kaminskainen kaminskainen
256
BLOG

Pan Ioachimescu - i Pan Kientzy

kaminskainen kaminskainen Kultura Obserwuj notkę 0

Pisałem już o zagadkowym, wspaniałym kompozytorze rumuńskim nazwiskiem Ioachimescu. Jest otóż taki dość nawet osławiony saksofonista rumuński Daniel Kientzy, był nawet w zeszłym roku we Wrocławiu w ramach festiwalu współcześniackiego. Jako bardzo aktywny specjalista interpretujący dzieła muzyki współczesnej na saksofon(y), miał on zapewne niemały wpływ na powstanie obfitej rumuńskiej literatury muzycznej na ten instrument. Utwory saksofonowe (często dla niego) pisali Nemescu, Doina Rotaru, Irinel Anghel, Anatol Vieru, Stefan Niculescu - i (szczególnie) nasz dzisiejszy bohater.

Analizami muzykologicznymi zawartości bez wątpienia zjawiskowego albumu Kientzy interpretuje Ioachimescu niech się zajmą muzykolodzy - a my zwrócimy uwagę na to, co się narzuca słuchaczowi tej muzyki. Po pierwsze, pomimo że Ioachimescu jest konserwatywnym, klasycznym "scholarem" i twórcą muzyki bardzo "klasycznej" w swych środkach i wydźwięku ("klasycznej" w takim sensie, jak muzyka Lutosławskiego czy Muraila) - samo brzmienie albumu (zauważmy: muzykolog będzie mówił o zawartości albumu czyli o "nutach", o poszczególnych utworach; my zaś mamy przyjemność mówienia o samym albumie jako pewnym autonomicznym bycie, jawiącym się wyłącznie naszym zmysłom, w swym kształcie dźwiękowym) jest dalekie od tego, co kojarzymy z klasycznym akademizmem. W dużym stopniu narzuca to sam instrument - saksofon w różnych swych odmianach, skłaniający swym brzmieniem do odlotów w rejony zgoła "odklasycznione" i "offowe". Warstwa elektroniczna albumu (gdyż wszystkie cztery wypełniające go utwory to dzieła na saksofon i elektronikę) to także rejony, których nasze zmysły raczej nie odnoszą do filharmonii - choć jest ona bez wątpienia silnie zakorzeniona w parudziesięcioletniej już tradycji "hermetycznej" muzyki elektronicznej i konkretnej, ze szczególnym wskazaniem na francuski spektralizm, który wywarł niewątpliwie znaczny wpływ na Ioachimescu (znów w takim sensie, jak muzyka francuska oddziałała na Lutosławskiego - czyli... szczególny).

Poza brzmieniem i "zmysłową postacią" tej muzyki, która to raczej nastręcza trudności z poprawnym jej zakwalifikowaniem w tzw. ślepym teście czy to do "poważki", czy do jakichś wysublimowanych form jazzowej czy rockowej awangardy, w ucho wpada mi jeszcze jedna cecha szczególna tego albumu. Otóż każdy utwór jest oparty na pewnym żelaznym zasobie idei i struktur muzycznych - dla każdego utworu oczywiście odmiennym i niepowtarzalnym; każdy utwór jest zatem odrębną i skończoną całością, jednorazowym wypadem w INNE nieznane. Jeśli muzyka ta wyda się nam zagadkowa, jeśli chcąc ją "opowiedzieć" po prostu nie wiemy, co powiedzieć - to właśnie poniekąd dlatego, że jej źródła tkwią w "wypreparowanych" ideach dotyczących tychże właśnie zawartości ideowych, strukturalnych, "formalistycznych" - w prekompozycji, mówiąc inaczej. To dlatego właśnie bezradny wobec niej okaże się nawet taki niewątpliwy erudyta, jak Rafał Księżyk - po prostu jakakolwiek typowo recenzencka "wpływologia" nie przybliży nas do tego, co stanowi w dużym stopniu sedno i zagadkę tej niezwykłej muzyki. Otóż prekompozycja to coś, co pozwala wywodzić kształty muzyki z idei zgoła abstrakcyjnych - a więc praca dająca poczucie, a czasem pewnie realne doznanie uwolnienia się twórcy od słuchowych czy rzemieślniczych nawyków i przyzwyczajeń, od pisania muzyki w oparciu o nieuświadomione, wdrukowane schematy następstw dźwięków, rytmów, przebiegów harmonicznych itd.

Powstaje zatem, także dzięki tejże prekompozycji, muzyka "niepodobna do niczego". Fakt, że muzyka rodzi się z muzyki, że nic nie powstaje ex nihilo wcale temu nie przeczy. Webern, radykalizując metody Schoenberga, pisał muzykę całkowicie "abstrakcyjnie", w oderwaniu od słuchowego nawyku swojego czy słuchacza - ale też sięgał w tym celu do prastarych zasad polifonii niderlandzkiej. Z czasem taka "całkowicie nowa" (i faktycznie taka!) muzyka okazuje się dużo bardziej zakorzeniona w tradycji i historii, niż to z początku wyglądało. Po prostu okazuje się sięgać dużo bardziej wstecz. Skoro jesteśmy w Rumunii to wspomnijmy, że właśnie tam przełamywano dyktat darmsztadzkiego modernizmu sięgajc po to, co archaiczne; tak właśnie w Rumunii rozumie się postmodernizm w muzyce: dalece to ambitniejsze i głębokie, niż to, co zwykle do tego nurtu zaliczamy (oczywiście w mojej opinii: to tylko moje opinie). Swoją drogą miłośnikom owego archaiczno-pasterskiego sznytu rumuńskiej współczechy omawiany album dostarczy nielada frajdy.

"Radykał, ale sympatyczny" (z filmu) Szczerzy przyjaciele wolności są niezmiennie czymś wyjątkowym. (Lord Acton)

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura