WIESIOŁYJE KARTINKI WIESIOŁYJE KARTINKI
71
BLOG

LIVE AND LET DIE

WIESIOŁYJE KARTINKI WIESIOŁYJE KARTINKI Kultura Obserwuj notkę 8
X.



Droga wiodąca do Domu Spokojnej Starości wiła się skalnym zboczem jak ogon kota. Pozbawione drzew pobocze wyzierało wprost na ziejące przestrzenią przepaście, a ustawione co sto metrów kamienne słupy zamiast uspokajać straszyły jeszcze bardziej szczerząc się przeraźliwie do zmęczonych podróżnych. Mimo wczesnej pory od strony płaskowyżu nadciągały ogniste podmuchy powietrza - zapowiedzi nadchodzącej spiekoty. Wóz Ruben kierowany jej doświadczoną ręką sprawnie pokonywał serpentyny, lecz przy stromych podjazdach wznosząca się melodia pracy silnika informowała o oburzeniu maszyny poddawanej znacznemu wysiłkowi.

Dom Spokojnej Starości był urządzony w pojezuickim klasztorze. Monumentalna, kamienna budowla przytulała się do nasady zbocza stapiając się w jedno ze złomami skalnych bloków. Przed domem był podjazd okalający ładnie utrzymany klomb i Ruben musiała go okrążyć - wzbijając tumany kurzu - żeby zaparkować przy wejściu. Zgasiła silnik i wygramoliła się z samochodu. Chwilę stała uważnie obserwując otoczenie i starając się bardzo wzbudzić w sobie zachwyt tym miejscem. Nie udało jej się jednak. Ze wszystkich uczuć, które usiłowała skojarzyć z rozciągającą się panoramą pierwszym, które narzucało się w sposób silny i oczywisty było uczucie osamotnienia.

Żeby je zatrzeć zabrała się do wypakowywania bagażu. Otworzyła klapę od bagażnika i z niemałym trudem wyjęła sporych rozmiarów kosz. Wtaszczyła go po kilkunastu kamiennych schodach wiodących ku dostojnym, zdobionym kutym żelazem drzwiom, postawiła i nacisnęła na dzwonek. Gong rozbrzmiał pompatycznie i smutno w środku zalewając ją kolejną, dojmującą falą uczucia samotności. Przez długi czas był to zresztą jedyny efekt dostojnego dźwięku. Wreszcie otworzyła się klapka w drzwiach, wprost przed jej twarzą, i Ruben została skonfrontowana z fizys, którą - dla swojego własnego użytku - ochrzciła mianem “steranego alfonsa z Asuncion”.


- Pani do kogo? - padło zadane skrzypiącym głosem pytanie.
- Nazywam się Ruben de Viva Przyjechałam odwiedzić dziadka. Mówiąc starała się zapanować nad obrzydzeniem. - Dzwoniłam wczoraj do państwa uprzedzając o wizycie.
- Ach tak - zaświergotał w odpowiedzi - Proszę poczekać, zaraz sprawdzę w dzienniku wejść. Twarz znikła. Dwukrotnie dobiegły ją odgłosy szurania zanim pojawiła się ponownie. Na krótką chwilę. Klapka zamknęła się z z suchym trzaskiem, za to - po odegraniu symfonii składającej się z dźwięków odryglowywanych zamków i spuszczanych łańcuchów - otworzyły się ciężkie drzwi. Odźwierny ukazał się w całej okazałości prezentując spiczasty czarny wąsik i fryzurę, która wyglądała jak wymalowana pokostem na gładkiej skórze głowy. “Bardzo sterany alfons z Asuncion” uzupełniła Ruben nadaną mu wcześniej etykietkę.


- Proszę - usunąwszy się na bok z gracją wykidajły z portowej spelunki odsłonił przed nią wejście do dużego holu. Weszła nie odpowiadając na nieszczerą uprzejmość.
- Proszę - powtórzył za jej plecami, kiedy skierowała się ku schodom na piętro, głosem w którym zabrzmiał nowy, zgrzytliwy ton - Proszę wejść do saloniku. Po prawej stronie, doktor Smeisser zaraz do pani zejdzie. - Wyminął ją i otworzył duże, przeszklone czteroskrzydłowe drzwi. Ruben weszła starając się go zignorować, a kiedy zamknął je za nią opadła z westchnieniem na sofę. “Biedny dziadek” pomyślała a do oczu napłynęły jej łzy: na poły z rozczulenia, na poły z bezsilnej wściekłości. Musiała się jednak szybko zebrać w sobie, bo do saloniku wkroczył anonsowany doktor Smeisser. Otworzył drzwi z rozmachem i stanął z odwróconą wstecz głową wydając komuś stojącemu w holu rozkaz:
- Przenieście senior Alfredo na taras! Jest umówiony na partyjkę szachów. - Witam panią serdecznie panno...


- Ruben de Viva - przedstawiła się Ruben przyglądając się lekarzowi. Był grubokościsty, z prostokątną szczęką i haczykowatym nosem prezentował germański typ mieszkańca jej ojczyzny. Zapewne przekroczył już sześćdziesiątkę, o czym świadczył rzadki wianuszek siwych włosów wokół łysiny; oczy przezierające zza szkieł okularów w złotych oprawkach były jednak bystre, przytomne, przenikliwe i zimne.
- Doktor Rudolf Smeisser - wyciągnął do niej wielką dłoń na przywitanie. - Przyjechała pani odwiedzić dziadka?
- Tak - wyznała Ruben - chciałam zobaczyć gdzie mieszka i spytać, czy jest mu dobrze.
- Jesteście ze sobą silnie związani? - oczy doktora Smeissera wpiły się w jej oczy z prokuratorską przenikliwością.
- Jak większość wnuczek z dziadkami - odpowiedziała mu Ruben oschle.
- Oczywiście - zapewnił ją pospiesznie i usiadł na krześle naprzeciw.
- Myślę, że pani dziadek to potwierdzi, moim zdaniem, a mówię to nie tylko jako lekarz, trudno byłoby wyobrazić sobie lepsze miejsce dla arystokraty. Ten budynek to świadectwo historii, życie płynie tu wolno i leniwie, tempem właściwym dla osób w jego wieku.


- Nie wiem - przerwała mu Ruben niecierpliwie. - Nie wiem, czy dom starców to miejsce właściwe dla kogokolwiek w jakimkolwiek wieku, zwłaszcza jeśli dopiero co, dzięki zaradności rodziny, utraciłby dom, który był ich rodzinnym gniazdem od pokoleń...
- Czasy się zmieniają - wzruszył z rezygnacją ramionami doktor Smeisser, a Ruben bardzo nie spodobał się ten gest. - Nowoczesność wymaga tempa i... w pewien sposób... rozstania się z sentymentami...
- Rozumiem - Ruben zagryzła dolną wargę. - Zresztą pan, jak mi się wydaje, żyje całkiem nieźle z powodu dość powszechnego rozstawania się ze zbędnymi sentymentami.


- Jestem tu tylko po to by służyć - doktor spuścił skromnie głowę, a Ruben odebrała ten gest jak drwinę.
- Dobrze - wstała i wygładziła poły żakietu. - Chciałabym spotkać się z dziadkiem.
- Tylko - Smeisser wstał, a mimika jego twarzy zdradzała lekkie zdenerwowanie - muszę panią uprzedzić, że choroba dziadka zrobiła pewne postępy...
- Przecież na nic się nie uskarżał... - głos Ruben zadrżał
- Fizycznie był całkiem zdrowy... Po przeprowadzeniu szczegółowych badań stwierdziliśmy jednak typowe w jego wieku objawy demencji, miażdżycę, a może nawet Alzheimera... Jest zbyt krótko, abym mógł się kategorycznie wypowiedzieć. Proszę się nie obawiać - zapewnił szybko dostrzegając u swojej interlokutorki wzrastające objawy zdenerwowania - czuje się oczywiście świetnie... Może być jedynie lekko oszołomiony... Może wydawać się trochę nieswój...


- Chodźmy - rzuciła Ruben i otworzyła drzwi do holu. Spod drzwi odskoczył kocim zwinnym ruchem jakiś cień i skrył się w korytarzu po prawej stronie. Ruben przysięgłaby, że cień należał do znanego jej już fagasa. “Podsłuchiwał” pomyślała ze wstrętem.
Dała się wyminąć Smeisserowi a ten poprowadził ją ku schodom prowadzącym na piętro, gdzie znajdowały się następne przeszklone drzwi. Lekarz nacisnął znajdujący się z prawej strony dzwonek. Jego dźwięk wywabił z mlecznobiałej poświaty widocznej zza mrożonego szkła szybko poruszającą się białą plamę. Drzwi uchyliły się i ostry głos wyrzucił z siebie:
- Ich melde...
- Maul halten - przerwał Smeisser dodając krótko: - Die Gäste sind da...
Postacią nawykłą jak widać do koszarowego tonu relacji służbowych była ubrana w biały kitel, potężnej budowy, podobnie jak jej przełożony około sześćdziesięcioletnia pielęgniarka. Jasne, niebieskie oczy, wypukłe i rybie wpiły się w Ruben z niechęcią.

wesoły

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura