WIESIOŁYJE KARTINKI WIESIOŁYJE KARTINKI
46
BLOG

TROUBLE AND STRIFE OR BACK HOME AGAIN

WIESIOŁYJE KARTINKI WIESIOŁYJE KARTINKI Kultura Obserwuj notkę 11

 

XVII. 

            Wydarzyło się to kilka miesięcy po dniu, w którym Kloss powrócił w objęcia wiernej żony niczym Odyseusz w ramiona Penelopy. Wracał nad ranem, jak to miał w zwyczaju podczas swoich słynnych wymknięć się z domu, wyjątkowo pogodny; spędził bowiem przesympatyczne godziny u Henry'ego poświęcone niekończącym się dyskusjom o wszystkim i o niczym. Przystanął na Brooklyńskim Moście w miejscu, które wiązało się z bolesnymi wspomnieniami i ogarnięty nagłą nostalgią wpatrywał się smętnie w wyłaniającą się znad konturów miasta olbrzymią tarczę słońca.

 

 

 

Stał tak około kwadransa, aż ognisty krąg uwolnił się od drapieżnych szczytów nowojorskich budowli, które zdawały się go trzymać jakby w szponach pradawnego drapieżcy, a potem noga za nogą ruszył dalej. Minął puste miejsce po wypalonym domu, gdzie kiedyś mieścił się antykwariat. “Gloria victis” szepnął pod adresem nieżyjącego antykwariusza i skręcił w prawo skąd do domu miał już tylko kilka kroków.

 

 

Wtedy, na skutek uderzenia drewnianą pałką w głowę, stracił przytomność. Leżał na chodniku bezradnie, a grasujący w okolicach miejsca jego zamieszkania gang “Misery and Patience” (o czym nikt go nie uprzedzał) zabrał się do systematycznego archiwizowania posiadanego przez niego dobytku.

 

 

Szczerze mówiąc Kloss sprawił gangsterom zawód. Zupełnie nie przypadły im do gustu dwie szklane kulki, które miał w kieszeni spodni, ani dwa nowe kapsle po piwie wyżebrane od Henry'ego. Spodobał im się tylko portfel, obrączka i zegarek, co - sami przyznacie - należy do dość banalnego kręgu upodobań. Gangsterzy – a było ich czterech – zamierzali właśnie pozbawić nieprzytomnego Klossa swojego towarzystwa, kiedy na drodze tych spokojnych obywateli ktoś stanął. Stanął w sposób, który określa się jako: “zastąpienie drogi”.

 

 

- Spływaj – zaproponował mu najwyższy, zwany Sążnistym Jackiem. - Najpierw cię zabiję – zaczął negocjacje zastępujący im odwrót.

Mówił spokojnie, z sennym uśmiechem na twarzy, którą znaczyły ślady rozumnego życia i niezwykłych przygód. Dający się odczuć obcy akcent wskazywał na emigranta. Chociaż niekoniecznie, bo znajdźcie w Stanach Zjednoczonych kogoś, kto jakiegoś tam, obcego akcentu nie ma.

 

Sążnisty Jack nie negocjował dalej tylko zamachnął się trzymaną w ręku bejsbolówką. Byłby przeciwnika trafił w ciemię i powalił, gdyby ten zaświadczając o twardości kości przedramienia nie sparował uderzenia. Potem, wciąż z sennym uśmiechem na twarzy, skręcił Jackowi kark, tak po prostu, ujmując jego głowę w szczególnie długie dłonie i szarpiąc gwałtownie w prawo. Przekroczył leżące ciało, wyjął bejsbolówkę ze stygnącej dłoni i postąpił krok ku pozostałym trzem.

 

 

Podczas ostatnich kilku sekund stracili ochotę na wszelkie sparingi i przerażonymi oczami, jak tchórze, którymi w istocie byli, wpatrywali się w zbliżające się fatum.

 

- Teraz mogę zabić was! - oświadczył im pogodnie. - Ale nie mogę już zabijać bez umiaru – w jego głosie zabrzmiała nutka smutku. - Dlatego połamię wam tylko kości. - Padali, jeden po drugim, piszcząc i krzycząc z bólu w czasie, gdy on pedantycznie i systematycznie wymierzał kolejne, potężne razy. Kiedy leżeli jęcząc na trotuarze, przeszukał najpierw zwłoki herszta, a potem wszystkich trzech kandydatów na pacjentów oddziału ortopedycznego. Wtedy jeden z nich w akcie oczywistej zemsty wyjętym z nogawki spodni nożem wymierzył mu zdradziecki, nagły cios tuż pod kolano.

 

 

Ostrze wbiło się chyba na centymetr i tak zostało, lśniąc w blasku wschodzącego słońca. Obcy nie okazał bólu, a wymierzywszy nożownikowi siarczystego kopniaka, stwierdził krótko:

- Oszybka - i podwinąwszy własną nogawkę zaprezentował przyczynę niepowodzenia podstępnego ataku. Materiał eleganckich, garniturowych spodni skrywał protezę, wykonaną z drewna, stali i skóry.

 

Potem zapakował Klossowi na powrót utracone przez niego, drogocenne przedmioty i zarzucił go sobie bez wysiłku przez plecy. Zaniósł go pod drzwi domu, a widząc, że wraca mu świadomość oparł go o nie i zadzwonił pod numer czwarty, gdzie właśnie obudzona Inez zaczynała się piekielnie złościć.

 - Słucham! - zabrzmiało groźnie w głośniczku.- Posterunkowy James Cox – skłamał przedstawiając się. - Przyprowadziłem męża pani. Chyba trochę przesadził...

 

- Już ja się nim zajmę – zagrzmiało w głośniczku, a trzask odkładanej z impetem słuchawki domofonu świadczył, że rzeczywiście zamierza się nim zająć.

 - No to masz – mruknął obcy do wciąż nieprzytomnej ofiary lokalnego gangu. - Ożeniłeś się, to teraz cierp! Pogłaskał go nieporadnym gestem po blond włosach i oddalił się pospiesznie. Odgłos jego oddalających się kroków był pierwszym dźwiękiem, który Kloss zapamiętał w trakcie, kiedy stopniowo odzyskiwał świadomość. Był to odgłos dość nietypowy. Obok odgłosu uderzania podeszwami lakierek o trotuar składał się z szeregu skrzypnięć i zgrzytnięć, jakby w nogi odchodzącego wbudowano jakiś stalowo – skórzany mechanizm.

wesoły

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura