kashmir kashmir
160
BLOG

Polska po 10.IV.2010: Wstęp.

kashmir kashmir Polityka Obserwuj notkę 25

 

Od jakiegoś czasu noszę się z zamiarem opublikowania kilku notek moich osobistych refleksji na temat jak w tytule. Robię to z mieszanymi uczuciami, bo gdy czytam ‘publicystykę’ salonową od dobrych kilku tygodni narasta we mnie coś w rodzaju pomieszanego przygnębienia z obrzydzeniem. I tym samym zniechęcenia.

Póki co wstęp – bo nie wiem, czego i ile dam radę na ten temat napisać więcej. Bo, niestety, czytam Salon24. Czytam w dużej ilości, częściej niż inne miejsca skonsolidowanej publicystyki. I pocieszam się rozpaczliwie, że to nie jest miejsce w żadnym razie reprezentatywne dla poglądów Polaków. W żadnej istotnej, dającej się wyodrębnić części.

Wysyp ‘publicystyki’ salonowej24 po 10. kwietnia bowiem mógłby zabić w normalnym człowieku wiarę w rodaków. W to, że rozsądek w tym kraju ma jeszcze cokolwiek do powiedzenia. Że w przeciętnym człowieku mieści się jeszcze w zauważalnej ilości zwykła ludzka przyzwoitość.

Bo obserwowanie odbioru tego, co się stało rankiem 10. kwietnia, tu, w Salonie24, to był jakiś horror. I nie chodzi nawet głosy dyżurnych ciężkich świrów w stylu Ściosa, Mirosława Kraszewskiego, Łazarza, unukalhai’a i wielu innych, niestety bardzo licznych. Ich torsje, choć bardzo liczne, nie zasługują na słowo komentarza. Można je potraktować jako nieuniknione tło tej specyficznej platformy, jaką jest Salon24.

Niemniej czytałem głosy także tych blogerów, którzy zwykle robili za tych bardziej rozsądnych. Wśród nich szczególne wrażenie zrobił na mnie pewien specyficzny stosunek do wydarzeń bezpośrednio po tragedii smoleńskiej. Chodzi o reakcje na zachowanie ludzi i mediów wobec ofiar, szczególnie pary prezydenckiej. Reakcje w stylu: "wygrywamy!", "mamy swoje 5 minut!", "drżycie ze strachu przed powrotem IV RP!" itp.

To rzuca pewien przerażający obraz na mentalność nawet tych ludzi, którzy wydawali się odlegli od szaleństwa ewidentnych świrów, niemniej podzielający owych świrów dość specyficznie uformowane sympatie polityczne.

Ci ludzie nie przeżywali tragedii smoleńskiej w sposób normalny, jak zwykły, obdarzony naturalną wrażliwością człowiek. Oni wyglądali, jakby wpadli w jakąś autentyczną, upiorną euforię - wszystkie wydarzenia związane z tym nieszczęściem przekuwając na znaki, symptomy jakiejś rewolucji dusz, ideologicznego przełomu. Oczywiście wszystko w kierunku ‘swoim’, zapominając o tym, że tragedia smoleńska pochłonęła ofiary z bardzo różnych opcji politycznych i ideowych. Pewnie nawet nie widząc, iż tylko ‘im’ w ogóle do głowy przychodzi to traktować właśnie w taki sposób. Dla nich zginął przede wszystkim ‘ich’ prezydent i może jeszcze członkowie jego zaplecza, wspierającej go partii oraz ofiary spoza polityki. Czym jest dla nich śmierć Karpiniuka czy Jarugi-Nowackiej? Ciężko powiedzieć – chyba najczęściej wyrzucanym ze świadomości niewygodnym elementem mącącym ich spójną martyrologiczną wizję siebie i swojego środowiska, samotnie stawiającego czoła okrutnym, sprzysięgłym przeciwko nim, Wrogom.

Rozbił się samolot, wiozący, co nie ulega wątpliwości, bardzo wyjątkową delegację. Stało się nieszczęście. Nieszczęście podwójne – bo oprócz oczywistej tragedii z powodu śmierci tylu ważnych osób, nieuniknionym był wybuch swoistej paranoi wśród (niestety bardzo licznej) części bardzo specyficznie podchodzących do polityki Polaków.

Bo dla nich, jak dobitnie pokazała smoleńska katastrofa, sympatie polityczne są czymś znacznie więcej niż po prostu poparciem dla polityków prezentujących konkretne (bliskie im) poglądy na ekonomię, prawo, administrację czy stosunki międzynarodowe. Oni wyznaczyli swoich guru, których obdarzyli kultem – i dlatego ewentualnie to sympatie dla konkretnych poglądów przyjmują stosownie do poglądów ich guru, a nie odwrotnie.

Dla nich bracia Kaczyńscy sami w sobie są i byli uosobieniem tego, co słuszne dla Polski. Dlatego właśnie z nimi nie ma debaty o konkretnych postulatach. Decyzji i postulatów Kaczyńskich kwestionować nie wolno, gdyż jest to niezgodne z dobrem Polski. Krytyka Kaczyńskich to działanie na szkodę Polski. Atak na Kaczyńskich to atak na polskość. I tak dalej.

W powyżej opisanej sytuacji sprawa jest dość beznadziejna. Kaczyńscy bowiem byli i są politykami mocno kontrowersyjnymi, zwłaszcza po wchłonięciu elektoratów i większości postulatów LPR i Samoobrony. Ich poparcie nigdy tak naprawdę nie przekroczyło 20-30%, przy jednoczesnym rekordowym elektoracie negatywnym. Niemniej sympatycy (a raczej wyznawcy) Kaczyńskich byli ‘od zawsze’ przekonani o ‘zaciekłym ataku wszelkich mediów’ na ich idoli, o wyjątkowym natężeniu szyderstwa, kpin, niekonstruktywnej krytyki akurat wobec nich. Bo Kaczyńskich krytykować nie wolno. Oni każdą krytykę traktują jako personalny atak, mający na celu dyskredytację osoby (dowolnego) Kaczyńskiego, za którym to celem stoi bezpośrednia chęć zaszkodzenia Polsce.

To jest po prostu kult. Kult człowieka. A po jego śmierci, w dodatku tak wyjątkowej – totalny amok.

Dla nich jednostronna dominacja dobrych słów (bądź milczenie) ze strony mediów, polityków, publicystów, która nastąpiła bezpośrednio po 10. kwietnia, to nie konsekwencja zwykłej ludzkiej przyzwoitości wobec ogromnego dramatu. To nie hołdowanie zasadzie niemówienia źle o zmarłych, zwłaszcza zmarłych tragicznie, zwłaszcza gdy wobec okoliczności ich śmierci bledną sprawy błahsze. Dla nich to jednoznaczne świadectwo, że ‘ich’ prezydent był kimś wybitnym, wyjątkowym, z jedynie potężnie zakłamanym wizerunkiem – zakłamanym przez tych, którzy teraz nagle masowo ‘przejrzeli na oczy’.

Dla nich tłumy żegnające parę prezydencką w Warszawie to nie świadectwo ludzkiego powszechnego przekonania, że stało się coś wyjątkowego, coś strasznego, w uhonorowanie czego warto włożyć nieco więcej zaangażowania. To, że zwykły, nie roztrząsający wszystkiego polityczną bieżączką człowiek, z czystej empatii, zadumy nad tragedią, ludzkiej wrażliwości, mógł zajść w to miejsce nie wiedziony li tylko zapałem manifestacji swoich poglądów politycznych - nie przyjdzie im do głowy. Dla nich to okazja do 'policzenia się' i pokazania 'Im' ilu ‘Nas’ jest...

I przeciwstawiają tym tłumom grupę protestujących przeciwko Wawelowi. Bo tam, przy pałacu, byliśmy wszyscy ‘My’. A tu, w Krakowie, pod Wawelem, protestują wszyscy ‘Oni’. I robią rachunki, porównują - i znów triumfują, bo im ów niedorzeczny 'sondaż' wychodzi na korzyść.

Bo wg nich każdy musi, no po prostu musi coś manifestować. Fanatyczne uwielbienie. Albo zagorzałą nienawiść.

No i w końcu – przyczyna katastrofy. Dla nich oczywista. To miejsce, ten czas. I wszystko jasne – choćby nie wiadomo jak bardzo odległe od zdrowego rozsądku. Bo zdrowy rozsądek to w tej sytuacji zdrada (to prawie dosłowny cytat z jednego z zaangażowanych publicystów).

Ich świat to świat zmagań dwóch stron - Wrogich Polsce Sił, których celem jest zniszczenie Polski, oraz jedynej ku temu przeszkodzie, czyli braci Kaczyńskich. Polacy zaś w swej masie albo są tego świadomi (i bezkrytycznie popierają PiS), albo ulegli propagandzie owych Wrogich Polsce Sił, które opanowały wszystkie media oraz wszystkie partie polityczne poza PiSem. Albo, rzecz jasna, sprzyjający owym siłom, ze względu na swą niegodziwość lub bezpośrednie z Wrogimi Polsce Siłami powiązania.

 Ich świat to świat skrajnych namiętności, namiętności politycznych (i to nie na poziomie poglądów, ale wyłącznie stosunku do ich Guru), które projektują na wszystkich dookoła. Na ludzi, którzy tak naprawdę w ogromnej większości na serio przejmują się swoją rodziną, pracą, spłacanym kredytem, sąsiadem, psem, ulubionym klubem piłkarskim, weekendowym wędkowaniem czy pieleniem grządek na działce - a nie polityczną bieżączką. I którym nawet do głowy nie przyjdzie, że ktoś z takim zapałem analizuje każde ich działanie, albo i zaniechanie działania, że interpretuje w kategoriach: "ten z nami, a ten przeciw nam", że kataloguje, liczy, wyciąga wnioski - i triumfuje, bądź zanosi się rozpaczą.

Dla nich to wszystko jest walka, polityczna walka na noże. Politykę, wraz z personalnym kultem kilku osób w niej obecnych, wryli sobie głęboko w mózgi i w dusze. Polityka jest dla nich wszystkim - i wszystko jest polityką.

Zginęli ludzie. Blisko 100 osób, z których tylko niektórzy trwale związani z polityką, a z tych ostatnich ludzie z bardzo różnych opcji. Zmarli tragicznie. W nieszczęśliwym, bezsensownym wypadku. Zostawili rodziny, bliskich. Dokądkolwiek odeszli, ich dusze zasługują na spokój. Na to, aby w Lepszym Świecie uwolnić się od piętna politycznych, nie zawsze czystych i godnych, bojów.

Nie wszystkim im, jak widać, się to udało.

"Gardzę wami!" - grzmi w swoim żenującym, opublikowanym w "Rzeczpospolitej" panegiryku, godnym najzagorzalszych apogletów Stalina, Zdzisław Krasnodębski. Gardzi tymi, którzy nie podzielali jego kultu człowieka. Którzy rościli sobie prawo do krytyki - krytyki tych, którzy w każdym normalnym świecie są krytyki wszelkiej pierwszym celem: polityków. Gardzi tymi, którzy robili sobie żarty z polityków – bo akurat jeden z nich tragicznie zginął, którego akurat on otaczał bezkrytycznym kultem.

 Bo z jakiegoś powodu śmierć jednego polityka, wśród 96-ciu ofiar, ma nobilitować jego osobę na całą karierę wstecz, kasować jego błędy, wpadki, kontrowersyjne decyzje. Ma kwalifikować do potępienia i pogardy wszystkich tych, którzy - nawet w przeszłości! - powiedzieli o zmarłym złe słowo.

Bo z jakiegoś powodu po śmierci polityka, którego wielbiło się jak jakiegoś proroka, wolno wpadać w amok. Wolno wyzywać tych, którzy owego uwielbienia nie podzielali i nie podzielają, od zdrajców, agentów czy morderców. Od najgorszych, godnych najwyższej pogardy i nienawiści, niegodziwców.

 No cóż - ja wam, Krasnodębscy tego świata, mam do powiedzenia dokładnie to samo: gardzę wami, głęboko. Wy naprawdę zasłużyliście.

kashmir
O mnie kashmir

...

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka