Krzysztof Kłopotowski Krzysztof Kłopotowski
5192
BLOG

Kto zapłaci za "Smoleńsk"

Krzysztof Kłopotowski Krzysztof Kłopotowski Kultura Obserwuj notkę 152

   Producent filmu o katastrofie smoleńskiej poprosił Polski Instytut Sztuki Filmowej o dofinansowanie w wysokości połowy budżetu, najwyższe jakie PISF może przyznać. To pięć i pół miliona złotych. Reżyser „Smoleńska” Antoni Krauze jest cenionym artystą. Nakręcił 34 filmy, w tym 14 fabularnych, lecz panuje zasada „jesteś tak dobry, jak twój ostatni film”. Ostatnią pracę Krauzego z 2011 „Czarny Czwartek. Janek Wiśniewski padł” jury festiwalu polskich filmów fabularnych w Gdyni uznało za „wyjątkowy wkład w pielęgnowanie narodowej świadomości i za wyjątkowo osobistą nutę w kinie dotykającym wydarzeń historycznych.” Otrzymał też nagrodę „Brama Wolności” na gdańskim festiwalu DocFilm za „artystyczny upór w dążeniu do prawdy”. Międzynarodowi krytycy filmowi dali mu nagrodę FIPRESCI na festiwalu w Montrealu. Film bardzo dobrze przyjęli również krytycy w kraju. 
   Antoni Krauze jest idealnym realizatorem fabuły opartej na dziennikarskim dochodzeniu prawdy o katastrofie, będącej punktem zwrotnym w historii niepodległej Polski po roku 1989. Wybitny artysta chce nam przedstawić wielkie wydarzenie. Czy nie od tego mamy polskie kino?
   Kiedy środowisko filmowe walczyło o utworzenie PISF, używało hasła żeby „mówić po polsku o polskich sprawach”. A co może być bardziej polskiego, aniżeli tragiczna śmierć prezydenta i części elity politycznej w drodze do Katynia, aby złożyć hołd pomordowanym oficerom z narodu, który znalazł się w strasznym uścisku pomiędzy Rosją a Niemcami. W tej tragedii odbija się polski los. Refleksja nad tym wydarzeniem może nam pomóc w ocenie możliwości prowadzenia samodzielnej polityki polskiej w kraju i za granicą. Przy szczególnej wrażliwości reżysera ukazanej w „Czarnym Czwartku” i uznanej przez fachowców może on dać nam lekcję historyczną.
Akulturalny rząd
   Film o Smoleńsku ma przeciwników. Minister kultury Bogdan Zdrojewski oświadczył, że teraz nie widzi możliwości, aby powstał. Od tego jest minister, żeby prowadzić politykę kulturalną rządu. A obecny rząd nie chce niezależnego dochodzenia przyczyn katastrofy. Pokazałoby ciężkie zaniedbania właśnie rządu w przygotowaniu wizyty prezydenta i po katastrofie. Łatwo sobie wyobrazić, co minister Zdrojewski miałby od premiera Donalda Tuska, gdyby śmiał ten projekt poprzeć.
   Jednak decyzję o dofinansowaniu nie podejmuje minister, ale dyrektor PISF, który jest niezależny. O to również walczyliśmy przy tworzeniu Instutu. Kultura musi być autonomiczna, bo ma dostarczać głębokiej refleksji nad życiem wspólnoty. Nie powinna służyć doraźnym interesom aparatu władzy, ale poszerzać świadomość narodową. Niezależna do władzy kultura jest ostoją polskości, jak wykazały dzieje ostatnich dwustu lat.
   Niezależność Instytutu od rządu znalazła się projekcie ustawy o powołaniu PISF. Ustawę przygotował ówczesny minister kultury z SLD Waldermar Dąbrowski, prawdopodobnie najlepszy szef tego restortu w III Rzeczpospolitej. Zaciekły opór ustawie stawiała Platforma Obywatelska, będąca w opozycji podobnie jak Prawo i Sprawiedliwość. Wielu posłów PiS było przeciw, ale prezes Jarosław Kaczyński kazał poprzeć projekt. Mimo wrogości do rządu SLD uznał, że PISF służyłby interesom kultury narodowej. Bez poparcia Kaczyńskiego, polskie kino byłoby dzisiaj trupem artystycznym.
   Kiedy Kaczyński został premierem, poparł projekt filmowców budowy miasteczka filmowego w Nowym Mieście nad Pilicą kosztem 100 milionów euro, za pieniądze głównie z Unii Europejskiej. Miało posiadać 10 hal aby mogło pracować jednocześnie pięć ekip. Otwarcie planowano na rok 2009. Powstałoby 80 km od Warszawy studio jak Pinewood pod Londynem, Babelsberg w Berlinie czy Barradov pod Pragą czeską, gdzie realizuje się wielkie produkcje amerykańskie, a korzysta na tym także rodzimy przemysł i filmowcy, którzy się bogacą. Łatwiej byłoby w Polsce robić własne filmy kameralne i superprodukcje. Ale nowy rząd PO z ministrem Zdrojewskim wycofali się. Niechęć do PISF i odrzuceniu miasteczka ujawnia wrogość PO wobec mecenatu kulturalnego, podobnie jak w zwalczaniu abonamentu RTV przez Tuska.
Polonosceptycy
   Politycy mają swoje interesy, ale artyści swoje, i są one rozbieżne. Artystom powinno zależeć nie tylko na infrastrukturze kultury, jaką gwarantuje im PiS a podważa PO. Zwalczając PiS działają wbrew swoim interesom. Ale powinno im także zależeć na wolności twórczej. Kiedy kneblują kolegę a ty to popierasz, to przyjdzie czas, że zakneblują ciebie. Czemu więc niektórzy są przeciw filmowi o Smoleńsku? Dlaczego nie zostawią oceny filmu publiczności i krytykom, z góry wątpiąc o wartości projektu Krauzego?
   Zdaniem Juliusza Machulskiego, o Smoleńsku można by co najwyżej zrobić film a la Borat czy Monty Python o tym, jak nabzdyczony i dumny prezydent średnio ważnego kraju środkowoeuropejskiego uparł się, by lądować we mgle na kartoflisku, jak powiedział w rozmowie z "Newsweekiem". - A potem, już po tragedii, poplecznicy tego prezydenta nie dopuszczają myśli, że to, co się stało, było wynikiem głupoty i braku wyobraźni, tylko wymyślają inne przedziwne teorie – dodaje.
  Ten wybitny reżyser na pewno wie, że dobra fabuła musi mieć konflikt sprzecznych racji. Otóż ustalenia niepodważalne zespołu parlamentarnego wykazało głupotę i brak wyobraźni instytucji rządowych, które organizowały wizytę prezydenta. A ustalenia wątpliwe tej komisji trzeba zostawić ocenie publiczności tak samo, jak ustalenia komisji Millera. Dziennikarka Ewa prowadząca w fabule śledztwo ma porównywać sprzeczne racje i pokazać labirynt polityczny, jaki powstał wokół katastrofy. Czy poetyka Borata i Monty Pythona pasuje do katastrofy smoleńskiej – to rzecz gustu i raczej wątpliwa. Machulski zastosował takie szyderstwo w swoim ostatnim filmie „Ambassada” o wybuchu II wojny światowej. Żydówka sprawdza, że Hitler jest obrzezany, poczym aplikuje mu łaskotki z zemsty za zagładę Żydów – ale nie wiem, komu jest do śmiechu, oprócz Hiltera. Może Machulski ma zły okres i jeszcze mu przejdzie.
   Utalentowany reżyser Borys Lankosz powiedział dla „The New York Timesa”, że film Krauzego bazuje na kłamstwie. Jego zdaniem konserwatywni artyści zręcznie czerpią z głęboko osadzonych uczuć krzywdy wytworzonych w czasie stuleci okupacji i podległości. „To jest choroba kulturalna” mówi. „Zawsze nas uczono, że jesteśmy narodem mesjaszem. Ten kult męczeństwa, odbity w filmach jak „Smoleńsk” jest niebezpieczny, bo jest oparty na kłamstwie.”
   Idea narodu polskiego - mesjasza jest romantyczna. Nie można twierdzić, że kłamie. To interpretacja uzasadniajaca przegrane powstania i pomaga w cierpieniu odnaleźć sens. Można najwyżej twierdzić, że dzisiaj ta idea jest nieprzydatna. I skąd Lankosz wie, do jakich wniosków dojdzie Krauze w ukończonym filmie? Ma jedną pełnometrażową fabułę w dorobku, i chyba nie zauważył, że wymowa dzieła powstaje w ostatnim montażu. A wymowa dobrego skądinąd Rewersu” Lankosza? W czasie stalinowskiego terroru Polka przechowuje w odbycie zakazaną przez komunistów złotą monetę z napisem „Victory”. To aluzja do złotego zegarka z „Pulp Fiction”, który przechowywał też w odbycie więzień Vietcongu. Słaba i ciągle zagrożona Polska musi mieć inną strategię w kulturalną, niż potężna Ameryka. Niech Lankosz nie narzuca kolegom swojej, a na prawdę cudzej wrażliwości. To „głęboko osadzone uczucie krzywdy”, które ponoć „zręcznie wyrażają konserwatywni artyści” ma pełnie prawo do istnienia w Polsce, obok prób wydobycia się z męczeństwa przy pomocy ironii.
Jaka prawda
   Machulski i Lankosz należą do kategorii „polonosceptycy”, lecz Daniel Olbrychski mieści się w kategorii „Polak zatroskany”. Jak rzekł w programie Tomasza Lisa: „To byłby film antypolski. Wyrządziłby krzywdę naszemu społeczeństwu, które i tak jest skłócone. Zawrzałoby jeszcze bardziej. Stanie się tak, jeśli pan Antoni zrobi film, gdzie będzie artykułował, że był to zamach. I jeśli ktoś ten film obejrzy za granicą, no to ośmieszy nas przed całym światem.” Wybitny aktor podał poważny argument przeciwko „Smoleńskowi”. Film rzeczywiście wzburzyłby opinię publiczną i przyczynił się do upadku rządu Platformy Obywatelskiej a może nawet pomógł PiS w objęciu władzy. Ośmieszyłby Polskę za granicą, jako państwo słabe, gdzie rząd nie potrafi bronić interesów narodowych. Ukazałby wewnętrzne i zewnętrzne zagrożenia suwerenności.
   Czy to powinno martwić artystów? Rząd PiS zapewnia im mocny mecenat państwa, a nasilenie sporów ideowych pobudzi kulturę. Obecność Polski w Unii Europejskiej i zależność finansów od Brukseli sprawi, że konserwatywna władza dostanie nieprzekraczalne granice. Ani wolność wypowiedzi ani obyczajów nie zostanie poważnie zagrożona. 
   A prawda historyczna? PISF dofinansował „Wałęsę, człowieka z nadziei” Andrzeja Wajdy oraz Janusza Głowackiego, choć fabuła jest sprzeczna z ustaleniami historyków i tak przykrawa czas opowieści, żeby gloryfikować rolę polityczną Wałęsy, wbrew wnioskom płynącym z jego prezydentury. Dofinansował też „Pokłosie” Władysława Pasikowskiego, chociaż film nawiązuje do „Sąsiadów” J. T. Grossa, których pewne ważne tezy zostały obalone przez historyków. I pierwowzór głównego bohatera wcale nie został przybity krzyżem na drzwiach stodoły przez oszalałych antysemitów sąsiadów, a wybrany przewodniczącym rady miejskiej Brańska.
   Producent Maciej Pawlicki zostawił historykom tezę o zamachu w Smoleńsku. Największa przeszkoda dla dotacji PISF została usunięta. Czekamy na wnioski.

PS.Artykuł ukazał się w "Rzeczpospolitej" 10.12.1023, tu bez stylistycznych poprawek redakcyjnych


Autor omawia premiery filmowe w TV Republika w soboty 11.30 – 12.00; powtórki w tygodniu
 


 

W TVP Kultura występuję w talk show o ideach "Tanie Dranie: Kłopotowski/Moroz komentują świat. Poniedziałki ok. 22.00

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura