Okładka środowego wydania bulwarówki "New York Post" z tytułem "Walić w media"
Okładka środowego wydania bulwarówki "New York Post" z tytułem "Walić w media"
JeremiZaborowski JeremiZaborowski
799
BLOG

Z Bannonem czy bez, Trump jest Trumpem

JeremiZaborowski JeremiZaborowski USA Obserwuj temat Obserwuj notkę 25

Niedziela

Był sobie Steven Bannon w Białym Domu i nie ma Stevena Bannona u boku prezydenta Donalda Trumpa. W piątek, dokładnie w pierwszą rocznicę objęcia stanowiska menedżera ówczesnnej kampanii ówczesnego kandydata Trumpa, jego główny strateg i doradca rzucił papierami. Ale myliłby się ktoś twierdząc, że ten ideolog amerykańskiego „nacjonalizmu gospodarczego” zniknie gdzieś w odmętach medialnej ciszy. Wrócił już do swego matecznika, czyli internetowego konglomeratu Breitbart News, skąd zamierza prowadzić walkę o uratowanie Donalda Trumpa i wyborców, którzy wynieśli do władzy 45. prezydenta USA z rąk „globalistycznych elit”.

Co się stało? Wielomiesięczna kotłowanina i podgryzanie w Białym Domu musiały tak się skończyć. Trump, lubiący zarządzanie przez chaos, wieczny konflikt, napuszczanie jednych doradców na innych, musiał w końcu pozbyć się Bannona, gdyż niestanne wojenki w centrum dowodzenia Ameryki, zacząły szkodzić także jemu. Ponad pół roku rządów a Kongres nie uchwalił żadnych znaczących reform obiecanych w kampanii – ani naprawy podupadającego systemu opieki zdrowotnej Obamacare, ani reformy niewydolnego i rozbuchanego systemu podatkowego, że o budowie symbolicznego choć „muru” na granicy z Meksykiem czy wielkim projekcie odbudowy amerykańskiej infrastruktury transportowo-komunikacyjnej nie wspomnę. Ale myślę sobie, że główny powód odstawki Bannona był bardziej prozaiczny. Cienkoskóry, z niezwykle rozbuchanym ego Trump nie mógł znieść jednej rzeczy: przedstawiania Bannona jako twórcy elekcji 45. prezydenta, głównego stratego wyborczej zmiany, mózgu Trumpa, wręcz „prezydenta Bannona”, jak z lubością i złośliwością (znając uczulenie Trumpa na punkcie własnej osoby) nazywali go polityczni dziennikarze w Waszyngtonie. Tego, dla Donalda – „zrobiłem to wszystko sam, sam” – było oczywiście za wiele.

Sam Bannon, uwolniony od ciasnego gorsetu rządowego stanowiska, nie zamierza zasypiać gruszek w popiele. Jeden z dziennikarzy, który miał z nim okazję rozmawiać w miniony czwartek powiedział, że słyszał człowieka, który brzmiał jak „po wypiciu czterdziestu red bulli”, chcący dalej walczyć z politycznym status quo w Waszyngtonie. Jak powiedział kilka dni wcześniej - a więc wiedząc już o swoim odejściu - tygodnikowi „The Weekly Standard: „Establiszment Partii Republikańskiej nie ma żadnego interesu w sukcesie Trumpa. To nie są populiści, to nie są nacjonaliści, nie mają żadnego interesu realizacji programu. Żadnego”. Bannon przedstawia oczwyiście swoje odejście w kontekście walki z miłośnikami globalizmu, którzy interesy Ameryki mają gdzieś. W publikacjach ludzi związanych z Bannonem palcem wskazuje się na najbliższe otoczenie Trumpa: jego zięcia Jareda Kushnera, sekretarza skarbu Stevena Mnuchina i prezydenckiego szefa doradców gospodarczych Gary Cohna. To jest ten „Nowy Jork”, „mieszkańcy Globalistycznego Bagna”, słowem wrogowie Bannona w nieustającej walce pomiędzy populistami a pragmatycznymi centrystami (głównie o bankowej prowieniencji), której stawką jest przyszłość zwykłych Amerykanów. „Prezydentura Trumpa, o którą walczyliśmy i którą wygraliśmy, skończyła się. Wciąż dysponujemy potężnym ruchem i coś na prezydenturze Trumpa zyskamy. Ale ta prezydentura się skończyła. Będzie coś innego, będzie walka, będą dobre i złe dni, ale ta prezydentura skończyła się” zadeklarował przywódca populistycznego ruchu amerykańskich nacjonalistów gospodarczych w „The Weekly Standard”. Dodając, że „skoncentruje się na ściganiu establiszmentu”.

 Środa nocą

Z Bannonem czy bez, Trump oczywiście pozostaje Trumpem. We wtorek prezydent pojechał do Phoenix w Arizonie, gdzie w obecności kilkunastu tysięcy, może nawet ponad dwudziestu tysięcy zwolenników, wygłosił płomienną mowę, godną najlepszych czasów kampanii wyborczej. Najważniejsze zdanie z 77-minutowego przemówienia: „Media mogą mnie atakować i ja to przyjmuję. Ale kiedy one atakują Was, to dla mnie nieprzekraczalna linia”, którym towarzyszło skandowanie „USA, USA, USA!”, „CNN sucks” czy „Zbuduj ten mur!”.

Właściwie większość przemówienia, to był atak na media i waszyngtońskie elity, które rzucają kłody pod nogi i próbują nie dopuścić do realizacji wyborczych obietnic Trumpa. Zaczęło się i skończyło na ostrej retorycznej nagonce na media, „przeklęcie nieuczciwych” reporterów, którzy przekręcają słowa i czyny i produkują alternatywną rzeczywistość. „CNN nie chce aby jego zmniejszająca się widownia zobaczyła, co dzisiaj mam do powiedzenia” zadeklarował Trump, choć jako żywo CNN cały czas na żywo transmitowała jego słowa.

I dalej: „Bardzo nieuczciwe media, ci wszyscy ludzie tam, z tymi wszystkimi kamerami”. W odpowiedzi – buczenie.

„Oni nie informują o faktach. Tak jakby nie chcieli informować, że mówiłem ostro przeciw nienawiści, bigoterii, przemocy oraz  że mocno potępiłem neonazistów, wyznawców wyższości białej rasy czy Ku-Klux-Klan”.

„Mam nadzieję, że choć pokażą ilu jest tutaj ludzi na tej sali. Ale oni nie robią nawet tego. Jedyny moment kiedy pokazują tłumy to wtedy, gdy jest na sali jakiś anarchista czy człowiek, który przeszkadza”.

„Wszystkie stacje telewizyjne – CNN jest naprawdę złe, ale dzisiaj rano oglądałem ABC, nie oglądam wiele, ale tym razem mieli tego malutkiego George’a Stephanopoulosa rozmawiającego z Nikki Haley, prawda? Malutki George”.

No cóż, żadnemu republikaninowi besztanie mediów zaszkodzić nie może.

*             *             *

Codzienne ćwiczenia z dokładności. Z uważności. Na każdą chwilę, każdy gest. Ćwiczenie w przeżywaniu i dokładnym wyykonywaniu czynności. Nawet tych najbardziej banalnych, jak umycie widelca (żeby nie było żadnych zacieków), wytarcie stołu, przygotowanie posiłku (dokładnie, bez pośpiechu, pamiętając o odpowiednich proporcjach i kolejności czynności). Słowem głębokie wnikanie w codzienną tkankę życia, przeżywanie „tu i teraz”, jakby świat miał się skończyć za pięć minut. Kto nigdy nie utracił kontroli nad swoim życiem, nic nie zrozumie z tego codziennego doskonalenia dokładności i uważności.

Jeremi Zaborowski

Tekst ukazał się w nowojorskim tygodniku "Kurier Plus" z 26 sierpnia 2017 r. http://www.kurierplus.com

Tydzień na kolanie? Bo w pośpiechu notowane, przy okazji innych zajęć. Całość co piątek w nowojorskim tygodniku "Kurier Plus" http://kurierplus.com/

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka