newdem newdem
707
BLOG

__Anty - antysemityzm__- Katharsis (cz. 5)

newdem newdem Kultura Obserwuj notkę 40

 

Fajerwerki. Bywają piękne. Rozświetlają noc, błysną i – znikną. Przedwczoraj - noc fajerwerków. Jeszcze i dziś, dla wielu, pozostałości kaca, światło razi a syk sztucznych ogni drażni.

Kto czekał na fajerwerki, ten się zawiedzie. Błysnąć i zgasnąć – w tym temacie, znaczyłoby niewiele. 

Tutaj znajduje się część pierwsza.

Tutaj – część druga.

Tutaj – część trzecia.

Tutaj - część czwarta.


W tej pięcioczęściowej notce było wiele, może nazbyt wiele chaosu, dygresji, rozpoczynanych i urywanych wątków. Historia i ludzie – tak jak się dzieje - i żyją - też jednak nie leżą od razu w przegródce, nie spoczywają przyszpileni w gablotce, nie oglądają świata przez kratownicę naukowej systematyzacji. Ludzie się rodzą i żyją, dojrzewają w otoczeniu pewnych idei, niektóre zarzucają, zyskują nowe, zbierają doświadczenia, kształtują swoje światopoglądy. Bywa – że wiedzą już wszystko o sobie i świecie – czego się wystrzegać, kogo potępiać, gdzie schować przed zagrożeniem, gdzie stanąć, by nie przegapić okazji. Jak bronić swoich idei, nie pamiętając jak zgubili idee wczorajsze, jak walczyć z tym co im obce, nie wiedząc, że to obce może być jeszcze ich jedynym domem.

 

Blog znów ma tytuł, a miewał ich wiele. Missinterpretacje. Mogą być błędne (mis – eng. nie trafić itp.), mogą być naznaczone (czy skażone?) tęsknotą (miss – eng. tęsknić). Za czym, za kim, ku czemu?

Missintepretacja – egzegeza tęsknoty – sensu.

„Miss” (eng. something is missing) można też łączyć z „brakiem”.
Dość to logiczne, bo zwykle tęskni się, gdy występuje brak czegoś – bywa też jednak że – melancholicznie – tęskni się nie wiedząc dokładnie za czym (swoim przednim esejom o melancholii Marek Bieńczyk, pisarz i smakosz wina, dał podtytuł: „O tych, co nigdy nie odnajdą straty”).

Antoni Kępiński, Polak może nazbyt jednak zapomniany, twórca oryginalnej teorii metabolizmu informacyjnego i autor kilku świetnych, literacko napisanych monografii chorób psychicznych, opowiadał, jak to zagadnął kiedyś na korytarzu kliniki bardzo smutnego pacjenta: dlaczego się smuci. Ten odpowiedział: - Smucę się, bo zgubiłem swój smutek.

 

Melancholię czuć mogą Polacy.

Kto mi wytłumaczy, dlaczego wyobrażenie Przedwojnia, tych czasów współistnienia i wielonarodowej Polski wywołuje u mnie nostalgię, sentyment, tęsknotę?

Melancholię mogą czuć Żydzi.

Jak wspomina się im te złe i te dobre chwile – ci jeszcze, co je pamiętają i ci, co tylko słuchają już opowieści – w USA, Izraelu, Europie.

Melancholia może być aktywna – może działać, tworzyć, budować. Może nigdy nie odnajdzie tej straty, której szuka, ale może i na tym to polega, żeby umierający melancholik w ostatnim olśnieniu zobaczył, że zyskał, wypełnił, nazwał ją, oswoił – tym właśnie, że bez ustanku jej szukał. Że, na przekór sceptycyzmowi – temu z beczki społecznej: „na tym ugorze się nic nie urodzi”, „tych przesądów zwalczyć nie sposób”, „średnia społeczna jest taka, że…”, „ciemny lud to..kupi albo nie kupi (do wyboru)”, „miałeś złoty róg..”, „przyjdzie nowa ekipa…popsuje..znów na początku będzie musiała się nakraść..itd.”, czy temu z tej prywatnej a nawet intymnej beczki: „ta szansa nigdy nie wróci, zmarnowali (zmarnowałem wszystko, ostał się ino sznur etc.etc.”, „nie potrafiłem, nie potrafię i nie będę potrafił kochać, być szczęśliwy, dawać i brać bliskości..”, „znów – to co dla mnie najważniejsze, okaże się złudą – i skończy tak jak zawsze kończyło..” – na przekór sceptycyzmowi można spróbować.

Po drodze pułapki banalne i mniej banalne: wygodnictwa, patrzenia przez palce, łatwych usprawiedliwień, zrzucania na geny, historię, złe doświadczenia w dzieciństwie, złe doświadczenia narodowe, sytuację materialną, geopolityczną, walkę cywilizacja, różnice pokoleniowe, rasowe, płciowe, wszelakie..

Sens życia ludzkiego, sens bytu rozdartego pomiędzy zwierzęciem a aniołem, egoizmem a heroizmem, przyrodzoną małością i rodzącymi się w duszy i sercu wielkimi aspiracjami, tak to widzę, śladem wielu innych, czy to myślicieli czy prostych ludzi dobrej roboty bez zbędnych często i blokujących prawdziwe działanie refleksji - jest przede wszystkim czynienie niemożliwego.

Niemożliwego granice okazują się często tak samo i - zależnie - elastyczne jak sumienia.


 

W części 2pisałem o Katharsis. Słowa w kontekście przewodniego (czy raczej - może, lepiej rzec - powracającego, przewijającego się) tematu tej pięcioczęściowej notki użył Eli Barbur. Kolejne wielkie słowo, które nie do końca wiadomo co znaczy. Co znaczy dla mnie- pisałem w części 2- nie sięgając do podręczników estetyki, Internetu czy opracowań - ot, co ślina na język przyniosła.Pisałem też osztuce i jej terapeutycznych walorach.

Literatura - największa i najlepsza, prawdziwa, działa przede wszystkim uniwersalną siłą, metaforyzowaniem prywatnych, osobistych, partykularnych przeżyć i historii – kawałków ludzkiej tożsamości, myśli i refleksji, które mocą talentu autora trafiają do czytelnika i bywa, zdają się mu tak bliskie, jak jego własne myśli i przeżycia – przez kogoś innego jednak doprecyzowane, uporządkowane, wydobyte.

 

Hildegarda jest jednak wróżką.

Napisała:
"W pierwszym odruchu myślałam, że będziesz nas namawiał do podzielenia się jasnymi i dobrymi świadectwami, które przetrwały w pamięci naszej i bliskich (w opozycji do grossopodonych). A teraz nie wiem, czemu mi to przyszło do głowy :)"


Były i są książki Grossa, dla Polaków, bez wątpienia, smutne i trudne.

Był i jest zauważony i doceniony dramat – Nasza Klasa, Słobodzianka.

Wielu z nas zna historie, opowieści, fakty, które poddają się metaforyzacji, mogą być odczytywane uniwersalnie.

 Spróbujmy, szukać prawdy, oczyszczenia, zbliżenia,wspólnoty – poprzez sztukę – terapeutyczną i autoterapeutyczną, obalającą fałszywe stereotypy i nie pozwalającą zapomnieć o tym, o czym zapominać się nie powinno.

Napiszmy opowiadanie, sztukę, zróbmy film, spiszmy wspomnienia – które pokażą szlachetne postawy w najcięższych czasach, które ciężkim oskarżeniom i trudnym prawdom przeciwstawią prawdy jasne, dające nadzieję.

Nie chodzi jednak o to – by na utwory akcentujące winę(ważniejsze nawet od winy jednostek - bo winy Narodu przecież nie ma - są elementy, które wskazują na pewne społeczne mechanizmy - np. przyzwolenia a nawet zachęty do zbrodni) wzywające do akceptacji trudnej prawdy – jedną stronę, odpowiedzieć takimi samymi utworami, mającymi niejako zaprzeczyć tym pierwszym – je zwyciężyć, prawdę tamtą zastąpić inną, nam bliższą, z której można być dumnym.

Chodzi o rzecz o wiele trudniejszą, ale i mogącą przynieść, jak mniemam, pożywniejsze owoce.

O próbę zmierzenia się z sobą samym – i tutaj i jedna i
druga strona powinna poczynić ten wysiłek – pytajmy, drążmy temat, szukajmy także wątpliwości – i stwórzmy coś, co nie jest dla autora jednoznaczne, co jest wynikiem także jego autoterapii, coś, co nie jest sztandarem oskarżenia czy apologii albo glorii – lecz szczerą spowiedzią.

Wydaje się, że jeśli uda się to zrobić poprzez sztukę – poprzez treści i formy, których cechą i siłą jest metaforyzacja i działanie poprzez abstrakty i uniwersalia – biorące się z konkretu i faktu – jest nadzieja, że przyniesie to dobroczynne skutki, wszystkim. Łatwiej się wtedy zmierzyć z sobą samym, a produkt tego, zderzony z podobnym szczerym sublimatem drugiej strony, trochę wstydliwy, trochę pochwalny – i jeden
i drugi – mają szansę się połączyć i uzdrowić jednych,
drugich i relację łączącą ludzi. Lokując wzajemne oskarżenia i obawy, sublimując te słuszne i niesłuszne, okazać się może, że już na etapie przymierzenia się do próby twórczości odczujemy pewną zmianę w nas samych – coś, co jest w prawdziwym procesie twórczym niezbędne – pewien rodzaj dystansu, spojrzenia często po raz pierwszy z pewnej perspektywy – pewne rzeczy zobaczymy inaczej, ba - możemy się nawet zdziwić, jak pewne idee zaczną ukazywać się nam w innym świetle. 

Zwykle tak jest, by coś stworzyć, trzeba coś ofiarować. Idee, jak się wydaje, tu trzeba rozwagi, też mogą być poświęcone, też mogą nawzajem się sobie ofiarować.

 

Krzywda i korzyść - dzieło, równowaga

Artyści, bywa, działają na granicy moralności – krzywdząc innych i siebie samego, gorsząc, przekraczając granice tabu, naruszając świętości – tworzą jednak, w przekonaniu, że twórczość musi składać pewne ofiary, że trzeba poświęcić jakiś konkret by oddać coś, co będzie miało siłę przekazu i siłę metafory - w abstrakcji, służącej wielokrotnie, na przyszłość, odpłacając niejako bilans wyrządzonego zła. Czy naprawdę odpłaca?, czy naprawdę artysta może więcej?, czy można mu więcej wybaczyć?, czy sztuka życia nie jest zawsze ważniejsza, wyższa niż nawet arcydzieło, zbudowane na choćby drobnych krzywdach codziennych – to sprawa skomplikowana, często praktycznie nierozstrzygalna – pęd artysty, jego fatum, powoduje, że rzadko rozważa te kwestie – bywa – pod koniec, lub gdy nie może już tworzyć, często nawet wtedy ogłaszając, że warto było, że mając wybór nie cofnął by się i że woli ten spalający ogień sztuki, choć wiemy, że jest skrajnie samotny i nieszczęśliwy (jak choćby Krapp w „Ostatniej Taśmie” Samuela Becketta.

I naukowiec jest takim artystą, i historyk. I on czasem, choć ma wątpliwości, poświęca - czasem zbyt wiele - dla "obsesji prawdy", dla pasji badania, odkrywania i dawania świadectwa. 

 

Skoro – bywa, artyści poświęcają coś w imię sztuki, może poświęcenie (choćby próba), rezygnacja z idee fix, z naszej jedynej prawdy, nieprzemakalności na spojrzenie drugiej strony – zadziwiając nas - nie przynieść jedynie spodziewanej emocjonalnej czy mentalnej kary - wstydu, zgorzknienia, poczucia wyparcia się, zaprzeczenia (patriotyzmowi? solidarności?) - a być kluczem porozumienia z sobą samym– próbą autodystansu, szerszej metafory, wyjścia poza schematy, co nie znaczy zdrady wyznawanych wartości – lecz spojrzenie na nie przez pryzmat każdej, uczciwej działalności artystycznej – uniwersalności, zdolności dotarcia do nawet odległego odbiorcy, stworzenia wspólnoty.

Dzieło sztuki nie jest ani czysto ogólne ani czysto indywidualne – w tym mieści się szansa – by nie rezygnując z siebie, w tym co stworzymy otworzyć dla samego siebie nowe widzenie, przestrzeń dopuszczającą odbiorcę, przestrzeń na której można się spotkać – już nie po to tylko, by wyrazić z góry opinię czy ocenę, komuś narzucić swe zdanie, przekonać do swoich racji, ale wiedzeni, narodzoną naturalnie w procesie twórczości potrzebą udoskonalenia tego, co stworzyliśmy, by stało się jeszcze bardziej otwarte, by dotarło do jeszcze pełniejszej prawdy, by – w ostatnim etapie – ta twórczość – ten przekaz – ten szczery konglomerat tak naszej siły jak naszej słabości (w ujawnieniu której jest klucz do siły prawdziwej) – stał się przestrzenią na wskroś uniwersalną – spotkaniem duszy z duszą, człowieka z człowiekiem. Radość i owoce takiego spotkania wynagrodzą wszystkie lęki, trud zdobycia się na spojrzenie z dystansu - w bliskości bliższej niż kiedykolwiek, dadzą prawdziwą wolność i być może, katharsis.

 


A gdzie konkret?

Konkret może zacząć dziać się zaraz (ironicznie - stosuję tu stronę bierną), choćby od:

- przygotowania kasety filmowej

- sztalug

- dyktafonu i notatnika

i wielu innych narzędzi, którymi zapewne i pisarz Jan T. Gross się posługiwał, i swój konkret - przedstawił.



 

 

newdem
O mnie newdem

Od tyłu czytaj "PLEOROMA". Roma ---> Amor ---> Miłość Pleo ---- Powszechna 

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura