WIESIOŁYJE KARTINKI WIESIOŁYJE KARTINKI
87
BLOG

SARGASSO SEA

WIESIOŁYJE KARTINKI WIESIOŁYJE KARTINKI Kultura Obserwuj notkę 7

- Ojej - westchnęła lady Aither, kiedy przerwali zmęczeni opowiadaniem. - To wspaniałe! Ja też widziałam wojnę - zamyśliła się - byłam sanitariuszką w szpitalu polowym przy armii Pattona.
- To widziała pani wojnę jakby z drugiej strony - podsumował Stirlitz.
- Na to wygląda - zgodziła się lady Aither - raczej od strony zwyciężców.
- Musiała być pani bardzo, bardzo młoda - Stirlitz postanowił być charme. - Wprost nie mogę uwierzyć, żeby już wtedy była pani na tyle dorosła, by być sanitariuszką.


- Mnie już stuknęła siedemdziesiątka, panie Stirlitz, więc proszę nie kłamać, nawet miło. - uśmiechnęła się promiennie potwierdzając raz jeszcze, że czas był dla niej bardzo łaskawy. - Ale dziękuję. W każdym razie muszę się przyznać, że wojna, którą widziałam napełniła mnie lękiem. Nie tyle ze względu na jej trudy, czy okropności - jako dyplomowana pielęgniarka przywykłam do widoku krwi - ile ze względu na ten jej potwornie egalitarny charakter. Na tę masowość. Brak manier. Niezależnie od tego, co sądzę o hitleryzmie, czy komunizmie - a nic dobrego, jak się zapewne panowie spodziewacie - nigdy nie wybaczyłam aliantom, że trzymali Ezrę Pounda w klatce. Idąc na wojnę miałam nadzieję, że staję w szeregach cywilizacji rozprawiającej się z barbarzyństwem. Po tym, co zrobili z Ezrą, nie byłam już tego taka pewna.


- Zgoda - mruknął Kloss. - Nie wolno stosować tych samych metod, co barbarzyńcy i udawać, że się jest cywilizowanym.
- Wojna ma również swoją praktyczną stronę - zamyślił się Stirlitz smętnie. - Niestety.
- Cała nasza kultura robi się obrzydliwie utylitarna - potwierdziła dama. - Przede wszystkim dzisiaj. Rozwój dzięki zaspokajaniu i tworzeniu masowych potrzeb.
- Cóż złego, że zaspokaja się ludzkie potrzeby? - Stirlitz zdziwił się nieco.
- Gdyby Greków zajmowała myśl praktyczna, to stworzyliby doskonałą technologię produkcji kozich serów w najlepszym razie. Być może rozwinęliby rzemiosło budowy okrętów, albo sztuki wojenne. Pozostaliby co najwyżej twórcami pięknych mitów i eposów. Bogatsi od nich, jeśli pozostali praktyczni, nigdy nie zadali sobie tak niepraktycznego pytania, jakim jest pytanie o pytajność pytań. I nigdy nie pchnęli cywilizacji wprzód.


- Tak - przytaknął Kloss - jest coś gorszego od złej filozofii. Tym czymś jest jej zupełny brak.
- Przyznam się, że nie podzielam waszego pesymizmu. I nie do końca wiem z czego on się bierze. - Stirlitz był lekko poruszony. - Jak już zdążyłem zauważyć, nie jesteście idealnym społeczeństwem, ale wciąż wolnym!
- Rzecz w tym, panie Stirlitz - westchnęła lady Aither - że wolność to nie tylko potencjalna możliwość wyboru. To również wiedza o tym, jakie wybory są dobre, a jakie złe. Można oddać ludziom całą gamę możliwości, a bez dania wskazówki o konsekwencjach wyboru pomiędzy nimi, można ich skazać na wiecznie przypadkowe, albo złe wybory. Można im wreszcie stworzyć alternatywy pozorne, albo nie wskazać wszystkich możliwych. Wtedy i wolność bywa pozorna, bo jak mogłabym wybrać spośród mnogości owoców owoc avocado, jeśli nigdy nie słyszałabym o jego istnieniu?


- Proszę wybaczyć - Stirlitz pokiwał przecząco głową - ale mój zasób doświadczeń życiowych wskazywałby, trzymając się pani kulinarnego przykładu, że wolność to często możliwość zjedzenia jakiegokolwiek owocu w miejsce przymusu jedzenia kartoflanych obierzyn.
- Jeśli się wie o istnieniu czegoś więcej niż obierzyny - lady Aither zmarszczyła brwi.
- I jeśli ma się świadomość, że korzystanie z niektórych możliwości wymaga przygotowania i pracy. Ale - klasnęła w dłonie - dość tych smutnych rozmyślań! Nastawię płytę! Wstała i podeszła do okrągłego stoliczka, na którym stał staroświecki patefon z tubą. - Czego panowie posłuchacie?
- A jaki mamy wybór? - Stirlitz usmiechnął się i mrugnął do niej okiem, co w tym kontekście nie było niestosowne.
- Duży wybór rosyjskich kompozytorów - dama posłała mu kolejny uśmiech w odpowiedzi.


- Brawo! - Stirlitz zaklaskał w dłonie. - Chciałbym usłyszeć, jeśli państwo nie będą się sprzeciwiać, Romea i Julię Prokofiewa.
- Bardzo proszę - lady Aither nastawiła płytę - to piękna i wymagająca dużego intelektualnego zaangażowania muzyka.
Przez dłuższą chwilę chłonęli dźwięki w milczeniu, które przerwał Stirlitz.
- Gdyby wszystkich uczono słuchania takiej muzyki, świat byłby chyba nieco mniej okrutny
- Znów nie mogę się z panem zgodzić. - Lady Aither podkreśliła swój przeciw skinieniem głowy. - To jest już ten poziom abstrakcji, że praktycznie nie niesie ze sobą żadnego etycznego przesłania. Myślę, że znaleźliby się aż tak wyrafinowani złoczyńcy, że przy tej muzyce byliby w stanie na przykład zabić.


- Trudno mi to sobie wyobrazić - Stirlitz rozłożył bezradnie ręce. - Zbrodnia kojarzy mi się raczej, pani wybaczy, z walonkami.
- A mnie ze skórką od banana - mruknął Kloss.
- A mnie z pewnym pięknym antycznym naczyniem, w którym była cykuta - podsumowała lady Aither. - I ze stopniami w rzymskim senacie.
Dyskutowali jeszcze długo i księżyc zdołał pokonać niemalże połowę drogi, kiedy to lady Aither zdecydowała, że jest zbyt zmęczona, aby prowadzić dalej tę interesującą rozmowę. Kloss ze Stirlitzem zostali doprowadzeni do pokoi dla gości, gdzie mogli wypoczywać ile im się tylko chciało. A następnego dnia rano, po śniadaniu poszli w trójkę na spacer nad ocean.


- Tam jest Morze Sargassowe - obwieściła lady Aither przekrzykując wiatr i wskazała dłonią ku północnemu wschodowi. - Niezwykłe miejsce. Otoczony zimnymi wodami obszar ciepłej wody utworzony przez wiry Golfstromu. Niezależnie od sztormów szalejących wokół, gór lodowych kreślących swoje trasy, Morze Sargassowe pozostaje w swoim bajkowym uśpieniu. Pozornie niczym nieodgrodzone, a jednak wyjątkowo odrębne. Ku niemu dążą, ze śródlądowych wód Europy wężopodobne ryby, aby wydać na świat nowe pokolenie i aby umrzeć.


- To niezwykła ciekawostka przyrodnicza - usmiechnął się grzecznie Stirlitz mrużąc oczy przed bijącymi w twarz ziarenkami piasku - ale znając już pani silne humanistyczne skłonności nie bardzo pojmuję, cóż zaciekawiło panią w tym przyrodniczym zjawisku aż tak bardzo?
- Bo to niezwykłe przyrodnicze zjawisko, panie Stirlitz - lady Aither spojrzała na niego przenikliwie - wydało mi się nieprawdopodobnie trafną ilustracją pewnego kulturowego prawidła. Proszę wyobrazić sobie, że Morze Sargassowe przestałoby, ze względu na jakieś naturalne przyczyny, istnieć. Czy pan wie, że gatunek ryb, o którym opowiadałam, zniknąłby z teatru przyrody w przeciągu zaledwie kilku lat?


- I jaki z tego wniosek dla kultury? - nie rozumiał Stirlitz.
- Kultura, tak jak ten gatunek ryb, potrzebuje swoich mórz Sargassowych. Obszarów, których nie dotyka codzienność i pospolitość. Enklaw tradycji, żywych źródeł dzięki którym może się odrodzić, kiedy nadejdzie czas znużenia i dekadencji. Myślę, ze w taki sposób postrzegał swoją rolę pański kolega antykwariusz, o którym pan opowiadał, panie Kloss.


- Myślę, że ta alegoria pasuje jednak bardziej do pani, lady Aither - Kloss zmarszczył czoło jak zwykle, kiedy usiłował wymyślić coś mądrzejszego niż przeciętna mądrość własnych myśli. - Mój kolega chce być chyba bardziej sztormem niż obszarem wód spokojnych. Ale myślę również, że to porównanie przypadłoby mu do gustu. Tak jak na pewno z miejsca zakochałby się w pani. Lady Aither zaczerwieniła się i machnęła ręką. Umilkła i zeszklonymi nagle oczami poczęła intensywnie wypatrywać czegoś na horyzoncie.
- Nie chciałem pani dotknąć! - krzyknął do niej Kloss. - Przepraszam.
- Nic - odwróciła się do niego już rozpogodzona. - Lepiej wracajmy do domu, bo wywieje z nas całe ciepło!


Kolejny wieczór spędzili tak jak poprzedni, z tą różnicą, że gospodyni zażyczyła sobie, żeby Kloss zatańczył z nią angielskiego walca, a Stirlitz usiłował im pokazać wiązankę rosyjskich tańców ludowych, czym ich do łez ubawił.
Kiedy już nadchodziła pora nocnego spoczynku i zaczęli znów popadać w zadumę, a rozmowa przestała toczyć się składnie, Stirlitz zadecydował, że musi powrócić z obszaru Mórz Sargassowych na bardziej przyziemne i realne obszary rzeczywistości.
- Nie chciałbym psuć nam wszystkim tak uroczego wieczoru - zaczął wyginając w zakłopotaniu długie palce - ale zmuszony ci jestem przypomnieć, Kloss, że pozostając dłużej w gościnnych progach lady Aither, możemy narazić ją na nieprzyjemności, a może i niebezpieczeństwa.


- Też o tym myślałem - Kloss pokiwał z rezygnacją głową. - Rzeczywiście - spojrzał przepraszająco na damę - powinniśmy pomyśleć o ruszeniu w dalszą drogę.
- A gdzież wy teraz pojedziecie? - Lady Aither zafrasowała się głęboko.
- Najlepiej byłoby wykonać jakiś zaskakujący krok - mózg Stirlitza analizował całą swoją wiedzę tyczącą odrywania się od ewentualnego pościgu. Pozwólcie, że zerkną na mapę. Wyszedł na chwilę i wrócił z mapnikiem. Studiował mapę dość długo, co raz spoglądając przez okno w czarną noc nad oceanem i bezgłośnie poruszając ustami.
- Sądzę - orzekł po kilku minutach studiowania - że powinniśmy zmierzać w kierunku parku Yellowstone w Górach Skalistych.
- Dlaczego tam? - zainteresował się Kloss.
- Bo nie ma w tym żadnej logiki - wytłumaczył Stirlitz.
- To wspaniale - ucieszyła się lady Aither - ale jak tam dotrzecie?


- Spróbujemy skorzystać z amerykańskich kolei towarowych - rozważał możliwości posłużenia się środkami lokomocji zapewniającymi pełną anonimowość Stirlitz.
- Mam lepszy pomysł - przerwała jego rozmyślania lady Aither. - Mam licencję pilota i starą wysłużoną Cesnę. Od lat stoi w hangarze niedaleko Chalotte. Wiem, że właściciel hangaru używa jej w swojej szkółce pilotażu, powinna być więc sprawna na tyle, żeby podołać drodze.
- A jak dawno temu, przepraszam, że pytam, Stirlitz spojrzał niepewnie - pilotowała pani ten swój zabytek?


- Jakieś dziesięć lat temu - spuściła skromnie głowę dama - Zaręczam jednak, że nie wyszłam z wprawy. A poza tym, taka wyprawa sprawi mi olbrzymią przyjemność. Spotkanie z panami przydało mi ochoty do rozejrzenia się po świecie. Powinniście więc podjąć to ryzyko choćby ze względu na mnie. Chyba się nie boicie?
- Nie - zaprzeczyli obaj jednocześnie nadzwyczaj raźno i nie do końca szczerze.
- No to zdecydowane - podsumowała lady Aither. - Jutro rano zadzwonię do Chalotte i poproszę o zatankowanie paliwa. Wyglądała na bardzo podekscytowaną i zadowoloną.
Musiała być także bardzo zdeterminowana, żeby wykonać swoją spedycyjną misję, bo już skoro świt odbyła zapowiadaną rozmowę. Szczęśliwie okazało się, że tego dnia w szkółce lotniczej nie było zaplanowanych lotów, a samolot był sprawny. Lady Aither zarządziła pakowanie i plecaki podróżników zapełniły się całą masą wiktuałów zapewniających przetrwanie przez długie tygodnie. Około południa przyjechał po nich niejaki Wooley, właściciel szkółki, i bez zadawania zbędnych pytań zawiózł na lotnisko.


- Jest pani pewna jego dyskrecji? - zapytał Stirlitz w samolocie zakładając gogle, w których wyglądał przezabawnie.
- O tak - zdecydowanie potwierdziła lady Aither - to zapalony konfederata. Nie przepada za rządem federalnym. - Przyjęli zapewnienie z całą powagą i wkrótce malutki samolocik wzbił się w niebo i skierował na zachód. Świat spowijały chmury i nie mogli przyglądać się zbyt dokładnie mijanym w dole krajobrazom. Monotonny szum silnika był przerywany jedynie krótkimi rozmowami prowadzonymi przez pilotkę z kontrolerami ruchu lotniczego w rejonach, nad którymi przelatywali. Wszystko to sprawiło, że po godzinie obydwaj spali smacznie pozostawiwszy lady Aither samotną radość unoszenia się w powietrzu.


- Panie Kloss! - wołanie dobiegło Klossa przebijając się jak przez mgłę. - Niech pan się obudzi! Zaraz lądujemy!
Otworzył z trudem oczy. Chmur nie było już widać, bo nic nie było widać. Ziemię zalegały ciemności nocy. Kloss wyciągnął ramię za siebie i zaczął potrząsać wciąż jeszcze śpiącym Stirlitzem. Wkrótce obydwaj z natężeniem wpatrywali się w mroki starając się dostrzec światła lądowiska. Nie minęło dziesięć minut, a w nieprzeniknionych czeluściach pojawiły się ogniki lamp wyznaczających pasy startowe.
- Moi drodzy! - głos lady Aither przedzierał się przez wiatr - Musimy się rozstać w sposób wykluczający rzewne pożegnania, co mi się akurat podoba. Będę lądować w kierunku końca pasa, potem zawrócę i pojadę w kierunku hangarów. Musicie wyskoczyć w czasie, gdy będę wykonywała skręt. Potem kierujcie się na zachód. Nad ranem powinniście być w Yellowstone. - Dobrze - potwierdzili przyjęcie polecenia i zaczęli przygotowania do ewakuacji. Samolot już podchodził ku płycie lotniska i po kilku chwilach obniżania pułapu wylądował wykonując kangurka.


- Przepraszam! - krzyknął pokazując zęby w uśmiechu lady Aither - chyba jednak trochę wyszłam z wprawy!
- Nie szkodzi - odkrzyknął jej Kloss. - Nigdy pani nie zapomnimy!
- Ja was też nie - odpowiedziała na jego serdeczne zapewnienie dama. - Zresztą i tak nie zostało mi zbyt wiele czasu na pamiętanie - dodała już ciszej do siebie. - Pamiętajcie o ciepłych wodach Morza Sargassowego! Odwiedzajcie je tak często, jak to możliwe!
- Obiecujemy! - krzyknął Stirlitz ściskając wyciągniętą w jego stronę dłoń w rękawicy i wyskoczył w mrok, bo lady Aither właśnie wykonywała skręt.
- Żegnaj - Kloss powtórzył gest kolegi i nie roztkliwiając się już dłużej, choć głos mu się jakby trochę załamał, podążył śladami Stirlitza. Tym razem nikt z nikogo nie mógł się natrząsać, bo obydwaj przefikołkowali kilka razy po płaskiej nawierzchni lotniska.
- Zbierajmy się Kloss - popędził Stirlitz Klossa zajętego rozcieraniem kolana.
Chwilę zajęli się poszukiwaniem plecaków i długimi susami popędzili w stronę majaczących w mroku, okalających lotnisko krzewów dzikich róż, o czym przekonali się w chwili, kiedy nie spodziewając się kolczastych gałęzi w nie wpadli.
- Lady Aither to przyszłość i nadzieja Ameryki - powiedział Stirlitzowi Kloss wyciągając kolec wbity w skórę nadgarstka.
- Obawiam się niestety, że przeszłość - skrzywił się Rosjanin pozbywając się zbytecznego kolca z czubka długiego nosa.

wesoły

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura