KKisiel KKisiel
739
BLOG

Amerykańska kultura – wróg publiczny nr 1

KKisiel KKisiel Kultura Obserwuj notkę 1

Muszę podzielić się ze swoimi czytelnikami pewną zmianą, jaka zaszła w moim umyśle. Można to nazwać nawet pewnym ideologicznym załamaniem, pęknięciem w duszy, pojawieniem się uskoku na spójnym dotychczas obrazie. Otóż stałem się antyamerykanistą.

Z tą chwilą deklaruję swoją niechęć do Stanów Zjednoczonych – z pozycji liberalno-konserwatywnych.


Chciałbym uprzedzić na wstępnie, że nie jest to jakby się mogło na pierwszy rzut oka wydawać, niechęć do kapitalizmu i ekonomii wolnorynkowej. Wiemy doskonale, że o ile sama istota kapitalizmu i wolnego rynku pozostaje nietknięta w swoich prawidłowościach, to o tyle ich efektywność – tudzież potencja – zależy od swoistej nadbudowy ideologicznej czy raczej, odrzucając marksistowską poligramotę, od kulturowej podstawy (bazy) – rzecz w tym, że założenie to działa jedynie w przypadku społeczeństwa etycznie zwartego.

Dzisiaj jednak jesteśmy daleko, zwłaszcza w Polsce, od takiego stanu. Dominuje pomieszanie i chaos. Podkreślmy fakt, że żyjemy jakby na cywilizacyjnym uskoku – pomiędzy restrykcyjnym katolicyzmem a zachodnim rozprężeniem moralnym.  Jedna i druga warstwa nachodzą na siebie niczym płyty tektoniczne. I choć jeszcze nie wiadomo, która płyta najdzie na drugą i jakie wypiętrzą się góry, to patrząc na Hiszpanię czy Portugalię nie możemy być optymistami. Grozi nam rozpad Polski na dwie części, z której jedna będzie znajdować się wiecznie w defensywie.

Idąc tropem najwybitniejszego z marksistów, Gramsci'ego, nietrudno oprzeć się wrażeniu, że to właśnie w  podstawie/bazie kulturowej („nadbudowie ideologicznej”) rozgrywa się cała walka. Pewne wartości mogą sprzyjać rozwojowi gospodarczemu, ale ostatecznie ekonomia, jak i całość życia społecznego zależy od porządku wyższego, w którym jest umieszczony. Jeśli zatem jest naszemu sercu coś równie bliskiego jak kapitalizm czy wolny rynek (Ojczyzna, honor), a nawet o wiele bardziej nadrzędnego, wyższego i absolutnego (Bóg, religia chrześcijańska) nie sposób zauważyć, że kapitalizm indyferentny, tj. ten będący gospodarczą implikacją racjonalnego liberalizmu, oddaje pole na arenie walki o wartości wyższe – i jak uczy historia, oddaje to pole wartościom sobie wrogim. Kapitalizm nie tylko sprzedaje sznur, na którym się go później powiesi, ale sam ten sznur projektuje, produkuje i podaje do ręki swoim przeciwnikom, ze względu na pasywność, indyferentyzm moralny, jaki sobą prezentuje i jaki jest jego podstawowym (liberalnym) założeniem.

Jakby było tego mało, racjonalny, a właściwie „racjonalizujący” liberalizm, który staje się jedyną wykładnią kapitalizmu i wolnego rynku, doszczętnie oczyszcza sferę świadomości człowieka z moralnych przekonań. Nie liczy się nic oprócz słynnego credo wolność jednego kończy się, gdzie zaczyna się wolność drugiego, a wszelkie sprawy mające znamiona interesu grupowego są deklasyfikowane jako kolektywne i przymusowe. Jest to zasadnicza konsekwencja racjonalizującego liberalizmu. Jest to ostatecznie manipulacja. Ekstremalnie rzadko decyzje dwóch osób (nazywanych w handlowym języku liberałów transakcją lub bardziej po ludzku wymianą) dotyczą wyłącznie ich samych, a całkiem sporo zależy od pomyślnej decyzji na poziomie zorganizowanej wspólnoty. Liberał zbyt często tworzy abstrakcyjne konstrukty i granice między jednym, a drugim człowiekiem. Jest to wspólny mianownik niestety i dla liberałów „ekonomicznych”, jak i światopoglądowych.

Atomizowanie wszelakiej społeczności powoduje, że owe atomy zaczynają spływać z prądem – dominującym prądem kulturowym, a własne, najbliższe otoczenie w masochistyczny sposób zaczyna się nazywać folklorem, zaściankiem, ciemnogrodem.

Dominujący obecnie świat to uniwersum błyskotek, jego prezencja w postaci wybitnie przystojnych i wybitnie uplastycznionych modelek, aktorek, piosenkarzy, kult powierzchownie pojmowanego piękna (czy raczej ładności), irracjonalny kult młodości (czyli wieku, w którym jest się może i przystojnym, ale jednocześnie głupim i naiwnym). Wszystko to sprawia, że człowiek zaczyna patrzeć gdzieś za horyzont, jakby za odległą szybę wystawową, za którą rozgrywa się lepszy świat i który, odważę się powiedzieć, bezpośrednio prowadzi do powstania kompleksu wobec własnej kultury.

Czy wartości na pewno są rozdzielne z systemem ekonomicznym?

Otóż ekonomiści rozróżniają ściśle (jak neoklasycy lub keynesiści) lub zwyczajowo (jak austriacy, fryburczycy bądź monetaryści) trzy rozmaite okresy rozwoju gospodarki: krótki (do 2 lat), średni (od 5 do 10 lat) i długi (ok. 30 do 50 lat). Tymczasem niemal wszyscy przegapiają okres najważniejszy – nazwijmy go supremacyjnym (=najdłuższym, =ultradługim, =kulturowym)  – po którego upłynięciu (dajmy na to okres powyżej 50 lat) możemy opisać „wektor kulturowy”, czyli wartości, jakim nasiąknęła dana społeczność i jakie kierują jego rozwojem kulturalnym.

Oceniając okres od zakończenia II wojny światowej do początków XXI wieku, nie ulega wątpliwości, że hegemonię na polu geopolitycznym oraz kulturowym osiągnęły Stany Zjednoczone. Oglądamy amerykańskie filmy, słuchamy amerykańską muzykę, nosimy odzież zaprojektowaną po amerykańsku, dominującym językiem w komunikacji międzynarodowej stał się j. angielski, korporatywny sposób zarządzania stał się modelem dominującym w gospodarce. Naszymi celami życiowymi stały się lepszy samochód, iPad, dobra fura i komóra.

Dlaczego ta uniwersalna kultura konsumpcjonizmu miałaby być szkodliwa? – pyta znowu liberał i śmieje się w duchu.

Związanym i skumulowanym z tym skutkiem ubocznym, mającym jednak fatalne i decydujące konsekwencje, objawiające się w okresie supremacyjnym, jest homogenizacja kultur, sposobów życia i modelów życia społecznego. Jest to niestety dopiero pierwsza faza, zakończona mniej więcej 10 lat temu. Obecnie znajdujemy się u schyłku drugiej fazy, mianowicie fazie dezolacji wartości. Homogenizacja i dezolacja, sprawiająca, że jedyną w zasadzie etyką jest etyka sytuacyjna i pozytywistyczna: Prawo państwa jedynym prawem, ludzie niech robią, co uważają za słuszne, byle się nie krzywdzić, każdy ma prawo do szczęścia).

Dlaczego ujednolicenie kultur miałoby być czymś złym?

Ponieważ tak jak i człowiek, tak i tworzone przez niego wspólnoty są organizmami, można to porównać do biologicznej odporności. Im mniejsza genetyczna różnorodność danego gatunku, , tym wyższa podatność i wrażliwość danego gatunku na anomalie środowiskowe, epidemie czy stres, tzw. choroba lemingów.

Analogicznie w przypadku człowieka, który swoją ewolucję zaznacza w rozwoju kulturowym i cywilizacyjnym, spadająca różnorodność kulturowa sprawia, że człowiek jako gatunek jest coraz mniej odporny na zaburzenia środowiskowe takie jak np. wojny, epidemie czy cykle koniunkturalne.

Stajemy się człowiekiem wygodnickim, komfortowym, słabym nie ze swojej winy, ale z winy dominującego prądu kulturowego. Także w nim nie jest w zasadzie nic złego (nie oceniam jego plebejskości czy złego gustu, gdyż te rzeczy istniały zawsze) tylko fakt, że stał się potężnie dominujący i że posiada niemal monopolistyczną siłę destrukcji.

Kamil Kisiel

KKisiel
O mnie KKisiel

siedzącym na beczce prochu ładunkiem wybuchowym. wyrzutem sumienia skrzywionego świata. obrońcą patrymonium europejskiej cywilizacji. zagorzały przeciwnik Unii Europejskiej i zwolennik Europejskiego Obszaru Wolnego Rynku, który może funkcjonować bez jednego dodatkowego urzędu.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura