Ernest Skalski Ernest Skalski
2981
BLOG

Dłużej klasztora niż przeora

Ernest Skalski Ernest Skalski Polityka Obserwuj notkę 81


 
Prezydenci przychodzą i odchodzą, Polska zostaje. Poprzedni odszedł w tragicznych okolicznościach 10 kwietnia, w sobotę. Jego prezydentura stała się własnością historii, a historia ma czas. Trzymaliśmy się więc pięknej zasady; de mortuis aut bene aut nihil. Przez całe trzy dni, do wtorku 13 kwietnia, kiedy zapadła decyzja o pochówku na Wawelu. Tego dnia historia zaczęła bieg, bo zmarły wkroczył do polityki. Siłą rzeczy zaczął być poddawany ocenie, która nie mogła się już ograniczać do jego dobrych cech – a miał je -  i do tego co zrobił dobrego – a zrobił.
 
Pod wpływem szoku i współczucia, prawie połowa społeczeństwa poparła Wawel, nieco ”większa” połowa była przeciw. Nie dało się więc dłużej utrzymać zgody w żałobie, bo społeczeństwo się podzieliło. Autorzy pomysłu albo byli zaślepieni i nie zdawali sobie sprawy co czynią, albo działali z rozmysłem, stosując zasadę divide et impera, rządzić przez podział i konflikt. Pewno jedni tak inni tak, lecz według mnie przeważał element kalkulacji. Kampania, wybory, ujawnienie kalkulacji, czas, Szok żałobny przemija, pozostają podziały polityczne. Jeszcze 4 lipca, w dużym stopniu pod wpływem pojednawczej mimikry Jarosława Kaczyńskiego, poparła go prawie połowa wyborców. Jeszcze parę tygodni i podziały wracają do normy. Rozkład poparcia dla partii politycznych jest jaki jest. Ale warto zauważyć, że już ponad 70 procent ocenia negatywnie pochówek na Wawelu. W męża stanu na miarę Piłsudskiego i Dmowskiego, w twórcę NSZZ ”Solidarność” wierzy ten kto chce w to wierzyć, kto nie da sobie wmówić, że ”białe jest białe” czyli twardy elektorat PIS, a wmawia to wszystkim ten kto ma w tym interes.
 
Był dobrym człowiekiem, ale złym prezydentem. Po jego śmierci zrobiłem rachunek sumienia, przeglądając teksty, w których o nim pisałem. Bardzo krytycznie, przyznaję. Wiedziałem, że gdyby je czytał byłby urażony, bo w przeciwieństwie do brata był bardzo wrażliwy na swój temat, ale musiał to wkalkulowywać w decyzję bycia politykiem na świeczniku. Natomiast nie obrażałem go osobiście, parokrotnie zaznaczałem, że należy ocenę polityki oddzielać od godności urzędu. Pisałem, że choć mi się nie podoba, to jest moim prezydentem. Nie czułem Schadenfreude z powodu jego wpadek, raczej zażenowanie.
 
Gdyby nie zginął byłby jeszcze dziś prezydentem z żadnymi praktycznie szansami na reelekcję. Najprawdopodobniej Komorowski zostałby prezydentem w pierwszej turze. Przegrany Lech Kaczyński byłby problemem Prawa i Sprawiedliwości, a nie Platformy. Dziś zaś partia Kaczyńskiego buduje mit, a PO boryka się z duchem Hamleta-Ojca, chociaż go nikt nie zabijał.
 
Polska jest najważniejsza
 
Z tego co napisałem powyżej wynika, że prezydentury Lecha Kaczyńskiego nie uważam za dobro najwyższe, któremu należałoby podporządkowywać wszystkie cele i działania państwa polskiego. Zresztą żaden człowiek w żadnym państwie na to nie zasługuje. Dlatego też uważam – i nie ja jeden – że nie należy naszej polityki względem Rosji rozpatrywać pod kątem tego czy i na ile przyczyniała się ona ad maiorem LK gloriam, a tak ją oceniała Anna Fotyga szefowa MSZ w rządzie PIS, rozmawiając z Moniką Olejnik.
 
Lech Kaczyński był graczem politycznym w drużynie swojego brata, bardziej niż prezydentem wszystkich Polaków. Ta drużyna budowała swój kapitał polityczny na dość demonstracyjnej niechęci ( nie używam terminu: wrogość ) do Rosji. Odpowiadało to wierchuszce Federacji Rosyjskiej, dopóki budowała ona swój kapitał polityczny na wielkoruskim nacjonalizmie, post sowieckiej nostalgii, a w tym demonstracyjnej niechęci do Polski. Wraz z odejściem rządu PIS polska polityka zaczęła się zmieniać, ale prezydent, na ile mógł, tę nową politykę sabotował.
 
W zeszłym roku zaczęła się zmieniać ( używam słowa: zaczęła ) polityka Rosji. Zaczęła się wyczerpywać skuteczność tej polityki w odniesieniu do społeczeństwa, a do tego w kierownictwie zdano sobie sprawę, że konieczna jest modernizacja kraju i że nie da się jej dokonać przy konfrontacyjnej polityce zagranicznej. Ta polityka, jak i odchodzenie od niej – w czym mieści się zmiana stosunków z Polską - to w dużym stopniu kwestia gestów i słów. Tak naprawdę to Rosja militarnie nikomu na zachód od siebie nie zagrażała.
 
Uwaga ogólna. Kiedy się pojawiła  prasa, tam gdzie ona się pojawiła, polityka przestała być wyłączną sprawą dworów i gabinetów. Władza zaczynała mieć coraz większe trudności z nagłym odwracaniem sojuszy, rozpoczynaniem dużych wojen bez jakiegokolwiek poparcia w swoim kraju. Na taki luksus w XX wieku mogli sobie pozwolić już tylko Hitler i Stalin w sierpniu 1939 roku.
 
To poparcie buduje się słowami i obrazem więc wszelkiego rodzaju spektakularne gesty i deklaracje nie powinny być traktowane jako pusty rytuał. I dlatego wizyty Putina na Westerplatte 1 września zeszłego roku i w Katyniu 7 kwietnia tego roku miały istotne znaczenie. One wiele mówiły, przede wszystkim Rosjanom, a także Polakom, a także innym krajom Europy. Pewnie wolelibyśmy widzieć w Polsce Putina, na kolanach, 17 września, ale trzeba docenić, że przyjechał w rocznicę wybuchu wojny, która by się nie zaczęła gdyby nie pakt Mołotow – Ribbentrop. I to, że w Rosji wojna światowa liczyła się od 22 czerwca 1941 roku, a wcześniej to była ”wojna imperialistyczna” z obu stron. Nam jednak więcej mówiło spotkanie 7 kwietnia.
 
Odczarowywanie Katynia
 
Polsce od trzech pokoleń ciąży syndrom Katynia. Zbrodnia tam dokonana to zaledwie nikły ułamek wszystkich zbrodni na Polakach dokonanych przez Związek Sowiecki. W podobnych okolicznościach, w tym samym czasie mordowano oficerów i innych funkcjonariuszy państwa polskiego w Charkowie i w Miednoje, za każdym razem nawet nieco więcej niż w Katyniu. Ale Katyń, z powodu nagłośnienia przez Niemców w 1943 roku, a jeszcze bardziej z powodu kłamstwa katyńskiego – bo tej akurat zbrodni już się ukryć nie dało – stał się symbolem zbrodni sowieckich, tak jak Auschwitz – niemieckich.
 
Demokratyczna Republika Federalna wykonała przed laty wszystkie możliwe gesty w sprawie tego symbolu i całokształtu zbrodni niemieckich w stosunku do Polaków. W Rosji pełne zrozumienie wykazał nieoficjalny Memoriał. Władze, już niekomunistyczne, nie robiły tego w sposób, który by nas w pełni zadowalał. I dlatego dopiero tegoroczne obchody mogły się stać symbolem zmian i przełomowym punktem we wzajemnych stosunkach.
 
Nie wiemy jak się naprawdę układają stosunki w tandemie Putin – Miedwiediew, ale wszyscy się orientują, że ten pierwszy to numer jeden w Federacji. Z tego punktu widzenia jego, a nie Miedwiediewa obecność była nieco ( proszę zwrócić uwagę na słowo; nieco) ważniejsza. Obecność Miedwiediewa oznaczałaby kontakt z prezydentem Kaczyńskim. Politykiem Rosji niechętnym, o mniejszych uprawnieniach niż premier i kończącym kadencję, z minimalną szansa na reelekcję. I do tego wykonującym polecenia szefa partii opozycyjnej, swojego brata. A ten skrytykował zgodę na przyjazd Putina na Westerplatte, bo do jego koncepcji pasowała nieprzyjazna nam Rosja. Zatem interes obu stron polegał raczej na kontaktach premier – premier niż prezydent – prezydent. Proszę uwzględnić, że użyłem słowa; raczej.
 
Wiadomo, że czasem bardzo drobny przypadek powoduje straszliwe skutki. Choćby sekunda nieuwagi kierowcy. Ale też wszystko, nawet tak drobna rzecz jak niewielkie spóźnienie na samolot, nabrało innego wymiaru w obliczu tragedii smoleńskiej. Seria przypadków urasta do łańcucha przyczyn i skutków, kiedy się wyeliminuje wszystko co do tego łańcucha nie pasuje. Na rzecz takiej interpretacji działa skłonność do spiskowego widzenia świata jak i interes. Oba te czynniki wchodzą tu w grę.
 
A pominięty przez Tuska i Putina Lech Kaczyński ponosił konsekwencje swojej – czy tylko swojej ? - polityki. Czy dla poprawy prestiżu prezydenta rząd miał utrudniać Rosji politykę zadośćuczynienia, na która Polska czekała tyle lat ? Prezydent podjął więc działania mające zmniejszyć skutki niekorzystnego dla siebie obrotu spraw. Stąd pomysł wielkiej delegacji do Katynia. Na jego plus trzeba jednakże stwierdzić, że chyba nie zamierzał psuć stosunków polsko – rosyjskich, o czym świadczy jego dobre przemówienie, którego nie dane mu było tam wygłosić.
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 

”...Skalski to mistrz syntezy ”sprzedawanej”... atrakcyjnie” (Stefan Kisielewski)

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka