Kiedy byliśmy mali jeździliśmy na ferie do Dziadków. Dla większości dzieci wyjazdy do babci to wyjazd z miasta na wieś, u nas było odwrotnie - zostawialiśmy dom z ogrodem i jechaliśmy do miasta zażywać miejskich atrakcji. Jedną z nich była jazda na sankach. Koło nas jedyną niezabudowaną górką była spadzista ulica, natomiast zaraz pod blokiem Dziadków był odpowiedni do zjeżdżania wał, a nieco dalej większe górki. Oprócz tego był zamarznięty stawik, po którym dziadek mnie ciągnął używając smyczy jako uprzęży (wyżlica Dziadka, Asta, odmawiała przyjęcia na siebie roli konia pociągowego). Oczywiście były także takie przyjemności jak gra z dziadkiem w karty (nauczył nas gry w garibaldkę, zwaną przez niego przekorą), wyszywanie pod czujnym okiem babci (najpiękniej wyszywał brat). Specjalną atrakcją zimową było kino do którego zabierała nas zwykle siostra mamy. Pamiętam, że byliśmy razem na "Niekończącej się opowieści", gdy moje rodzeństwo szło na "Labirynt" byłam chora i musiałam zostać w domu. Za to później miałam własną wyprawę do kina, zorganizowaną przez ciotkę specjalnie dla mnie. "Niekończącą się opowieść" do znudzenia puszczano później w telewizji, "Labirynt" nie doznał tego zaszczytu. Kilka lat temu widziałam ten film w sklepie za granicą. Nie kupiłam licząc że niedługo pojawi się i u nas. Przeliczyłam się i musiałam poczekać kolejnych kilka lat. Wreszcie pokazał się bodajże w zeszłym roku, ale już przed mikołajkami zdążył zniknąć ze sklepów. Szczęśliwie udało mi się wynaleźć jakieś resztki na allegro. Nieco się wahałam przed włączeniem - a co, jeśli wspomnienie z dzieciństwa zderzy się z nudnym, anachronicznym i ogólnie beznadziejnym filmem? Wsparcie w postaci koleżanki, prażynki, popitka, rzutnik na ścianę, play. Animacja początkowa - jak na te ponad 20 lat temu całkiem w porządku. Krótki moment świata realnego - typowa, nieco drętwa produkcja amerykańska lat osiemdziesiątych. Cały kunszt, wyobraźnię i radość tworzenia Jima Hensona widać, gdy świat rzeczywisty schodzi na drugi plan, a wkraczają lalki - film nabiera życia, a widz rumieńców. Cały fantastyczny świat został stworzony za pomocą techniki lalkarskiej, rzecz dziś nie do powtórzenia - kto dziś poświęciłby czas i pieniądze na konstruowanie roślinki o kilkunastu, a może i kilkudziesięciu oczach poruszających się niezależnie od siebie, gadających ścian, bagna wiecznego smrodu! Labirynt to historia Sary, która zamiast zajmować się swoimi pilnymi zajęciami, ćwiczeniem roli ukochanej króla Goblinów, ma pilnować młodszego braciszka. Tobby, jak to nieznośny młodszy braciszek, płacze wyprowadzając siostrę z równowagi. Sara wzywa na pomoc króla goblinów. I tu niespodzianka - może nie dla widza, ale dla Sary na pewno - Tobby znika, pojawia się król, Jareth. W tej roli David Bowie w mocnym makijażu, sterczących włosach, postawionym kołnierzu i obcisłych gatkach. Jareth mógłby być nieco bardziej przekonujący, ale reżyser potrzebował gwiazdy. Wolałabym, gdyby wybrał Stinga, co zdaje się chodziło mu po głowie, no ale trudno, można mu to wybaczyć. Jareth stawia Sarze warunek - odda Tobyego, jeśli dziewczyna dotrze do otoczonego labiryntem zamku w ciągu 13 godzin. Jeśli nie, chłopiec na zawsze zostanie goblinem. Niewiele myśląc Sara rusza w drogę.
Samo dotarcie do labiryntu sprawia pewne problemy. W czasie wędrówki Sara spotyka np. cudnego gadającego robaka, który wita się z nią przyjaznym "Allo" i zaprasza na herbatkę:
W tym czasie Jareth siedzi na zamku w towarzystwie licznych goblinów i się denerwuje. Dla dodania sobie otuchy podśpiewuje sobie :
Sara zaś wędruje i wędruje. Po drodze trafia na pomocne dłonie (uwielbiam tę scenę!):
Dalej jeszcze dziewczyna poznaje potwora Ludo, z którym szybko się zaprzyjaźnia, tak jak i z poznanym już wcześniej zgryźliwym Hogglem, ledwo unika wpadnięcia do bagna wiecznego smrodu, spotyka dzielnego rycerza-wiewióra z mniej dzielnym wierzchowcem-psem. Wreszcie dociera do miasta, gdzie razem z przyjaciółmi staczają bitwę z goblinami. Na koniec dostaje się do zamku, gdzie w scenerii wyjętej wprost z grafiki Eschera stara się dotrzeć do brata:
Bardzo, bardzo polecam.