniu końcowek w języku polskim typu rękom, nogom, tom osobom.

KOLO: Żal już patrzeć na te wszystkie cyrkowe miny, pozy i rynsztok słowny na pokaz. Zgadza się też to, że gdy ktoś jest mierny w jakiejś dziedzinie a chce zarzucić coś komuś w danej materii dopuszcza się inwektyw w celu postawienia zasłony dymnej dla własnej niewiedzy.
 

0101di: do czasu, gdy nie zostaną zahamowane rządy pieniądza we wszystkich dziedzinach życia, nie ma szans na ograniczenie chamstwa. Prymitywnych ludzi zawsze było więcej niż wyrafinowanych, więc za coś co trafia w "gust" prymitywa dostaje się większą kasę. Jeżeli twórcy kultury są rozliczani z "przychodu", a nie z twórczości ich "dzieła" muszą być "chamskie", inaczej się nie sprzedadzą. I kółko się zamyka. Nasz neoliberalny kapitalizm nie "produkuje" niczego co nie da się przeliczyć na pieniądze. Wszystko co nie daje natychmiastowej kasy to "marnotrawstwo".

kLipa: Brak kindersztuby wielu osobom życia publicznego, a tzw. klasie politycznej w szczególności. "Chamotom" wydaje się, że będąc bardziej ekspresyjnymi zostaną lepiej zapamiętani i będą mieli większe szanse w następnych wyborach. Nadto skundlone dziennikarstwo miast objąć ostracyzmem pseudopolitycznych biegają na wyprzódki na ich konferencje.

Sławek: W czasach "okrutnej komuny" parobków uczono zachowania i robiła to również telewizja. Teraz szczytem dobrego tonu jest luzactwo i przekaz jarmarcznych zachowań.

Joanna Guga
O mnie Joanna Guga

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka