WIESIOŁYJE KARTINKI WIESIOŁYJE KARTINKI
81
BLOG

DEEP BLUE

WIESIOŁYJE KARTINKI WIESIOŁYJE KARTINKI Kultura Obserwuj notkę 11

Droga Ruben,

Niestety, wszystko co mówi pan da Silva jest prawdą, choć ani ja ani ty byśmy tego nie chcieli. Świat miewa i swoje ciemne moce, o których żałuję, że nie byłem Ci w stanie opowiedzieć, a zwłaszcza, że nie byłem dość odważny aby nauczyć Cię przeciwstawiać się im. Nasze pożegnanie było ostanim i na to również nic nie poradzimy. Pamiętaj, że byłaś jasnym słońcem w moim życiu i nigdy Cię nie zapomnę. Teraz muszę Cię prosić o jedno: zastosuj się do rad i próśb pana da Silvy - choćby wydawały się nieludzkie i okrutne. To mądry człowiek, ufam mu i zgadzam bez reszty. To co masz zrobić jest konieczne. Czasami piękna śmierć jest lepszym ukoronowaniem życia niż życie w upodleniu. Zwłaszcza, jeśli mogłaby się dokonać w ogniu walki, pośród strzelających w niebo fajerwerków! I tego bym pragnął. Żegnaj. Niech przez resztę życia przyświeca Ci dewiza naszego rodu: Z pogardą dla śmierci!


Dziadek


List był bez wątpienia autentyczny i co wprawiało Ruben w szczególne pomieszanie, musiał być napisany po jej wyjeździe i dostarczony jakimś cudem przed jej pojawieniem się tutaj.
- Możecie się kontaktować z pensjonariuszami? - zapytała zdziwiona po raz kolejny ocierając łzy.
- Mamy... swoje kanały służące przekazywaniu wiadomości i informacji. I nic ponadto. Nic, co pozwalało by na wywołanie najlżejszego fizykalnego skutku. Jakiegokolwiek.


- Dobrze więc - Ruben przyjęła ponownie napełniony kieliszek i podniosła go do ust czując - dopiero teraz - nadzwyczaj złożony bukiet zdający się wypływać z naczynia jakby nie otaczało ich powietrze, a woda - Proszę mówić, czego oczekujecie ode mnie?
- Jeden z nas - ostrożnie zaczął da Silva - uciekinierów z Domu, był... jest - poprawił się - geologiem i dobrym znawcą masywu. Przekażę pani plany, na których zaznaczony jest szereg grot rozciągających się pod klasztorem. Według naszych wyliczeń wystarczy trzysta kilogramów trotylu, żeby część zbocza, na której położony jest klasztor zapadła się niszcząc i grzebiąc wszystko i wszystkich, którzy się w nim znajdują.


- Zaraz, zaraz - Ruben wpadła mu w słowo i teraz, w zupełnie niestosowny sposób, miała ochotę się roześmiać - Oczekuje pan ode mnie, żebym wysadziła w powietrze klasztor grzebiąc całą jego obsługę, o którą mniejsza, oraz zabijając Bogu ducha winnych staruszków, a wszystko to zrobiła sama odnajdując tak po prostu jakieś niewidoczne pieczary i przynosząc tam na plecach zaledwie trzysta kilogramów trotylu? Phi! - prychnęła - Jak dla mnie pestka! To robota dla skautek! - A jak pan wytłumaczy mi konieczność uśmiercenia tych wszystkich żywych starych ludzi? - zapytała po chwili.


- Nie ma ich zbyt wielu. Właściwie, poza pani dziadkiem, nie ma już nikogo...
- Widziałam dwóch pensjonariuszy grających w szachy...
- Naprawdę? - da Silva spojrzał na nią nieco ironicznie. - Naprawdę grali w szachy?
- Nie - Ruben spuściła głowę. - Tak naprawdę to wiem, że byli tak martwi jak kamienie masywu. Czy to ma znaczyć - poniósł ją nagły napad furii - że poustawiał trupy, żeby odegrać przede mną teatrzyk?


- Mumie, jeśli mielibyśmy być precyzyjni. Oprócz szeregu innych umiejętności Smeisser posiadł w stopniu mistrzowskim sztukę mumifikacji zwłok. I to kolejna rzecz - mówił szybko, żeby nie dać jej dojść do słowa - która sprawia, że to, o co proszę jest palące i konieczne. Te wszystkie ciała, które traktuje jak psie mięso, krzyczą o godny pogrzeb. Tak samo bezgłośnie jak pani wciąż żyjący jeszcze dziadek.
Dziewczyna poczuła jak kręci jej się w głowie. Musiała na moment stracić przytomność, bo kiedy się ocknęła zobaczyła zmartwioną twarz da Silvy pochylającego się nad nią z troską.


- Nic się pani nie stało?
- Nie, już w porządku - uniosła się, potarła dłońmi skronie i zapytała cicho: - Więc niech mi pan powie, jak mam tego dokonać?
- Już mówię - starzec ożywił się jakkolwiek paradoksalnie by to nie brzmiało. - Jedyną siłą zdolną do logistycznego i technicznego wykonania naszego planu są partyzanci z maoistowkich oddziałów grabiących wioski po północnej stronie masywu. Zapewne czytuje pani gazety?
- Tak - odpowiedziała sarkastycznie spoglądając na leżący magazyn - czasami nawet te z bieżącymi wiadomościami.


- Mniejsza - da Silva machnął ręką - Są nieźle wyszkoleni w zakresie sabotażu. Prawda, że każdy z nas najchętniej widział by tę hołotę postawioną pod murem, ale w tym momencie nie ma znaczenia, kogo użyjemy, a nikogo innego nie mamy pod ręką. Dam pani adres pewnego człowieka w stolicy wraz z listem polecającym od jednego z czołowych marksistowskich teoretyków, emerytowanego profesora, który też miał nieszczęście stać się jedną z ofiar Smeissera. Przekaże pani ten list. Profesor, o którym mowa był... jest - znów się poprawił - bardzo wpływowym człowiekiem w tych kręgach. Z jego rekomendacją dotrze pani do ludzi dowodzących akcją wywrotową. Dzięki planom i mapom, które znajdą się w pani posiadaniu, będą mogli nareszcie dokonać spektakularnej akcji poza puszczą, a my zrealizujemy swój cel.


- Dlaczego, poza spektakularną otoczką, miało by to mieć dla nich jakiekolwiek strategiczne znaczenie?
- Strategiczne - żadne, ale polityczne i propagandowe - olbrzymie. Są zbyt słabi, żeby ugodzić establishment gdziekolwiek na zurbanizowanych obszarach. Dzięki nam będą mogli uderzyć w symbol wrogiego im ustroju. Ekskluzywny Dom Opieki dla arystokratów, obszarników i wojskowych, o wciąż jeszcze głośnych nazwiskach.


- Dobrze - Ruben podjęła decyzję - Niech wiec się stanie, tak jak sobie tego życzycie.
- Będziemy panią wspierać - ciepło zapewnił da Silva.
- Na odległość? - parsknęła Ruben.
- Bliżej niż mogłoby się pani wydawać.
Kiedy pół godziny później, z olbrzymim wysiłkiem woli powstrzymując się przed zaśnięciem za kierownicą, wjeżdżała na główną drogę wiodącą do stolicy kraju, nie była już tak pewna swojego postanowienia. “Może to jakiś wariat?” - pytała samą siebie w duchu. Całe przedsięwzięcie wydało jej się nagle tak piramidalnie niedorzeczne, jakby było częścią jakiegoś mocno przerysowanego dreszczowca.

Z rozmyślań wyrwał ją niespodziany błysk po prawej stronie drogi. Było to światło latarki poruszającej się w geście zatrzymywania. Wkrótce dostrzegła sygnalizujących. Wpadła na wojskowy posterunek, jeden z tych, które od jakiegoś czasu, w związku z narastającą rewolucyjną gorączką, coraz gęściej rozmieszczane były przy głównych drogach i ważnych dla funkcjonowania państwa obiektach.


Zatrzymała się posłusznie, a snop światła najpierw ją oślepił, a potem dokonał gruntownej lustracji wnętrza samochodu. Wreszcie światło przygasło i dobiegło ją pukanie w szybę, którą opuściła kierując wzrok ku zakrytej ciężkim hełmem twarzy.
- Skąd pani jedzie?
- Z odwiedzin w Domu Spokojnej Starości na Fuego del Grande.
- Aha - stropił się wojskowy domyślając się jej społecznej pozycji. - Czy skręcała pani gdzieś po drodze?
- Tak - przyznała Ruben - pomyliłam drogę i przejechałam przez San Angelo w kanionie La Dello.
- Przez San Angelo? - zdziwił się żołnierz. - Nie ma takiej miejscowości.
- Jak to? - tym razem zdziwiła się Ruben - Proszę - podała mu złożoną na właściwym kawałku mapę.


- O tu - puknęła palcem w opartą o krawędź szyby płachtę.
- To ma pani nieaktualną mapę - kreolska twarz żołnierza rozjaśniła się w szczerym, niewinnym uśmiechu. - Musiała pani się rzeczywiście pomylić tylko, że nie mogła pani jechać przez San Angelo. Jedenaście lat temu ta miejscowość przestała istnieć. Ludzie zostali wysiedleni, a miasteczko znalazło się cztery metry pod wodą. Tam jest teraz sztuczny zalew. Nie wiedziała pani?

wesoły

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura