Patryk Gorgol Patryk Gorgol
374
BLOG

Wybuch bomby na izraelskiej scenie politycznej

Patryk Gorgol Patryk Gorgol Polityka Obserwuj notkę 5

Prawdziwą bombę odpalił w tym tygodniu wicepremier i minister obrony narodowej Izraela - Ehud Barak, związany wcześniej z Partią Pracy, aż do czasu rozłamu, lider tego ugrupowania.

Postanowił on powołać - wraz z czwórką innych parlamentarzystów - ugrupowanie "Azmaut" ("Niepodległość"). Jest to efekt wewnątrzpartyjnych tarć w sprawie zostania/opuszczenia koalicji rządzącej, przez Partię Pracy. Skład tej koalicji od początku był komedią, bo mówimy o sojuszu partii mocno prawicowych, reprezentujących m.in. religijnych Żydów, osadników oraz inne osoby, w tym niechętne procesowi pokojowemu i Palestyńczykom. Premierem został uznawany za radykalnego Netanjahu (Likud), a wicepremierem oraz ministrem spraw zagranicznych jeszcze radykalniejszy Lieberman. Religijna Partia Szas (11 mandatów) otrzymała z kolei tekę wicepremiera i ministra spraw wewnętrznych. W koalicji znajduje się również "drobnica". Bez głosów Partii Pracy, nowa koalicja miałaby 61 mandatów w 120-osobowym Knessecie. Przy różnicach światopoglądowych (np. odmienny pogląd Partii Szas i Naszego Domu Izrael na kwestie ślubów cywilnych) w tym układzie, oznaczało to stan permanentnego zagrożenia rozpadem. Przekonano więc Ehuda Baraka i Partię Pracy (13 mandatów) do wejścia do rządu. Lewicowa - przynajmniej nominalnie - Awoda w ultraprawicowym rządzie? Brzmiało jak dowcip, ale tak właśnie funkcjonował rząd w Izraelu przez prawie dwa lata. To tak, jakby do koalicji rządzącej w Polsce w latach 2005-2007 (PiS-LPR-Samoobrona) dołączono jeszcze SLD. Wyniki wyborów komentowałem na bieżąco w lutym 2009 w artykule "Izrael: kto w końcu wygrał te wybory?" nie przypuszczając, że za kilka tygodni do mocno prawicowego rządu wejdzie Ehud Barak i jego Partia Pracy. Obecnie, po wyjściu Partii Pracy z koalicji, sytuacja przedstawia się następująco:

źródło: The Economist
źródło: The Economist

Jak to się stało?
Koalicja zmniejszyła swoje posiadanie z 74 na 66 mandatów, co nadal daje stabilną większość w Knessecie. Barak utrzymał stanowisko wicepremiera i ministra obrony narodowej, a Partia Pracy skurczyła swoje posiadanie zaledwie do 8 mandatów. Już poprzedni wynik uzyskany przez Awodę był najgorszy w historii (13 mandatów, czwarte miejsce w wyborach, za partiami Netanjahu, Liwni i Liebermana), a teraz, to po prostu katastrofa. "Azmaut' posiada obecnie 5 mandatów, a notowania nowego ugrupowania - wierząc badaniom na które powołuje się "Ha'aretz" - znajdują się na granicy progu wyborczego, który w Izraelu wynosi 2%.

W rządowej koalicji Partia Pracy nie odgrywała decydującego znaczenia. Po pierwsze, posiadała zbyt mało mandatów, a po drugie - o kształcie (a raczej jego braku) procesu pokojowego decydował premier Netanjahu, kierujący się bardziej oczekiwaniami swojego elektoratu. Ehud Barak i jego towarzysze robili dobrą minę do złej gry, niekiedy łagodniej wypowiadając się do prasy (wypowiedzi wicepremiera o podziale Jerozolimy np.), a także przekonując Amerykanów, iż wpływ na ruchy izraelskiego rządu mają niemały, co było nieprawdą. W końcu Amerykanie zgłosili swoje pretensje, gdyż nie tego oczekiwali od centrolewicowego ugrupowania, a w dodatku samemu Barakowi wyrosła potężna opozycja wewnątrzpartyjna, domagająca się wyjścia z koalicji i zmiany lidera.

Plan był bardzo prosty
. Na konwencji Partii Pracy w marcu doszłoby do głosowania nad postawieniem miesięcznego ultimatum premierowi Netanjahu - albo zaczną bezpośrednio rozmawiać z Palestyńczykami, albo Awoda opuszcza koalicję. Następnie - co prawdopodobne - zobaczylibyśmy zerwanie koalicji i odwołanie Ehuda Baraka z funkcji szefa partii. Sam Barak doskonale zdawał sobie sprawę z działalności nieprzychylnej mu frakcji i dokonał rozłamu, uciekając do przodu. Rząd Netanjahu bez głosów Partii Pracy dysponowałby 61 mandatami, co powodowałoby, iż byle choroba czy przypadek mogłyby decydować o niepowodzeniu głosowania. Gabinet premiera był więc zagrożony, co spowodowało, iż panowie Netanjahu i Barak musieli wspólnie zadziałać. Netanjahu utrzymał stabilną większość (66 mandatów), a Barak tekę wicepremiera i ministra obrony narodowej.

Po co Barakowi rozłam?
Powody dla których Ehud Barak dokonał rozłamu mogą być dwa, przy czym mogą występować oddzielnie lub łącznie.

Pierwszą z nich jest zwykła chęć utrzymania władzy i pozycji. Partia Pracy była zdeterminowana by wyjść z koalicji, co wiązałoby się również prawdopodobnie z odwołaniem Baraka z funkcji przywódcy partii. Barak - co widać szczególnie teraz - dobrze czuje się w roli ministra obrony narodowej (w poprzednim rządzie z Kadimą również piastował to stanowisko) i koalicji nie chciał opuszczać. Przebywanie w koalicji przez jego partię było problematyczne ze względu na jej koncyliacyjne nastawienie do rozmów pokojowych, którego brakuje zarówno Netanjahu, jak i Liebermanowi. Partia Pracy, w obecnym kształcie koalicji, nie była również w stanie realizować swojego programu. To zresztą nikogo nie może dziwić, bo mowa o układzie zawierającym partie od lewa do prawa. Jeśli partia chce zwiększyć swoje poparcie, to musi przejść bardziej na lewo, a to - przebywając jednocześnie w obecnym rządzie - byłoby niezwykle trudnym zadaniem. Różnica poglądów i interesów doprowadziła do tego, iż Barak dokonał rozłamu oraz utrzymał władzę.

Wpływów jednak na pewno nie, bo mowa przecież o 5 deputowanych. Barak stał się więc zakładnikiem Netanjahu i trudno uwierzyć w to, by jego nowe ugrupowanie polityczne osiągnęło sukces taki jak Kadima. Jeżeli rząd dobrze poprowadzi daną sprawę, chwała spadnie na premiera Likudu, jeśli będą problemy - łatwo będzie o kozła ofiarnego.  Sam stał się "drobnicą".

W 2005 roku rozłamu w Likudzie dokonał premier Ariel Szaron. Powołał Kadimę, która jest obecnie najliczniej reprezentowaną partią w parlamencie. Szarona z Barakiem łączy wspaniała kariera wojskowa, ale ich sytuacji jako polityków nie sposób porównać. Obie sytuacje łączy osoba Benjamina Netanjahu. W przypadku podziału dokonanego przez Szarona, stał na czele wewnątrzpartyjnej opozycji krytykującej jednostronne wycofanie ze Strefy Gazy. Teraz też trudno uwierzyć, by premier o niczym nie wiedział. Rozłam przyjął wręcz z radością, czemu trudno się dziwić, bo utrzymując stabilną większość, udało mu się skonsolidować, pod względem światopoglądowym, rząd.

Warto jednak wskazać na podstawowe różnice między Szaronem, a Barakiem. Szaron był uważany za jastrzębia, który pod koniec swojego życia zaczął prowadzić łagodniejszą politykę, Barak to z kolegi "gołąb", uważana za takiego pomimo swojej kariery wojskowej oraz tego, iż to on był ministrem obrony narodowej w czasie operacji "Płynny Ołów". Ariel Szaron dokonał rozłamu będąc popularnym politykiem i skutecznie przekonując elektorat, że nie chodzi o władzę, a o sprawę. Barakowi będzie niezwykle ciężko, bo to wygląda jednoznacznie, a obecnie nie należy do najpopularniejszych osób. Trzeba pamiętać, że Szaron ryzykował władzę (był przecież premierem), a Barak dzięki temu manewrowi część władzy utrzymał. Szaron kierował największą partią w parlamencie, a Barak - nic Partii Pracy nie ujmując - partią drugorzędną, która zajęła dopiero 4 miejsce w wyborach i szykowała się do zmiany przywódcy.

Jest też korzystniejsze wytłumaczenie dla Baraka. Chce on osiągnąć pokój, a do tego konieczne jest dalsze trwanie obecnej koalicji. Barak wielokrotnie wypowiadał się koncyliacyjne na temat rozmów pokojowych, to on również dekadę temu negocjował z Arafatem. Były to czasy, gdy osiągnięcie trwało porozumienia było najbliżej w historii. To polityk umiarkowany - wie, iż bez podziału Jerozolimy nie będzie pokoju, a irańscy przywódcy wcale nie myślą 24/h o ataku na Izrael. Być może wicepremier wie coś, o czym my nie wiemy i uważa, iż tylko obecny układ może doprowadzić do pokoju.

Istnieje jednak kilka problemów z taką koncepcją. Premier Netanjahu zapowiadał, iż "zadziwi sceptyków" - jak na razie trafniejszy byłoby stwierdzenie, iż ich po prostu nie zdziwił. Proces pokojowy jest na dnia, a może nawet puka od spodu. Przede wszystkim jednak, to nie Ehud Barak decyduje o dalszych losach tego procesu. Na razie wygląda to na złego policjanta (Lieberman) i dobrego policjanta (Barak), a wszystko stoi w miejscu.

Należy powiedzieć, iż jeżeli Barak chciałby zawarcia pokoju, to właśnie powinien jak najszybciej z koalicji wyjść. Co prawda Netanjahu tłumaczy, że teraz Palestyńczycy nie będą mieli wybory i będą rozmawiać bezpośrednio, bez żądania ogłoszenia moratorium na rozbudowę osiedli na Zachodnim Brzegu Jordanu (w tym we wschodniej Jerozolimie), ale w tym momencie to nie w Palestyńczykach jest problem. Rząd izraelski zwyczajnie nie chce postępu procesu pokojowego, upokarza stronę palestyńską (nadal oczywiście niereprezentującą wszystkich Palestyńczyków, co również jest problemem nie do przejścia). Stąd jednostronne uznania ze strony niektórych państw świata. Trudno również przypuszczać, że Naszemu Domowi Izrael, a także Partii Szas, zależy na podpisaniu pokoju. Genialnego planu Netanjahu-Barak nigdzie nie widać. Nawet jeśli udałoby się doprowadzić do bezpośrednich rozmów bez ogłaszania moratorium, to przecież Izrael proponuje na razie tak mało, że żaden palestyński polityk nie może tego wziąć bez popełniania samobójstwa politycznego, a może i nie tylko. Przede wszystkim - do rozwiązania zostają nadal główne problemy,  które przecież nie straciły na aktualności - m.in. status Jerozolimy, palestyńscy uchodźcy, izraelskie osiedla i osadnicy, kształt granic palestyńskich, neutralność wolnej Palestyny, dostęp do wody, problem z Hamasem. I tak można by mnożyć.

Co jednak miał na myśli Barak dokonując rozłamu? Wszystko wskazuje na pierwszą podaną przeze mnie przyczynę. Czy jednak można wykluczyć, iż Barak chciałby uwieńczyć swoje karierę polityczną podpisaniem pokoju? Oczywiście, że nie, ale sensowne byłoby pytanie - czy będzie to możliwe w obecnej koalicji?

Napisz do mnie wiadomość GG: 1131180 Więcej artykułów na stronie autora - www.patrykgorgol.pl "Kącik Dyplomatyczny" na Facebooku! Na twitterze: @PatrykGorgol

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka