WIESIOŁYJE KARTINKI WIESIOŁYJE KARTINKI
44
BLOG

SAY GOODBYE TO ROCKY MOUNTAINS

WIESIOŁYJE KARTINKI WIESIOŁYJE KARTINKI Kultura Obserwuj notkę 12

 * * * 

            Było już blisko świtu, kiedy na zboczu pojawiła się grupa ludzi. Światła potężnych halogenów omiatały las, który wyglądał jak wyrwany wprost z pra-słowiańskich klechd. Przodem szedł Kloss, za nim dwu strażników leśnych parku Yellowstone, a tuż za nimi szeryf z pobliskiego miasteczka wraz z pomocnikiem. Pomocnik niósł jeden z halogenów, a szeryf taszczył potężną strzelbę o krótkiej lufie, którą mierzył do wyłaniających się z mroku drzew. Co jakiś czas z grupy dochodziło grube przekleństwo, kiedy któryś ze wspinających się po śliskim zboczu potykał się i upadał brudząc w zalegającym drogę błocie.

 

Po jakiejś godzinie cała kawalkada prowadzona przez Klossa doszła do miejsca, gdzie ten po raz ostatni widział swojego druha. Przestało padać i z minuty na minutę jaśniało zwiastując nadchodzący świt. Kloss i ludzie w mundurach podeszli do zwalonego pnia drzewa. Kloss rozejrzał się nieporadnie i wskazując na wypełnione wodą zagłębienie wyszeptał:

- Tu... tu leżał.

 Jeden ze strażników leśnych wszedł ostrożnie do wody i posuwając się delikatnie przeszukał wypełniony wodą dół. Bez rezultatu. Spoglądali po sobie z niedowierzaniem.- Są! - krzyknął po chwili pomocnik szeryfa zduszonym głosem, kiedy przekroczył pień i stanął po jego drugiej stronie – Są buty!

Wstrząśnięci makabrycznym odkryciem zbili się w niemą gromadkę nad tym, co pozostało ze Stirlitza. Chwilę postali kontemplując świadectwo ulotności ludzkiego istnienia, potem rozeszli po polanie szukając dalszych śladów.

 - Wilk go dopadł! - zawyrokował drugi ze strażników odczepiając z jakiegoś krzaka pukiel sierści i rozglądając się bacznie wkoło.- Są ślady wilka i wleczenia ciała – odczytywał odnalezione ślady.

- Panie Kloss... - szeryf położył ciężkie łapsko na ramieniu przygarbionego Klossa – chyba nie możemy mieć wątpliwości co do losu pana kolegi... Za dwie godziny wyślę tu ludzi, niech przeszukają wzgórze i dolinę, ale póki co powinniśmy wracać.

 - Pójdę spać do hotelu – zadecydował Kloss który na skutek zmęczenia i emocji ledwo stał na nogach.- Proponuję panu jednak nocleg w naszym posterunku – Szeryf nie puszczał ramienia Klossa. - Pana opowieść jest bardzo ciekawa, ale miejscami zbyt fantastyczna jak na mój gust... Poza tym... - spojrzał na wystające spod pnia traperki – jest duża szansa, że mamy trupa... a to oznacza, że muszę mieć pana na oku... a jak się pan wyśpi, to będę chciał usłyszeć odpowiedzi na kilka nurtujących mnie pytań...- Jak sobie pan życzy, szeryfie – westchnął Kloss chcąc już tylko znów znaleźć się na dole i położyć gdziekolwiek, choćby i na aresztanckiej pryczy.   

 

* * *

 

            Nad Górami Skalistymi zapadał kolejny już zmierzch i w miasteczku, w coraz większej liczbie domów zapalało się światło. Doktor McCormick wyszedł przed drzwi swojego i zabrał się za wymianę żarówki w oświetlającej podjazd lampie wiszącej tuż obok drzwi frontowych. Wdrapał się na przyniesiony czworonożny taboret, zdjął klosz i wykręcił przepaloną żarówkę. Wsadził ją do kieszeni, a na jej miejsce wkręcił nową – jak zadecydował – o większej mocy od poprzedniej. Musiał zapomnieć wyłączyć włącznik, bo przy którymś z kolei skoku gwintu żarówka zapłonęła intensywnym światłem. Cofnął rękę przestraszony, ale zaraz ponowił instalację rwanymi ruchami, jakby się bojąc, że się poparzy.

 

Zamocował na powrót mleczną tarczę klosza, zszedł ze stołka stawiając nogę wstecz, wprost na kamienny bruk, którym wyłożony był podjazd i odwrócił się w kierunku bramy wjazdowej, żeby ocenić efekt. Zamarł, bo tuż przed nią, na rzęsiście już teraz oświetlonym podjeździe zobaczył dziwny kształt. Szarpnął za klamkę i wpadł do domu. Po kilkunastu sekundach znów pojawił się w drzwiach mocno ściskając w dłoniach wymierzoną ku leżącemu na drodze ciału dubeltówkę. Podszedł ostrożnie.

 - O Boże! - zawołał, kiedy ogarnął wzrokiem znalezisko. - Człowieku! - pochylił się nad leżącym i przytknął dwa palce do szyi, żeby sprawdzić tętno.

- Panie doktorze – usta na bladej twarzy poruszyły się i dobiegł go niewyraźny szept. - W plecaku znajdzie pan pięćset tysięcy dolarów w żywej gotówce. Jeśli przywróci mnie pan temu wspaniałemu światu, dostanie pan drugie tyle... Tylko... nikomu nie wolno nic... - głos ucichł, a głowa nieznajomego opadła. Najwyraźniej stracił przytomność.

 - Siostro Jennings! - zawołał doktor w kierunku drzwi do swojej kliniki – Siostro Jennings! Szybko! Mam tu ciężko rannego człowieka!Po chwili, razem z asystentką, taszczył pozbawione od kolan nóg bezładne ciało ku oświetlonym drzwiom. W wolnej ręce doktor McCormick ściskał kurczowo skórzany plecak – połowę godziwej zapłaty za kawał dobrej roboty, którą zamierzał wykonać.Kiedy drzwi zamknęły się za nimi, a w klinice rozpoczęło się nadzwyczajne o tej porze dnia krzątanie, spod bramy oderwał się jeszcze jeden cień. Przemieszczał się szybko ku Górom Skalistym, gdzie mieszkał i gdzie od tysięcy lat mieszkali jego przodkowie. Postawione na sztorc spiczaste uszy chłonęły każdy dźwięk a rozdęte nozdrza wyławiały z mroku tysiące zapachów. Wilczyca była głodna i po dobrze spełnionym obowiązku oczekiwała od matki natury rekompensaty za poniesione trudy.

wesoły

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura