newdem newdem
647
BLOG

__Anty - antysemityzm__- trochę tła indywidualnego (cz. 4)

newdem newdem Kultura Obserwuj notkę 33

 

Część czwarta, a w niej dużo więcej „osobiście” od newdema.

 

Tutaj znajduje się część pierwsza.

Tutaj – część druga.

Tutaj – część trzecia.

 

I – przepraszam, niespodzianka kolejna – będzie części5  piąta część, oczywiście dalej najważniejsza – dzisiaj – do ok. godziny 19. Celowe to uznałem, popatrzecie na nieblogową długość tej części :(

 

[Zmieniam czcionkę z Tahomy na Verdanę, są dość zbliżone, a może (co sugerowała Tosia, bardzo dziękuję) będzie przyjaźniejsza. Tahoma coś rzeczywiście małą interlinię robi. Post - factum - Verdana też coś nie bardzo..oj, utraciłem wyczucie formatów chyba, ciekawe dlaczego]

 

 

Abstrakcja, statystyka zbiorowości, Narody

 By móc, za kilka, kilkanaście, kilkadziesiąt lat, prawomocnie uogólnić, że jest lepiej, że nikt na tym nie stracił, ani Żydzi ani Polacy, ale że obydwa narody, obydwie kultury na tym zyskały – nie ma innej drogi jak zejść na poziom indywidualnego widzenia świata, indywidualnych wspomnień, partykularnych zaszłości, poważniejszych i drobniejszych żali (jakże często niechęć prowadząca aż do nienawiści rodzi się z najdrobniejszych spraw – złośliwostki, drobnej zazdrości, małej niegrzeczności itp.) i rozpocząć indywidualne leczenie.

Ktoś się obruszy – nam nie potrzeba terapii. Każdemu terapii potrzeba – przed dobrym lekarzem, także psychiatrą uciekają tylko nierozsądni, którzy od razu uruchamiają kompleksy, obawy, strachy. Ucieczka przed terapią to prawie jak ucieczka przed wolnością – i podobne są jej przyczyny (odwołując się do klasycznych analiz Ericha Fromma).

 

Kolejna dygresja (sztuka rozmowy). Większość dygresji  bierze się niejako z chęci uprzedzenia pewnych, drobniejszych także, pytań i wątpliwości – ale jak wspomniałem wyżej – z drobnostek się rodzą poważne spory i one nie pozwalają na porozumienie, już na początku blokując choćby neutralne (choć dlaczego by nie miało być pozytywne – w duchu schelerowskiej sympatei) nastawienie do rozmówcy, co skutkuje zamknięciem na jego argumenty i eskaluje w coraz mocniejszym akcentowaniu swoich przekonań.

Złapać się często – w takiej bezpłodnej dyskusji – możemy na tym, że przerysowana i wzmocnione nasze poglądy są nam samym obce, a przedstawiamy je tak wykrzywione, tylko dlatego, bo zdaje nam się, że przeciwnik nam zagraża i że tylko ostra, wyolbrzymiona amunicja go pokona. Tymczasem nic bardziej błędnego – przeciwnik zaczyna robić to samo, sam często łapiąc się – zwykle już po całej „rozmowie”, że wyjaskrawił swoje stanowisko – czując się zagrożony – dokładnie tam samo jak my. Przykładów takich rozmów jest na pęczki – choćby tutaj na salonie: zaczyna się od różnicy w ocenie jakiegoś faktu, by później dojść do prezentacji w pełnej krasie swej słuszności, która nierzadko nie odbiega klasą i zawartością merytoryczną od argumentów w stylu: to wy zabiliście Chrystusa itp. Koniec dygresji – w istocie dość banalnej analizy dotyczącej generalnego problemu – że o wiele częściej prowadzimy erystykę (sztukę kłótni, której celem jest wygrać, bez względu na, użyjmy pewnego pleonazmu by to podkreślić i naprawdę darujmy sobie tutaj dekonstrukcję pojęcia, – obiektywną, faktyczną prawdę, często od własnych przekonań się nawet oddalając) niż dialektykę(rozumianą jako współ – myślenie, pomaganie sobie wzajemne w dojściu do prawdy, także wykorzystujące zasadę „co dwie głowy to nie jedna”.

Sztuka kłótni przeważa nad sztuką porozumienia.

Ale, nawet pragmatycznie i czysto interesownie oceniając rzecz – czy jedna (pozornie, w jej mniemaniu wygrywająca spory) strona zyskuje tutaj coś wartościowego? Co? Lubimy mówić, że bronimy prawdziwej Polski, stoimy na straży wartości (katolickich, narodowych, sprawiedliwości itd.). Czy rzeczywiście udatnie tych wartości wtedy bronimy – przed kimś z zewnątrz? Przerwijmy tutaj ten wątek.

 

Temat antysemityzmu i o niego sporu skupia jak w soczewce różnego rodzaju problemy, a są to ważkie problemy natury tożsamościowej, aksjologicznej i godnościowej (obrona wartości przed relatywizacją, obrona dobrego imienia, tradycji itd.), także epistemologicznej i logicznej – na tle grupy i indywiduum – także psychologicznej (samopostrzeganie wspólnoty, narodu, siebie we wspólnocie, państwa – ojczyzny jako pewnej wartości etc. etc.) przy czym, o czym było już wspomniane, złożone problemy psychologiczne (akceptacji prawdy, oczyszczenia emocjonalnego, umiejętności ukorzenia się i umiejętności prawdziwego, konsekwentnego przebaczenia). Problemy komunikacji, zrozumienia, w konsekwencji, potencjalnego współdziałania ku wartościom wspólnym, zamiast pasywnego czy niszczącego raczej, nawet przy szlachetnych intencjach, nieporozumienia, eskalacji oskarżeń – też już to podkreślałem wcześniej.

 

Teraz bardziej osobiście

To blog przecież, a nie „obiektywna” gazeta. A winien jestem pewne wyjaśnienia co do samego autora, czyli mnie.

Do tematu, osobiście, mam stosunek dość neutralny. Neutralny nie w sensie tumiwisizmu, ale w sensie, że zdaje mi się, że stać mnie na w miarę obiektywne spojrzenie (nie kwestionujmy tego słowa, czasem jednak można go użyć).

Dlaczego? Bywa, nawet ostatnio, że ocenia się czyjeś działania, wypowiedzi i w ogóle wartość moralną człowieka po rzeczach od niego nie zależnych – pochodzeniu, urodzeniu, wychowaniu, działalności rodziców. Niby wiemy, że tak się oceniać nie powinno, ale mimo tego, nie tylko jest to częste, co, nawet jeśli tego nie wypowiadamy, nierzadko tak pomyślimy, ocenimy, tak w duchu – zwykle nie rozstrzygając, lecz jednak wstępnie lokując w danej szufladce daną osobę czy jej możliwe (ukryte) cechy. Bo i bywa to uzasadnione– tradycja domowa, wychowanie, wzory dawane przez najbliższych – kształtują nas bardzo silnie i nic na to nie poradzimy. Tutaj jednak – oskarżać, poniżać – tylko ze względu na takie obciążenie (negatywne), jeśli pomija się działania samej ocenianej osoby - nikogo się nie godzi. Ale i – usprawiedliwiać się – trudnym dzieciństwem, złymi wzorami, takim czy innym praniem mózgu itd. – do końca się nie można. Potrzebna jest stara, arystotelesowska rozwaga, złoty środek, by nie pójść za daleko ani w krzywdzącej ocenie, ani w wygodnym usprawiedliwieniu. Trudne to, ale nie niemożliwe. Niektóre teorie prawa karnego (czy raczej jego podnauk – o winie, karze, sprawcy i przestępstwie (kryminologia) czy ofierze (wiktymologia) chciały nawet wszystkie zło czynione przez przestępcę sprowadzić do jego zdeterminowania przez różne bodźce i warunki zewnętrzne. Ojciec Józef Maria Bocheński odpowiada na to wyraziście i
w duchu starego, dobrego humanizmu – karząc uznaje się godność ludzką przestępcy, jego wolność. Przesadny paternalizm, może i daje korzyść sprawcy – unika on kary czy otrzymuje karę łagodniejszą – lecz kwestionuje się przez to też niejako jego wolność – że jest rozumnym, pełnoprawnym, wolnym człowiekiem – który odpowiada za wszelkie swoje czyny. Ha, niektórzy ludzie (raczej jednak w odległych kulturach – np. japońscy samuraje) taką łaskę, potraktowanie w zasadzie przedmiotowe – jako obiekt sterowany i bezwolny wobec wpływów sprowadzających go na złą drogę), potraktowaliby jak „zniewagę” i policzek dla ich godności
i honoru.

Ale, kończąc kolejną dygresję – dlaczego zdaje mi się, że mogę mieć stosunek neutralny?

Mówi się, że filosemityzm jest też odchyleniem od normy – jak wiadomo, sympatia do kogoś szkodzi obiektywności (jak wiadomo, ciocia wierszyki siostrzeńca często uzna za poematy itp. - ale nie zawsze; wydaje się, że o wiele bardziej szkodzi neutralności - do kogoś uraza). Stosunek mój określam jako neutralny – bo neutralne wg mnie jest coś, co docenia, lubi, ceni itd. to, co docenić należy i tyle – a lubić można choćby potrawy pikantne czy słodkie, co nie usuwa możliwej neutralności w teoretyzowaniu o kulinariach.

Jakieś specjalne upodobanie zakładać by musiało, że przymyka się oko na ewidentne fakty, pochwala to, czego by się u kogoś innego nie pochwaliło itd. Raczej tego u mnie nie ma. Dlatego twierdzę, jak wyżej.

Osobiście nie znam żadnego Żyda – z kilkoma rozmawiałem przelotnie i dość krótko (nie licząc kilku wymian komentarzy tutaj na salonie np. z blogerami Forum Żydów Polskich – zawsze była to sensowna rozmowa, bardzo merytoryczna, bez pustosłowia – no może trochę z mojej strony, i pozbawiona wszelkiej agresywności, co jednak nie jest zasadą w Internecie).Krótko i głównie o metafizyce i teologii rozmawiałem po angielsku z kilkoma Chasydami. Wrażenia – pozytywne, neutralność - tak – alei sympatia, bo przecież naturalną rzeczą jest, że normalny kontakt, rozmowa, wymiana informacji, budzić może pozytywne uczucia. Brak takowych byłby raczej dziwny.

Jeszcze więcej informacji osobistych. Dlaczego – bo na indywidualnych historiach, a nawet tylko ich tle, budują się uogólnienia, tak tego, kto o czymś pisze, jak tego, kto czyta.

Te wywody mogą mieć jakiś wymiar uniwersalny, poza uzasadnieniem, dlaczego zająłem się szerzej tematem. Opisane historie bowiem, choć niepowtarzalne, mogą być podobne do elementów historii innych. Mogą pobudzić skojarzenia, coś porównać, czasem nawet zarysować pewną bardziej ogólną zasadę. Liczy się rzetelność opisu, o którą się staram.

Wróćmy na chwilę do oceniania osoby „po tle”
(np. rodzicach itp. – ostatnio na Salonie24 szeroko dyskutowano na temat rodziców Pierwszem Damy RP, Pani Anny Komorowskiej).

Faktycznie istnieje przecież i obecny jest, jako „argument” w rozmowach i komentarzach passus np. w postaci: pan ma takie poglądy, bo pewnie pan był w partii itp., itd. „Bronisz tej osoby – pewnie twoi rodzice też ubecy byli itp.”.

Dokonuje się w ten sposób, często w przekonaniu o swej przenikliwości, jako niezłomnego, nie dającego się przechytrzyć „farbowanym lisom” strażnika słusznych wartości, poszukiwanie bardziej pragmatycznych uzasadnień czyichś deklaracji światopoglądowych, oceniania faktów itd. – bardzo to popularne i wygodne, i słuszne, i domyślne – rozszyfrowujące czyjeś ukryte, warunkowane backgroundem, motywy. W obu kierunkach głównych podziałów politycznych to działa (boi opcja prawicowa ma wyrzucane, że niejedni z zaciekłych antykomunistów całkiem nieźle sobie radzili (praca, publikacje, mieszkanie itd.) za komuny właśnie.

Otóż, uznałem, że mogę wyjaśnić, dość klasyczne a jednak i specyficzne moje prywatne uwarunkowania – uprzedzając może ewentualne uwagi czy domysły. W kontekście powyższego niech mi to nie będzie poczytane za snobizm osobisty, choć przyznam, mając dawniej pasję genealogiczną – z poszukiwania i zdobywania wiedzy na temat przeszłości rodzinnej czerpałem dużą satysfakcję – wiedza taka, uważam, ubogaca, poszerza spojrzenie na sprawy, czasem mobilizuje – dobrymi albo po prostu ciekawymi przykładami, linią życia naszych przodków, częściej chyba niż blokuje. W końcu – coś po nich jednak dziedziczymy – geny, ale i te wzorce, które, najlepiej własnym przykładem, kształtują charaktery młodych ludzi. Warto pobawić się czasem w genealogię, nie w poszukiwaniu herbów czy majątków – a ciekawych życiorysów.

 

Osobiście, z przyczyny wieku nie pamiętam wydarzeń 1968, a nawet stanu wojennego (1981) – byłem za mały, żeby zrozumieć te wydarzenia. Pamiętam Czarnobyl (wstrętna płyn lugola do wypicia), pamiętam jak w wieku ok. 6 lat napisałem odezwę antykomunistyczną. Dlaczego? Ano dlatego, że mieszkałem z rodzicami w kamienicy czynszowej, w której to, co było dla mnie, jako dziecka, irytujące, lokatorzy spluwali nad pod nogi (raczej jednak metaforycznie) i zatykali zamek zapałkami (mniej metaforycznie) – byliśmy bowiem „kamienicznikami”, którym nie wiadomo dlaczego władza ludowa nie odebrała do końca tak wielkiej kamienicy i jeszcze pozwoliła w niej mieszkać. Toż to niesprawiedliwość ludowa.

 

 Małe CV genealogiczne (tła, pochodzenia) w starym stylu
które w całości tego tematu,

ma swoją rolę, jak uzasadniam i wyżej i niżej.

 

Z domu jestem – niezamożnej inteligencji pracującej. Rodzice, przyrodnicy, nigdy nie robili, nie robią i nie zrobią (chyba) kariery typu administracyjnego. Także dlatego, że nerwowo nie nadają się na stanowiska bazujące na godzeniu różnych interesów, lecz też, i częściej może, sterowaniu i umiejętnym skłócaniu (dziel i rządź). Niektórzy świetnie się czują w takiej roli, niektórzy nerwowo jej nie wytrzymają.

Rodzice moi nigdy też nie należeli do PZPR czy innych jej przybudówek – nie było też na to specjalnych nacisków – biologów uniwersyteckich zostawiano raczej w spokoju, co innego wydziały nauk społecznych. Oboje – mama profesor, tata doktor habilitowany, żyją skromnie, od zawsze pracując na jednym tylko etacie (co dla profesorów polskich jest raczej wyjątkowe), uczciwie prowadząc zajęcia dydaktyczne, pisząc od zawsze znaczące międzynarodowo prace naukowe (czasopisma zagraniczne o znacznej renomie, choć nie te naj – naj, także ze względu na niszę badawczą ich specjalności; właściwie brak przy tym prac – upychaczy, obliczonych na liczbę i niepoważanych nigdzie (traktowanych jakby ich nie było, poza administracją krajową) – co zaczyna być, ale jeszcze nie jest standardem nauki, szczególnie na bardziej prowincjonalnych uczelniach.

Niewiele potrzebują – głównie pomagają dzieciom, może za dużo, pozwalając im na pewną niefrasobliwość życiową i nie do końca ucząc obowiązkowości. Ale o tym pisać powinienem już w czasie przeszłym. Dużo czytają. Biblioteka ojca, nieżyjącego dziadka i pradziadka obszerna i zróżnicowana (dużo, co ciekawe, książek przygodowych, dla młodzieży i nie tylko: klasyka, trochę Rosjan ale więcej nawet i amerykanów – Twain, Curwood i jego wartości dzikiej przyrody i antropomorfizacji zwierząt – lepszych tam niż człowiek, pozycje bardziej baśniowe i trochę surrealistyczne (Cudowna podróż, Podróż błękitnej strzały, Co się zdarzyło 35Maja – wymieniam z pamięci – książek tego typu – grube kilkaset, może tysiąc.. opowieści wzbogacających fantazję i rozwijających dziecko, uczących języka, może trochę nazbyt – fantazjowania – ale czy to źle? – w odpowiednim wieku raczej pożądane).

Inteligencja w zasadzie spauperyzowana – coś tam było, przed wojną – wywłaszczone za psie pieniądze. Czy szkoda? Czy jest jakiś żal, do urzędników, do komuny, systemu, historii? – że mogłoby się żyć łatwiej, choćby więcej czasu poświęcając pracy naukowej czy pasjom, a tak – nie można. Może jakaś niechęć do Żydów? – którzy teraz „ponoć wracają” , mają coś odzyskać” – a my przecież bezpowrotnie raczej straciliśmy, boi wywłaszczenia akurat zgodne ze złodziejskim prawem (nie ma prostej drogi otwarcia odzyskania majątku, która otwiera się gdy np. decyzja administracyjna oparta o złodziejskie prawo sama jednak miała wadę prawną), choć za psie lub bez odszkodowania. Nie, nie słyszę o tym w ogóle.  Zresztą – nie ma nawet na to czasu, po pracy książka ciekawa – albo rozmowa godzinna z psem. Czy się denerwują – tak, bywa. Czasem jakimś artykułem w gazecie, który wydaje się głupi, bezsensowny, kłamliwy. Hipokryzją chyba najbardziej – co jak co, ale to uczulenie na hipokryzję, zdaje się, że odziedziczyłem nawetw większym stopniu. Poza tym jestem kłótliwy i choleryczny, może tego na blogu nie widać, co też nie jest „maskowaniem się” – ale to jednak przestrzeń jakoś publiczna i uważam, że obowiązują tu po prostu pewne zasady. Bywa zresztą inaczej, bo właśnie anonimowość w Internecie powoduje, że niektórzy uznają, że nie obowiązują w nim żadne zasady. Ja – uważam zgoła inaczej. Ba, przyznam się, uważam, że „kulturalniej” dać w mordę komuś – oko w oko – niż za plecami czyw anonimowej sieci. Poza tym, trzymam się pewnych zasad, bo zależy mi na rozmowie, a jak się przekracza zasady, rozmowa zanika – tzn. może się bardzo rozbudować wymiana zdań, ale nie wnoszących nic sensownego.


Dziadek po mieczu – walczył w I wojnie, skończył prawo we Lwowie, został adwokatem. Z przekonań, jak wiem, socjalista – członek PPS-u. Zaraz po wojnie wybrany burmistrzem swojego miasteczka. Nie zgadza się na połączenie PPS-u i PPR- u. Traci stanowisko, wraca do praktyki adwokata. Powodzi mu się coraz gorzej. Umiera pod koniec lat sześćdziesiątych. Znany, ponoć, z dowcipu i erudycji, specyficznej, rzadkiej, klasy. Skąd się wzięła? Może i po trosze z tego, że kończył gimnazjum Theresianum we Wiedniu, szkołę dość elitarną, gdzie został przyjęty, dzięki protekcji swojej ciotki (właściwie cioci – babci), z tego, co ustaliłem genealogicznie, córki dość znanej postaci w Galicji – płk. Leona Czechowskiego, powstańca listopadowego, krakowskiego i styczniowego, bohatera także Węgrów, modelowej postaci polskiego zawadiaki, brawurowego dowódcy powstańczych oddziałów, spoczywającego na cmenatrzu w Jarosławiu. Powstańców wśród pradziadków jeszcze kilku. Tak – często, jak widzę – podkreślane jest to przez osoby publiczne ale i anonimowych blogerów, często po to, jak sądzę, by uzasadnić swój dziedziczny patriotyzm. Coś w tym może być, ale równie często potomkowie się degenerują (niemało na to przykładów w dynastiach słynnych władców, sprawiedliwych monarchów, zdolnych wodzów (choćby Jeremi a Michał Wiśniowiecki) – jest nawet rosyjskie zdaje się powiedzenie:  na djetiach gieni natura pocziwajetsja..

Dziadek mój nie był antysemitą,co może być wyjątkowe na swój sposób – w typowym miasteczku galicyjskim, o znacznym procencie ludności żydowskiej.

Dlaczego tak twierdzę?

Otóż – ciekawa sprawa – w czasie wojny, co było dość rzadkie jak sądzę, – na lewych papierach umożliwiał pracę (!)
w kancelarii żydowskiemu aplikantowi, dzięki czemu on i jego rodzina przetrwali wojną godnie i ze środkami do życia. Nie na tym jednak tylko opieram swój sąd – po wojnie ten aplikant wydał w dalekim kraju (już po śmierci Dziadka) wspomnienia – gdzie wprost pisze „Nie był [Dziadek mój] antysemitą” – w takim kontekście, jakby Polak – antysemita – tam i wtedy był raczej zasadą.

Daje to do myślenia. Lecz później człowiek ten szkaluje dziadka, przypisując mu różne złe, nieprawdziwe cechy. W kontekście książki Grossa „Złote żniwa”, o której pisze się, że jej głównym wątkiem jest właśnie polska pazerność na wartości materialne będące w posiadaniu Żydów – to ważny trop.

Dlaczego uważam, że szkaluje? – dlaczego ze smutkiem nie skonstatuję, że odkrywa prawdę o Dziadku? Ano dlatego, że mam obiektywne świadectwa, że tak nie jest. Raz - że Dziadek całym życiem dowiódł, że nie dbał o dobra materialne, także sprawy biednych prowadził bez honorarium. Inni Żydzi, niestety teraz już w większości nieżyjący, z oburzeniem czytali wspomnienia uratowanego przez dziadka aplikanta, znali sytuację – tak jak w czasie okupacji miała ona miejsce itp. Mieli nawet podjąć odpowiednie kroki, by całą sprawę wyprostować. O szczegóły musiałbym jednak teraz podpytać jeszcze mojego Stryja.

Co mogło być tego wynikiem, zastanawiałem się, czy – opisany już przez Arystotelesa efekt, że nie lubi się swoich wierzycieli, że czasem trudno jest znieść ciężar wdzięczności ?

Jest to jakoś zrozumiałe – Żydzi byli wtedy pozbawieni godności, byli w sytuacji granicznej – gdy się Żyda ratowało – z jednej strony czuł oczywiście wdzięczność, z drugiej, co normalne – mógł podejrzewać ratującego o nieczyste intencje – bo jak to, mógł myśleć: Polak ryzykuje życiem, także swej rodziny, żeby ratować właściwie obcą osobę, oficjalnie teraz ogłoszoną „podczłowiekiem”?

I mógł się w Żydach palić naturalny bunt – „to skrajnie niesprawiedliwe, to co dotyka mnie i mojego narodu – a ci co ratują mają właściwie taki obowiązek, inaczej tracą w ogóle człowieczeństwo”. A jak już ratują – niejako bezpośrednio ukazują nam nasze upodlenie, nasz brak godności (zabrany w sensie formalnym oczywiście, godności wewnętrznej, jeśli ktoś na to nie pozwoli, pozbawić nie można) – w pewnym sensie są i niewygodnym świadkiem i czymś „lepszym” – nie dzięki sobie (tak można myśleć), lecz dzięki nieludzkiej sytuacji, która im dała możliwość ratowania a nas postawiła w pozycji nie – ludzi, bezbronnych, na łaskę ratowania lub skazanych na śmierć.

Tak – zrozumieć to tak można. Można też szukać innych motywów, a to tego, że przed wojną Dziadek został partnerem u znanego szefa kancelarii adwokackiej – Żyda – wybrany został przed kandydatami Żydami – nie było to dobrze widziane w ich środowisku. A może to, że Dziadek miewał romanse z Żydówkami (jako kawaler, ożenił się bardzo późno). Szczegółów tutaj nie znam. Może.. Wszystko jest możliwe. Gdy, już nieżyjący, Żydzi, przyjaciele Dziadka usłyszeli o tych paszkwilowych wątkach publikacji uratowanego aplikanta – jak pisałem, wyrazili oburzenie. Starsza Pani, o ile pamiętam, z oddalonej Kanady, zaczęła nawet działać w tej sprawie, przesłała mojemu Stryjowi kopię książki – ale też, dość szybko, osoba w bardzo podeszłym już wieku zachorowała (nie pamiętam czy zmarła już).

Stryj powiedział:

 - Patrz, co ten parszywy Żyd powypisywał.

Ostre słowa. Czy antysemickie? Nie, nie sądzę – nigdy Stryj nie zdradził się z jakimikolwiek uprzedzeniami tego typu. Użył jednak słowa: Żyd – jak używa się go – wiążąc coś negatywnego z cechami społeczeństwa, narodu. Czy słusznie? Chyba nie. Słuszniej byłoby: Ten parszywy – i tutaj nawet jakaś bardzo brzydka obelga. Ale cała ta historia pokazuje jak cienka jest granica – nie tyle antysemityzmu – co posądzenia o antysemityzm, a także jak cienka jest granica pewnych jednak skojarzeń.

Mam nadzieję, że opowiedziałem historię powyżej jasno, przyznam się, że nadal daje mi ona sporo do myślenia.

 

Dziadek po kądzieli– z biednej rodziny, ciężką pracą wykształcił się – już prawie został sędzią (asesorem sądowym), gdy postanowił walczyć czynnie przeciw wprowadzającym nowy ustrój. On, z klasy, która miała w PRL-u być hołubiona  – takich rządów nie chciał – aktywnie działał w Wolności i Niezawisłości, szefował komórce organizacyjnej.
Mało pragmatyczny człowiek, powiedzielibyśmy. Poszedł do więzienia, przesiedział ok. 6 lat, w fatalnych dla zdrowia warunkach, we Wronkach,
w Rawiczu. Wyszedł jako wrak człowieka. Przez jakiś czas imał się różnych zajęć (wilczy bilet na pracę – ale i trudności jego żony i jedynej córki – mojej matki – która wygrywała w szkole ogólnopolskie olimpiady, lecz miała problem z dostaniem się na studia, ze względu na przeszłość ojca (specjalne to punkty minusowe za pochodzenie). Kolejna „niesprawiedliwa” protekcja – kuzyna babci, który akurat był w obozie nowej władzy, jako wpływowy dyplomata, zastępca ministra Rapackiego - pomogła – została jednak przyjęta – dane jej zostały prawie normalne szanse na start). Dziadek umarł w wieku dojrzałym, zapewne o wiele wcześniej, niż by umarł, gdyby żył „pragmatyczniej”. 

Tyle na ten temat.

 

Nakręciłem kilka lat temu dokument o chasydach pielgrzymujących współcześnie do podkarpackiego miasteczka – Leżajska – pisałem o tym na blogu tutaj.

Jedyny komentarz pod notką brzmiał:

"Bardzo dziękuję za tę notkę. To jest dobry uczynek IMHO. Pozdrawiam."

Dla mnie to bardzo mocne słowa. Jeszcze się chyba z takimi nie spotkałem. I choć czuję, że grubą przesadą byłoby uznać, że na takie słowa zasłużyłem, to jednak nie przyjęcie ich obrażałoby tego, kto je wypowiedział.

Wśród raczej skromnej liczny komentarzy zdarzają się takie, które szczerze radują, w dobrym sensie dają trochę siły
i wiary, że robiąc coś dla siebie, z chęcią, zainteresowaniem, nawet pożytkiem, można czasem zrobić też coś pożytecznego szerzej. To daje zadowolenie i nie tylko.

 

Przepraszam za kolejną zmianę.

Kończąca, ostatnia, 5 część ukaże się za rok.

Chyba to jednak nie tak ważne, mało kto dziś wieczorem będzie czytał coś w Internecie :)

Szampańskiej zabawy życzę!

(Jak już pisałem, choroba przedłużyła trochę całą sprawę. Jest lepiej, więc rzecz trzeba skończyć..lub zacząć)

 

 

newdem
O mnie newdem

Od tyłu czytaj "PLEOROMA". Roma ---> Amor ---> Miłość Pleo ---- Powszechna 

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura