Julia M.Jaskólska Julia M.Jaskólska
578
BLOG

Generał pod specjalnym nadzorem

Julia M.Jaskólska Julia M.Jaskólska Polityka Obserwuj notkę 3

 12 grudnia ulica Ikara, przy której mieszka generał Wojciech Jaruzelski przypominała twierdzę. Ogrodzona wysokimi, pełnymi barierkami, wzmożone siły policyjne z konnicą włącznie. Tak Polska Komorowskiego i Tuska chroniła przed corocznymi demonstrantami szefa Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego, która 13 grudnia 1981 r. wydała wojnę Polakom i wprowadziła stan wojenny. Salon z Czerskiej i okolic dba o spokój swojego „człowieka honoru”. Gdyby był jeszcze mróz, śnieg, koksowniki i transportery opancerzone, byłoby jak w 1981 r.

Tragedia smoleńska z 10 kwietnia 2010 r., w której straciliśmy odradzającą się elitę niepodległościową, stała się jednoznaczną cezurą pomiędzy Polską niepodległą a neopeerelem. Za prezydentury Lecha Kaczyńskiego i rządów PiS, nie do pomyślenia było, by autor stanu wojennego, odpowiedzialny za śmierć (według dotychczasowych ustaleń) ponad 100 osób, zapraszany był na polityczne salony. Teraz prezydent Bronisław Komorowski – gdyby uznać za prawdziwe jego deklaracje – opozycjonista wszechczasów, bez którego nie byłoby wolnej Polski, zaprasza generała w charakterze doradcy na posiedzenie Rady Bezpieczeństwa Narodowego. W Polsce niezdekomunizowanej (w przeciwieństwie do Czech) na komunistów typu Jaruzelskiego, czy Kiszczaka nie wolno powiedzieć krytycznego słowa, niedopuszczalne jest wypominanie przeszłości, a już broń Boże tej wstydliwej karty życiorysu, że przyszły szef WRON w latach 50.był tajnym współpracownikiem stalinowskiej Informacji Wojskowej. A jeśli ktoś to zrobi to na własny, często słony rachunek. Anita Gargas, ówczesna szefowa telewizyjnej publicystyki, pożegnała się w 2010 r. z pracą na Woronicza za dopuszczenie do emisji filmu Grzegorza Brauna „Towarzysz Generał”, pokazującego czarno na białym, bez retuszu, związki Wojciecha Jaruzelskiego z sowieckimi specsłużbami.
 
Nie tędy droga! Wokół Jaruzelskiego narastać ma mit bohatera narodowego. Dwa lata temu, również w przededniu rocznicy stanu wojennego, dowiedzieliśmy się, jakim patriotą był generał w 1981 r. Jak sam ujawnił w „Kropce nad i”, był wówczas bliski samobójstwa w przypadku interwencji sowieckiej: „Miałem pistolet pod ręką. Kilka razy sięgałem po niego przed wprowadzeniem stanu wojennego”. Tyle, że żadnej interwencji zza wschodniej granicy nigdy miało nie być.
 
Gorszy nie chce być były minister spraw wewnętrznych gen. Czesław Kiszczak, który w wywiadzie dla “Dziennika Bałtyckiego” w grudniu 2008 r., odkrył nam oczywistą prawdę o tamtych latach. W 1981 r. wojsko otaczało miasta nie po to, by pacyfikować opór społeczny w zakładach pracy i rozpędzać manifestacje, ale by… osłaniać je przed armią sowiecką(sic!).
 
 Prawda, jacy z tych generałów patrioci? A my okazaliśmy się niewdzięczni, domagamy się ich odpowiedzialności za grudnie i wyroków skazujących. Przecież WRON chciała dobrze, a “sowiecki generał w polskim mundurze” to był w rzeczywistości gorący patriota ryzykujący własnym życiem. Konrad Wallenrod to przy nim nic!
 
 Tyle tytułem gorzkiej ironii, gdyż Jaruzelski to symbol podległości Sowietom w najgorszej postaci podczas wojny i po niej. Współpraca ze zbrodniczą Informacją Wojskową jako TW „Wolski”, likwidacja w latach 1945-47 oddziałów polskiego podziemia niepodległościowego w okolicach Hrubieszowa, Częstochowy i Piotrkowa. Grudzień 1970, pacyfikacja oporu społecznego w latach 80., to jego prawdziwe oblicze, oddające „patriotyzm internacjonalistyczny” w duchu komunistycznej światowej rewolucji. Po latach nic się nie zmieniło i generał tkwi dalej w okopach socjalistycznej ziemi obiecanej. 11 grudnia br. wydał przecież oświadczenie, według wzorca sowieckiej propagandy, w którym przeprosił tych, którzy cierpieli w stanie wojennym, ale jednocześnie powtórzył, że jakby przyszło co do czego, to ponownie wydałby rozkaz wyprowadzenia wojska i milicji na ulice, pacyfikacji protestujących w zakładach pracy, internowania działaczy związkowych. Po raz kolejny, bez mrugnięcia oka, zaakceptowałby mordowanie patriotycznych kapłanów, czy rozjeżdżanie przez milicyjne „budy” manifestantów.
 
Generał twierdzi, że 13 grudnia to była jego suwerenna decyzja, by uchronić Polskę przed interwencją. Śmiechu warte. Udostępnione właśnie dokumenty z archiwów NATO z tamtego okresu wykazują jednoznacznie, że nie było mowy o żadnej interwencji sowieckiej. Był to, jak stwierdza „L’Osservatore Romano” z 13 grudnia „prawdziwy zamach stanu, który doprowadził do błyskawicznego aresztowania wszystkich szefów związku i opozycji oraz wydania serii restrykcji”. Gwoli uzupełnienia: Jaruzelskiemu rozkazy wydawali nie tylko Breżniew, ale także szef KGB Andropow oraz marszałkowie Ustinow i Kulikow. Była więc to dyktatura wojskowa w imię sowieckiej racji stanu oraz imperialnych planów i globalnej polityki Kremla. Zresztą za swoją wzorową postawę obrońcy światowego socjalizmu generał, jako jedyny Polak, został w 1984 r. odznaczony w Moskwie najwyższym sowieckim odznaczeniem – platynowo-złotym orderem Lenina. O tym fakcie mało kto dziś pamięta. A szkoda, gdyż pamięć się zaciera z każdym rokiem i w końcu dojdzie do tego, że 100 procent ankietowanych w sondażu powie, że stan wojenny był ratunkiem dla Polski, członkowie WRON to sami patrioci, a 10 milionów członków „Solidarności” to zaprzańcy. Będzie to pokłosie tzw. transformacji spod znaku Michnika oraz prania mózgów przez „GW”. Układu okrągłostołowego, który zapewnił Jaruzelskiemu prezydenturę, funkcjonariuszom PRL święty spokój, forsę na leki, a agenturze spokojny sen przerywany jedynie paroma paroksyzmami wolnościowymi i próbami dekomunizacji.
 
W rezultacie, nie ma winnych wszyscy święci. Prawo jest więc surowe dla Kowalskiego, który z supermarketu próbował wynieść bułkę, bo nie stać go na jej zakup. Dla komunistycznych dygnitarzy są przewlekane w nieskończoność sprawy sądowe. 17 kwietnia 2007 r. w Wojciech Jaruzelski, jako stojący na czele utworzonej w nocy z 12 na 13 grudnia 1981 Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego, został przez IPN oskarżony o zbrodnię komunistyczną, polegającą na kierowaniu „związkiem przestępczym o charakterze zbrojnym, mającym na celu popełnianie przestępstw”, a także o podżeganie członków ówczesnej Rady Państwa PRL do przekroczenia ich uprawnień poprzez uchwalenie dekretów o stanie wojennym w czasie sesji Sejmu PRL – wbrew obowiązującej wówczas Konstytucji. Po roku akt oskarżenia został jednak zwrócony przez sąd z uwagi rzekomo na uchybienia.
 
Ten chocholi taniec ze sprawiedliwością trwa od okrągłego stołu. W 1992 r. Sejm przyjął uchwałę, że stan wojenny był nielegalny. Z kolei w 1996 r. Sejm, głosami ówczesnej koalicji rządzącej SLD-PSL, nie zgodził się, by Jaruzelski, Kiszczak i inni członkowie utworzonej 13 grudnia 1981 r. Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego odpowiadali przed Trybunałem Stanu. I gdy kilka dni temu poseł PSL Stanisław Żelichowski, podkreślał, że generał jest za stary by go sądzić, że należało to zrobić dwadzieścia lat temu, a teraz należy zostawić osąd historii, to cierpi chyba na ludową „pomroczność jasną”. W 1996 r. był przecież posłem PSL.
 
 Czy przełomowy okaże się tegoroczny werdykt Trybunału Konstytucyjnego, uznający dekret o stanie wojennym za sprzeczny nie tylko z konstytucjami PRL i III RP, ale też z prawem międzynarodowym?
 
Gdybyśmy żyli w państwie demokratycznym, Jaruzelski za swoje zbrodnie dawno poniósłby odpowiedzialność. Siedziałby w więzieniu, lub – minimum – po skazaniu dostałby wyrok w zawieszeniu.
 
 Generał jednak nie poniósł i nie poniesie odpowiedzialności dopóki u władzy będzie tzw. salon. Adam Michnik w kwietniu 1992 r. w Paryżu podczas promocji książki Jaruzelskiego wypowiedział pamiętne: „Odpieprzcie się od generała”. Wiedział co mówi, wiedział na jak podatny grunt to trafia. Nieprzypadkowo po okrągłym stole lewica “Solidarności”, obejmując władzę, raz że zrobiła amnestię, dzięki której do dziś IPN nie może skazywać esbeków, a po wtóre orzekła, że winny wypaczeniom i zbrodniom był system. System, a nie ludzie, wykonawcy czy mocodawcy zbrodni. System, czyli coś bezosobowego. Nie można było przecież skazać kumpli z Magdalenki, tym bardziej że tzw. styropianowe elity trzymane były na teczkowej smyczy przez Kiszczaka i ludzi z dawnego SB.
 
 Albert Camus w “Dżumie” pisał o konieczności pamięci: „Wszystko, co człowiek może wygrać w grze dżumy i życia, to wiedza i pamięć. (…) Bakcyl dżumy nigdy nie umiera i nie znika, może przez dziesiątki lat pozostać uśpiony w meblach i w bieliźnie, czeka cierpliwie w pokojach, w piwnicach, w kufrach, w chustkach i w papierach, nadejdzie być może dzień, kiedy na nieszczęście ludzi i dla ich nauki dżuma obudzi swe szczury i pośle je, by umierały w szczęśliwym mieście”.
 
 Na razie dżuma wygrywa z życiem. A ten kto domaga się prawdy i choćby słowa skruchy, warunku przebaczenia, ze strony generała jest jaskiniowym antykomunistą, by użyć nomenklatury redaktora z ulicy Czerskiej.

Zapraszam na moją stronę autorską jakuccy.pl

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka