WIESIOŁYJE KARTINKI WIESIOŁYJE KARTINKI
45
BLOG

LOS ALAMOS

WIESIOŁYJE KARTINKI WIESIOŁYJE KARTINKI Kultura Obserwuj notkę 9
VIII.

ISTOTNA INFORMACJA: Rodzina, w której dane było przyjść na świat Ruben, była prawdziwie arystokratyczną rodziną - szeregiem pokoleń wywodzących się od wspólnego protoplasty zamieszkującego Półwysep Iberyjski. Szlachectwo zdobyli szczerbiąc miecze na karkach kalifów, majątek - służąc koronie: najpierw kastylijskiej, a potem hiszpańskiej. Swoje miejsce na ziemi zawdzięczali temu z przodków, który zdobyty uprzednio majątek roztrwonił, a potem zdecydował się popróbować szczęścia ruszając śladem pewnego genueńczyka, ku tej części świata, która, jak wieść głosiła, obfitowała w nadmiar szlachetnych kruszców i innych dóbr, których zaczynało brakować na półwyspie. Nazwisko tej rodziny niech pozostanie w sferze domysłów znawców i rodaków Ruben. My będziemy je pomijali. Po pierwsze: żeby nie narazić się na sądowe procesy, gdyż nie wszystko, co przekazujemy potrafimy udowodnić, a wiele z przytoczonych faktów stanowi owego rodu wstydliwą tajemnicę, po drugie: nazwisko tej rodziny jest wieloczłonowe i podzielone nadmiarem spójników: y i de la. Wprowadzałoby to niepotrzebny zamęt w tekście. Po trzecie: opisana historia aspiruje do bycia historią uniwersalną; ukonkretnienie mogłoby więc tym aspiracjom szkodzić.

Obiad jedli w milczeniu. Poranna awantura odebrała wszystkim chęć do stwarzania choćby pozorów rodzinnej atmosfery. Senior w ogóle odmówił zejścia do jadalnego oświadczając, że z nouveaux riches jadał nie będzie z obawy, że mogą się przy stole zachowywać haniebnie. Był to z jego strony nadmiar ostrożności, bo zachowywali się jak zwykle zresztą poprawnie. Kiedy tylko służba posprzątała ze stołu, a matka podziękowała za wspólny posiłek, Ruben zerwała się i rzuciwszy wszystkim pogardliwe spojrzenie pognała do dziadka.


- Świnie! - wzburzona, z zaczerwienioną twarzą zdała staruszkowi bieżącą relację.
- To twoja matka, bracia, wuj i kuzyn, więc doradzałbym ostrożność ze względu na pokrewieństwo - doradził jej senior pogodnie.
- Świnie - powtórzyła z zaciętą twarzą siadając na brzegu łóżka.
- Jesteś uparta jak wszyscy w naszej rodzinie. Niech będzie. Świnie. - Skapitulował dziadek.
- Dlaczego nic nie zrobisz? - odwróciła się do niego gniewnie.
- Bo nic nie mogę - senior wzruszył ramionami - Byłem na tyle naiwny, że zapisałem im wszystko, cały majątek.
- Jak mogłeś nic nie zostawić?
- O! Tu się mylisz, dziecko. Majątek uważam za jeden z mniej istotnych ingredientów swoich zasobów. Chociaż, przyznaję, ważny, bo dający materialne podstawy niezależności. Tyle. I tylko tyle.
- Sprzedadzą Los Alamos, a srebrniki wydadzą na nową porcję krowiego nawozu, zgniłe ziemniaki, czy cokolwiek, w czym tak bardzo lubią się tarzać.


- Będą więc mieli cokolwiek, w czym lubią się tarzać w zamian za Los Alamos - zgodził się dziadek pogodnie.
- Czy ciebie to nie martwi? - wzburzenie Ruben sięgało zenitu.
- Martwi. Ale wcale nie to, że sprzedadzą posiadłość. Widzisz dziecko - dziadek rozparł się wygodnie w fotelu - miejsce, ogród, dom, pola, gorzelnie - zatoczył ręką koło - to tylko efekt, skutek. To materialna emanacja pewnego duchowego porządku. Wrażliwości, typu osobowości. Los Alamos powstało, bo ktoś miał kiedyś potrzebę jego stworzenia. I przekazał to, co stworzył swoim spadkobiercom, którzy również odczuwali potrzebę życia w takim otoczeniu. Obok potrzeby przebywania w pięknym otoczeniu odczuwali kolejne: potrzebę nauki, gromadzenia ksiąg...

Wypełnili więc to miejsce księgami, przerabiali zbrojownie na biblioteki i gabinety. Przebudowywano kolejne pomieszczenia posiadłości, sprowadzano architektów, ogrodników. Każdy z kolejnych właścicieli miał ambicję, żeby przekazać swoim następcom posiadłość w jeszcze lepszym stanie, niż ten, w którym ją otrzymał. Jeśli - dziadek pokiwał smutno głową - pojawiły się pokolenia, które nie mają żadnej z duchowych i materialnych potrzeb swoich przodków, to jest to koniec historii Los Alamos w tej rodzinie. Nic nie jest wieczne, a Los Alamos to bardziej sprawa ducha i obyczaju niż materii. I może to lepiej, że miejsce to znajdzie kochających i godnych go nowych mieszkańców, niż mieliby je zasiedlać ci nuworysze, w których zamienili się twoi - i moi - najbliżsi krewni.


- Póki co - warknęła Ruben - Rodrigo założył hipotekę zabezpieczającą jeden z tych jego podejrzanych interesów. Jakaś sieć tanich barów, czy, wybacz dziadku, jeszcze tańszych domów publicznych, dokładnie nie pamiętam... Zresztą, bez różnicy...
- Bez różnicy - zgodził się dziadek.
- Ale dlaczego zgadzasz się na przeprowadzkę do domu starców? - Ruben wreszcie odważyła się wprost poruszyć temat, którego przy niej nie poruszano, i na którego podjęcie miała ochotę już od dawna, lecz nie starczało jej odwagi.


- Bo również nie zgadzam się na zamieszkanie z którymkolwiek z tych plebejuszy - staruszek pokazał palcem na podłogę. - Inna rzecz - mruknął - że nikt mi tego nie zaproponował. Ale nawet jeśli tak by się stało, to nie zgodziłbym się. Nie mam z nimi żadnych wspólnych tematów. A co do domu starców... Słyszałem, że to dom dla starej, zblazowanej arystokracji. Pełno tam wojskowych, architektów, podróżników, profesorów. Z opisu wynika, że to miejsce wprost dla mnie. Więc - mrugnął do niej okiem - nie ma się o co martwić. To już ja bardziej zamartwiam się o Ciebie. Słyszałem, że odmówiłaś stanowczo zamieszkania tak z matką, jak i z bratem.


- Odmówiłam - potaknęła Ruben - bo możliwość wyboru była pozorna. Przyznam ci się, choć możesz uznać to za pewnego rodzaju ekstrawagancję, że nie za bardzo przypadł mi do gustu nowy fagas matki. Jest od niej dwadzieścia lat młodszy, wygląda jak wymięty alfons z przedmieść, a co bardzo prawdopodobne jest wymiętym alfonsem z przedmieść i reprezentuje poziom rozwoju... no powiedzmy... byliny...
- Nie przesadzaj! - skarcił ją z uśmiechem dziadek - myślę, że jest całkiem zdrową rozwielitką ubogaconą ponadto w zdolność błyskawicznego liczenia i kalkulacji.
- Hmm - zafrasowała się Ruben - pójdźmy na kompromis: on jest całkiem dobrze rozwiniętym grzybem.


- Obstawałbym przy rozwielitce, ale na grzyba też mogę się zgodzić - zgłosił gotowość do kompromisu senior.
- To niech tak zostanie - kiwnęła głową dziewczyna. - W każdym razie znasz już przyczynę. A co do Rodrigo... - zamyśliła się. - Musiałabym nauczyć się żyć w stadzie parzystokopytnych. I boje się, że ze względu na brak odpowiednich nawyków wykształcenie w sobie prosięcych behawiorów nie było by proste. Nawet, gdybym została już prosięciem, tak jak mój brat i ludzie, którymi się otacza, to nie byłabym prosięciem doskonałym. Więc zawsze byłabym gorsza. To już lepiej zostać kobietą z marginesu, ale jednak w pełni kobietą, niż nieudaną lochą.
- Twój sposób obrazowania nie wypełnia do końca moich oczekiwań estetycznych, ale nie sposób przyznać, że jest to opis barwny i trafiający w samo sedno. Rozumiem. - Na twarzy dziadka pojawił się senny i smutny uśmiech. - Chyba mam podstawy wróżyć Ci ciekawe i pełne przygód życie, moje dziecko.
- Daj Boże! - westchnęła Ruben. - Daj Boże!


wesoły

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura