Patryk Gorgol Patryk Gorgol
1376
BLOG

A można rzetelniej?

Patryk Gorgol Patryk Gorgol Polityka Obserwuj notkę 26

Moją uwagę przykuł ostatni wpis na blogu Bronisława Wildsteina pt. "Objawienie Tuska". Naprawdę rozumiem, że publicyści nie mają ambicji by zostać prawnikami, ale jednocześnie mają możliwość dotarcia do nich i podpytania. O tyle szkoda, że nigdy z tej możliwości nie korzystają i później kończy się to tak, jak w tym przypadku. W eter idą informacje na poziomie "gdzieś słyszałem, że coś". Pana Wildsteina, jako czołowego publicystę w naszym kraju, czytają tysiące osób i następnie bezmyślnie powtarzają.

Pozwolę sobie za tym na odniesienie się do akapitu dotyczącego badania. Tak, badania, a nie śledztwa, jak pisze pan Wildstein. Międzypaństwowy Komitet Lotniczy prowadzi badanie, nie śledztwo. Śledztwo prowadzi prokuratura.

"I proszę nie powoływać się na konwencję chicagowską, do której odwołał się rząd i chór celebrytów dziennikarstwa III RP. Sprawa była bezprecedensowa, a więc konwencja odnosząca się do wypadków cywilnych nie miała tu specjalnego zastosowania, co więcej, i ona zawierała możliwość przejęcia śledztwa przez kraj-ofiarę wypadku, tylko rząd Tuska nie uczynił w tym kierunku żadnego kroku."

Po kolei, aby być uczciwym - rzeczywiście, niezwykle ciężko uznać samolot Tu-154 za cywilny i jeszcze trudniej uznać, że nie był to samolot państwowy. Tylko jakie rodzi to skutki?

Polacy tracą wszelkie argumenty prawne i pozbawiają się realnej możliwości wpływu na badanie (czy też wtedy - śledztwo). Możemy się powoływać na umowę z 1993 roku, ale byłaby ona niestosowalna. Dlaczego? O tym napiszę poniżej. W tym przypadku doszło do uznania raka za rybę, co było zwykłym kompromisem i najlepszym z najgorszych wyjść. Zapytany przeze mnie na spotkaniu Interdyscyplinarnego Koła Naukowego Dyplomacji i Prawa pt. "Katastrofa smoleńska w świetle prawa międzynarodowego" - wprost - doktor Aleksander Gubrynowicz z Zakładu Lotniczego Instytutu Prawa Międzynarodowego potwierdził, że Polacy nie dysponowali żadnymi skutecznymi instrumentami prawnymi w razie złej woli Rosjan. Inna sprawa, że taka zła wola byłaby w tamtych chwilach strzałem we własną stopę ze strony Moskwy. Trzeba było się zatem dogadać, bo przecież nikt rozsądny nie uzna, że należało tam było wysłać nasze F-16 i GROM i próbować opanować okolice lotniska. Byłoby to niemalże wypowiedzenie wojny. Takie rzeczy mogą robić Amerykanie w Chorwacji czy Izraelczycy w Rumunii, ale nie Polacy w Rosji. Stąd konwencja.

Kwestia przejęcia badania (nie mylić ze śledztwem...) to jeszcze co innego. Zacytujmy konwencję chicagowską.

“5.1 Państwo miejsca zdarzenia, podejmuje badanie okoliczności wypadku i ponosi odpowiedzialność za prowadzenie takiego badania. Może ono jednak przekazać, w całości lub w części, prowadzenie badania innemu państwu na podstawie dwustronnej umowy. W każdym przypadku Państwo miejsca zdarzenia, powinno wykorzystać wszelkie dostępne środki pomocy w prowadzeniu tego badania”

Pozostaje mi teraz tylko cierpliwie poczekać aż pan Bronisław Wildstein wskaże umowę dwustronną, na postawie której Polacy mogliby przejąć to badanie. Obawiam się jednak, że takowa nie istnieje.

Podpowiem, że taką umowę można by zawrzeć po katastrofie, ale po pierwsze, musieliby się na to zgodzić Rosjanie (a nie bardzo mieli w tym interes, dlaczego mieliby się zrzec swojej suwerenności w tym obszarze?), a po drugie, negocjacje w tej sprawie, a następnie ratyfikowanie takiej umowy przez Polskę i Rosję, zajęłoby tygodnie, a problem pojawił się tu i teraz.  A w tym czasie kto na zasadzie wyłączności zajmowałby się katastrofą? Federacja Rosyjska.

Czy ktoś widzi jakąś inną, sprawnie działającą i przetestowaną, procedurę, którą można by zastosować w tej sytuacji i jednocześnie której podstawą prawną byłaby umowa obowiązująca zarówno Polskę, jak i Rosję?

Pan Wildstein myśli, że widzi...

"Co więcej, już w 1993 roku podpisaliśmy umowę z Moskwą na temat katastrof samolotów wojskowych, która była dużo bardziej właściwa dla badania tragedii smoleńskiej, a gwarantowała nam podmiotową rolę."

Jaką przepraszam umowę? "Na temat katastrof samolotów wojskowych"? To by sugerowało, że w 1993 roku Polacy z Rosjanami długo siedzieli, negocjowali, opracowali procedurę, a następnie wdrożyli ją do porządków krajowych, przewidując, iż kiedyś może dojść do takiego nieszczęścia. Idąc tym tropem, czemu jej nie zastosowano i dlaczego to jest spisek?!?! A jak jest naprawdę?

Jak to jednak w życiu bywa - nie wszystko okazuje się takim, jakim byśmy chcieli. Nie jest to więc żadna umowa "na temat katastrof lotniczych", a "Porozumienie między Ministerstwem Obrony Narodowej RP a Ministerstwem Obrony Narodowej Federacji Rosyjskiej w sprawie zasad wzajemnego ruchu lotniczego wojskowych statków powietrznych RP i Federacji Rosyjskiej w przestrzeni powietrznej obu państw”. Reguluje m.in. zasady łączności i w całości zajmuje się rzeczami, które raczej nie zainteresowałyby nikogo, oprócz pasjonatów lotnictwa. Uwagę zwraca jednak artykuł 11, który jednym zdaniem wspomina o katastrofach lotniczych:

„Wyjaśnienie incydentów lotniczych, awarii i katastrof spowodowanych przez polskie wojskowe statki powietrzne w przestrzeni powietrznej FR lub rosyjskie wojskowe statki powietrzne w przestrzeni powietrznej RP prowadzone będzie wspólnie przez właściwe organy polskie i rosyjskie”.

I to wszystko. Jeden artykuł! Ktoś chce porównać długość tego jednego artykułu z odpowiednim załącznikiem do Konwencji Chicagowskiej? Nic więcej na temat wspólnych właściwych organów polskich i rosyjskich nie ma. Jakieś definicje? Procedury? Jakie organy mają prowadzić śledztwo? Co z czarnymi skrzynkami? W jaki sposób podzielić pracę? W jaki sposób ma przebiegać współpraca prokuratorów? Czy powstanie jakiś raport? Kto będzie jego autorem? Na jakiej podstawie prawnej Polacy mają prowadzić swoją działalność w Rosji? Czy stosować polski Kodeks Postępowania Karnego, czy rosyjski? Co z rosyjską (lub polską, gdyby wypadek miał miejsce w Polsce) zwierzchnością terytorialną?  Umowa nie daje odpowiedzi na żadne z w/w pytań, a to byłby tylko początek.

Mówiąc wprost, za tym artykułem nie idzie kompletnie żadna procedura, ani możliwość prawna. Oznacza to, że Rosjanie mogliby powiedzieć tak: "ale przecież tego (np. dostępu Polaków do skrzynek) nie ma w umowie, więc to nas nie obowiązuje, a poza tym, w naszym rozumienie 'wspólne' oznacza....". Czy Polacy mieliby instrumenty prawne do wymuszenia działania nieprzetestowanej procedury, która w dodatku nie istnieje? To pytanie retoryczne.

Naturalnie, problem można by rozwiązać renegocjując umowę. Co to oznacza? To co poprzednio, konieczność zgody Rosjan i długie, ciężkie negocjacje, wcale nie skazane na sukces. W tej sytuacji Konwencja Chicagowska wydaje się wyjściem korzystnym, bo daje możliwość uczestniczenia Polaków w badaniu, a przede wszystkim - jest stosowana na całym świecie od kilkudziesięciu lat.

Ja nawet rozumiałbym pana Wildsteina, gdyby napisał, że w sprawie Konwencji Chicagowskiej czy umowy z 1993 roku trzeba było nacisnąć Rosjan i starać się negocjować. Pan Redaktor jednak tego nie robi - kategoryczne przesądza, że trzeba było zastosować "umowę na temat katastrof lotniczych". Powodzenia w jej poszukiwaniu, a potem jednostronnym stosowaniu...

"Rząd nawet o niej nie wspomniał, a po podniesieniu sprawy przez „Rzeczpospolitą” znowu wraz z chórem wiernych mediów tłumaczył, że nie można się było do niej odwołać, gdyż… opóźniłaby śledztwo o być może całe dwa tygodnie."

A to już zwykłe kłamstwo albo niewiedza.

Odpowiedź CIR w/s publikacji "Rzeczpospolitej"
. Wyszukanie jej zajęło mi 2 minuty...

Można, a nawet należy, różnić się w poglądach. Trzeba jednak pamiętać o tym, by nie zagubić gdzieś zdrowego rozsądku. Jeżeli w tekście jednego z czołowych polskich publicystów są raczej mity niż fakty, to wypada być bardzo zaniepokojonym.

Napisz do mnie wiadomość GG: 1131180 Więcej artykułów na stronie autora - www.patrykgorgol.pl "Kącik Dyplomatyczny" na Facebooku! Na twitterze: @PatrykGorgol

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka