Na drugą ścianę z książkami żona się nie zgodzi. Fot. K.Mączkowski
Na drugą ścianę z książkami żona się nie zgodzi. Fot. K.Mączkowski
Krzysztof Mączkowski Krzysztof Mączkowski
701
BLOG

Półki pełne książek

Krzysztof Mączkowski Krzysztof Mączkowski Literatura Obserwuj temat Obserwuj notkę 32

Niewielu już pamięta, ale epidemia koronawirusa doprowadziła w Polsce do tego, że wiele rozmów, które zazwyczaj odbywały się w studiach telewizyjnych, zostało przez pewien moment zastąpionych łączeniem na żywo z poszczególnymi rozmówcami w ich domach. W przeważającej mierze gadające głowy były ujmowane – do dziś też są – na tle regałów pełnych książek.

To ewidentna korzyść.

To pokazuje, że Polacy jednak czytają i tego się nie wstydzą. Nie podejrzewam bowiem, że zaproszeni do rozmów goście przed każdym programem zbierali książki po sąsiadach i prosili ich o pożyczenie półek, by ładnie wyglądały w tle. Zakładam, że to ich półki i ich książki.

A to oznacza, że czytają. Bo też nie podejrzewam, że nie czytają; że tylko je kupują i wystawiają na półkach, bo ładnie wyglądają. Wówczas kupowanie książek nie miałoby sensu, choć słyszałem o takich, którzy skupują książki cięte na pół tylko po to, że ładnie prezentują się na ścianie. Jednak te na filmach na cięte nie wyglądają.

Jasne, nie muszą czytać wszystkiego od razu i wszystko co na półkach mają. Ale wiem, że przeczytają. Prędzej czy później. Tak zakładam. Ale przy okazji sam uspokoiłem swoje sumienie – że wydaję pieniądze na książki i pakuję je na półki. I czytam. Nie wszystkie na raz, ale czytam. Miewałem już takie momenty, że myślałem, iż jestem dziwakiem – że może zamiast kilogramów na półkach powinienem te pieniądze przeznaczyć na bilety do ciepłych krajów lub choćby do swojej ukochanej Ameryki Północnej, a wtedy pokój inaczej byłby umeblowany? Nie da się – wracając ze Stanów przywiozłem sześć książek…

Na szczęście żona nie narzeka, jedynie od czasu do czasu pyta, gdzie „to wszystko” chcę upchnąć. Dała mi więc do zrozumienia, że poza istniejącą półką z książkami na jednej ścianie, na nowe półki i zaanektowanie innych ścian się nie zgadza. Szanuję to i nie szarżuję. Czasami tylko, przed wydaniem jakiejś partii książek, do których już nie wrócę, nowe wożę w samochodzie. He, he…

Choć ostatnio rzadko kupuję. Ten sam koronawirus, który pokazał półki książek w różnych domach, zablokował moje chodzenie do księgarń. Uznaję je za takie samo potencjalne źródło zarazy jak szkoły, kościoły, galerie handlowe i szpitale. Gromadzenie się ludzi w jednym zamkniętym pomieszczeniu to jednak ryzyko. Chociaż dziś, dla ratowania jednej z małych księgarń, na chwilę do jednej wszedłem. Kupiłem, com ujrzał w witrynie sklepowej i wyszedłem. Obyśmy zdrowi byli.

Dawniej, w sensie miesiąc temu, wiele księgarń było zamkniętych, więc nie miałem pokus. Choć trafiłem na ogłoszenie jednej z nich, że wprowadza sprzedaż „na wynos”. Jak kawę w kawiarniach „na wynos” i pizzernie. Dziś, po otwarciu galerii, sklepów, kawiarni, informacje o tym, że coś tak oczywistego jak księgarnie było zamknięte, czyta się jak opowieści z pradawnych czasów.

A wiec księgarnię jakoś dyszą. „Dyszą” to może najlepsze określenie, bo chyba rzadko kto zbija kokosy na sprzedaży książek, a nie każdy jest Empikiem, a Polska to nie Niemcy, Wielka Brytania czy Czechy, gdzie czytanie jest tak samo oczywiste, jak jedzenie, picie i wydalanie.

A właśnie, kibelek. Może kibelek lub łazienka byłyby dobrym miejscem na przechowywanie książek? Niee, głupio palnąłem. Mam w zwyczaju wąchać czytane książki. Wyobraźcie sobie, że robię to w toalecie. Trzymanie książek w łazience też nie wchodzi w rachubę, bo kusiłyby do czytania podczas kąpieli w wannie. Mi już, co prawda, to przeszło, jak kiedyś skąpałem pożyczoną książkę, ale pokusa byłaby duża, by spróbować ponownie. Nie, nie topić książek, ale czytać w wannie. Wymokniętą książkę kupiłem i oddałem.

Na dobrą sprawę ani księgarnia, ani biblioteka nie są mi chwilowo do niczego potrzebne, bo eksploatuję własne zasoby książkowe. Nie umiem być wiernym przyjacielem biblioteki, choć jestem zapisany, bo jeśli coś mi się spodoba, kupuję. Nawyk? Choroba?

Czytanie w tym roku idzie mi generalnie łatwiej, i to już przed pandemią. Zazwyczaj kończenie jednej wywoływało dylematy „która następna”. Moje dylematy wywoływały rozbawienie u małżonki, bo przyrównała kiedyś do babskich, gdy kobiety stoją przed szafą pełną ciuchów z westchnieniem „w co ja mam się ubrać”.

Czytanie idzie łatwiej, bo chwytam „pierwszą lepszą” i szybko wgłębiam się w treść, jakby w obawie przed odłożeniem jej i ponownymi bolesnymi dylematami. Nie, nie mam żadnych „planów czytelniczych”, a więc jakiegoś harmonogramu tytułów, tematów. „Skaczę” między kontynentami – zazwyczaj między Polską a Stanami Zjednoczonymi, między epokami – raz wiek XVIII, raz początek XX… Nie ma w tym żadnej logiki, poza perwersyjną radością samego czytania.

Książek mam na rok czytania, ale gdy zacząłem pisać ten tekst w szczycie narodowej kwarantanny miałem nadzieję, że mimo wszystko ta tak długo nie potrwa. Dzisiaj, w połowie czerwca, prawie wszystko zostało „odmrożone”, choć radykalnie pnąca się ku górze krzywa zachorowań budzi obawy, że szybko nam ta swoboda się skończy.

Wpierw musimy przetrwać kampanię prezydencką, a potem się zobaczy. Osobiście żałuję, że nikt nie wpadł na pomysł, by odbyć „książkowy pojedynek” między poszczególnymi kandydatami, by dowiedzieć się kto co czyta i dlaczego. Wiemy jedynie, że na pewno czyta prezydent Rafał Trzaskowski – filmuje się niekiedy przed półką z książkami i nie jest to tylko chwyt reklamowy – a o prezydencie Andrzeju Dudzie wiemy, że śpiewa. To jednak za mało, by organizować literackie pojedynki. W końcu Polska to nie Stany, gdzie prezydent podobno wyznacza jakieś tam standardy w tym wymiarze.

Mnie za to co jakiś pytają, czy mam swoje ulubione książki. Odpowiadam, że najbardziej lubię czytać o historii „Solidarności”, o ekologii i o szeroko rozumianej Ameryce. Wychodzę z założenia, dopowiadam, że wszystkich ciekawych książek nie przeczytam, więc zakres swoich czytelniczych fascynacji ograniczyłem do tych trzech spraw.

Kiedyś czytałem jeszcze książki o polskiej polityce, ale od momentu, gdy totalnie zgniła – przestałem. Aczkolwiek czasami robię wyjątek. Jednak bardziej pociąga mnie historia – gdybym nie był ekologiem, pewnie zostałbym historykiem. Pozwala mi ona wejrzenie w doświadczenie dotychczasowych pokoleń, które mogłoby być cennym doświadczeniem dla współczesnych nam polityków.

Ale ci nie czytają. Polscy politycy nie czytają, bo są zaangażowani w ratowanie / odbudowę / budowę / modernizację Polski (niewłaściwe skreślić) i nie mają czasu na takie bzdurki. Inni – do czego się nie przyznają – wstydzą się pokazywać się z książkami, bo boją się oskarżeń o to, że się wywyższają ponad swój elektorat. Wolą się napierdzielać, bo to elektorat lubi i pojmuje.

Tak się czasami zastanawiam, czy doczekam kiedyś dyskusji politycznej, kiedy politycy będą się przerzucać cytatami z książek. No, dla barwności widowiska dopuszczałbym, że od czasu do musieliby okładać się grubymi tomiszczami po głowach. Ten przywaliłby tamtemu myślami Tomasza z Akwinu, a tamten temu oddałby biografią Mussoliniego. Istnieje szansa, że kupiliby jakieś grube tomy, bo konstytucją USA lub konstytuują Polski wrażenia na sobie by nie zrobili. A książki po walkach mogłyby trafiać na charytatywne aukcje. A zawsze istnieje promyk nadziei, że gdyby przed wejściem do studia przeczytali choć wstęp, to potem może przeczytaliby je w całości.

A gdyby czytali więcej, to i dyskusje nabrałyby nieznanego dotąd wymiaru. Wyobrażacie sobie debaty konstytucyjne z cytatami z Ronalda Reagana, Lecha Kaczyńskiego, Jacka Kuronia, czy Witolda Modzelewskiego?

Nie wyobrażacie sobie tego? No właśnie…

Ale zaraz, o czym to ja chciałem powiedzieć?


Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura