"Hang him on my wall/Andy Warhol, Silver Screen" (D.Bowie "Andy Warhol"/"Hunky Dory"). Fot.Mariusz Koryciński
"Hang him on my wall/Andy Warhol, Silver Screen" (D.Bowie "Andy Warhol"/"Hunky Dory"). Fot.Mariusz Koryciński
Rymek Rymek
641
BLOG

RYMKIEWICZ POKAZUJE JĘZYK cz.I

Rymek Rymek Kultura Obserwuj notkę 2

Gombrowicz – co ma wspólnego z Rymkiewiczem? I o co spierał się autor Zachodu słońca w Milanówku  z Adamem Hanuszkiewiczem? Zapraszamy do czytania tekstu Rymkiewicz pokazuje język – mamy nadzieje, że zainteresuje wszystkich kochających teatr i literaturę. 

Przeglądając ostatnio „Dialog” ze stycznia 1971 roku, natknąłem się na zapis niezwykle interesującej rozmowy, która – o czym informowała adnotacja pod tekstem – miała miejsce 5 listopada 1970 roku w redakcji tegoż miesięcznika. W rozmowie udział wzięli: Jan Bratkowski, Adam Hanuszkiewicz, Helmut Kajzar, Jan Kłossowicz, Kazimierz Korcelli, Janusz Krasiński, Stanisław Stampf’l oraz Jarosław Marek Rymkiewicz – jak się później (czyli w procesie czytania) okazało – jeden z najaktywniejszych jej uczestników. Inaczej powinienem jeszcze napisać: nie tyle najaktywniejszych, co najbardziej wyrazistych i najwięcej postulujących (czy też najbardziej radykalnych w sądach?) uczestników. Bo zobaczcie, Moi Drodzy, przytoczę Wam kilka reakcji na wypowiedzi Rymkiewicza – sami je oceńcie. Na początek Kajzar: „Boję się, by rozmowa nie nabrała charakteru walki pokoleniowej. Jestem nastawiony raczej pokojowo”. Bratkowski: „Odnoszę wrażenie, że dotychczas mamy do czynienia nie z dyskusją, tylko z czymś, co mógłbym nazwać wyznaniem wiary. Nie wiem, czy na wyznawaniu wiary polega dyskusja…”. I znowu Kajzar: „Pan tutaj wykrzykuje, że chce pan pracować razem”. I wreszcie Hanuszkiewicz: „Mnie się zdaje, że zapędy kolegi Rymkiewicza mają charakter dyktatorski, charakter ograniczeń: nie wolno! My nie pozwolimy!” oraz późniejsze: „Nim odpowiem na lament dramaturga, chciałbym zapytać…” i jeszcze późniejsze: „Jarek mówi agresywnie”. 
Uff, trochę się tego nazbierało. Ale to nic, poradzimy sobie. Zanim jednak zaczniemy analizować fragmenty wybranych przeze mnie wypowiedzi (oczywiście będziemy to robić wspólnymi siłami – a przynajmniej spróbujemy), chciałbym zapytać Was, Drodzy Czytelnicy (a zwłaszcza Ciebie, Droga Czytelniczko), co o tym wszystkim myślicie (co o tym wszystkim myślisz). Albo inaczej sformułuję moje pytanie: jaki obraz Rymkiewicza wyłania się z reakcji na jego wypowiedzi (reakcji innych osób na wypowiedzi Rymkiewicza)? Weźmy pierwszą z brzegu wypowiedź: Kajzar oznajmia, że jest nastawiony pokojowo – czyli że Rymkiewicz go przestraszył. Zatem autor sztuki Włosy błazna tak bardzo się boi, że może Rymkiewicza jakimś nierozważnym (nierozważnie dobranym) słowem rozdrażnić, że wywiesza flagę z napisem: „Pertraktujmy!”. (Niczym słabszy kolega z boiska – zanim przyjmie cios – zasłania się rękoma, mruży oczy i wykrzykuje, ile sił w piersiach: „Już dobrze, już dobrze, oddam ci tę kanapkę, tylko mnie nie bij!”). Bratkowski z kolei stwierdza, że dla niego wypowiedź Rymkiewicza (i wypowiedź Kajzara chyba też) była (były) wyznaniem wiary (wyznaniami wiary). W tym miejscu należy (no dobrze: nie należy, ale akurat tego mi się chce, taką mam ochotę) zapytać – jak się wyznaje wiarę? Jak się wyznaje wiarę, aby zrobiło to wrażenie na innych osobach? Aby zrobiło to wrażenie na Bratkowskim? Moim zdaniem należy pewne twierdzenia (bo nie wyobrażam sobie wyznania wiary złożonego z pytań) wypowiedzieć z niezwykłą mocą. Bo można wyznać wiarę szeptem, siedząc w kącie – ale czy to zrobi na kimś wrażenie? I czy to w czyichś oczach uniemożliwi dalszą dyskusję? Nie. To musi być stanowcze, z całą mocą wypowiedziane wyznanie wiary – tak, aby słuchającemu nawet przez myśl nie przeszło, że się w czymkolwiek wahamy. Bo gdybyśmy mówili coś szeptem, niewyraźnie, reżyser Ruchomych piasków od razu by nam rzucił:
BRATKOWSKI: Ej, wy, kolego! Mówicie coś, ale jakoś tak niewyraźnie, po cichu, pod nosem
i w kącie w dodatku. Chyba sami nie wierzycie w to, co mówicie?
MY, KOLEDZY (jąkając się): Ależ n-nie, s-skądże, ja-ja, my-y, z-znacz-czy się, w-wie-wierzy-my…
BRATKOWSKI (zdecydowanie): To my czy ja? Ty wierzysz, czy my wierzy-my? Zdecyduj się!
MY, KOLEDZY (niezdecydowanie): No… ja.
BRATKOWSKI: Nie, musisz to powiedzieć wyraźnie: „Ja, ten i ten, wierzę…”.
MY, KOLEDZY: Ja, My, Koledzy, wierzę.. To znaczy, ja wierzę… O jejku…
O, i już mamy dyskusję, dialog. Chwila niezdecydowania i już otwieramy furtkę rozmówcy, aby nas pociągnął za język, aby nam zaczął udowadniać naszą niespójność, naszą niekonsekwencję w myśleniu i działaniu. Idziemy dalej. Kajzar stwierdza, że Rymkiewicz coś wykrzykuje. Podczas czytania wypowiedzi Rymkiewicza do głowy by mi nie przyszło, że podnosił głos do wyartykułowania swoich twierdzeń. Owszem, nie cackał się z innymi: ale żeby od razu krzyk? No, ale widać Rymkiewicz rzeczywiście musiał krzyczeć, skoro nie zaprzeczył, kiedy Kajzar mu to wypomniał. Bliżej mi już do stwierdzenia Hanuszkiewicza. Nie, jednak źle to napisałem: nie zgadzam się przecież z jego sądem o dyktatorskich zapędach autora Króla w szafie. Chodzi mi raczej o to, że istotnie Hanuszkiewicz trafnie analizuje –  jakby trochę emocjonalnie, a trochę publicystycznie – tak w emocjonalno-publicystyczny sposób analizuje wypowiedzi Rymkiewicza i sprowadza je do ich emocjonalno-publicystycznych substytutów: „Nie wolno!” i: „My nie pozwolimy!”. Rzeczywiście, jest coś w tonie wypowiedzi Rymkiewicza – coś niezwykle stanowczego, nieznoszącego sprzeciwu – ale żeby od razu dyktatorskiego? No, nie wiem. Ten dyktator to chyba Hanuszkiewiczowi z niego samego wyskoczył, jemu samemu wyskoczył – mały dyktatorek. I jeszcze jak mówi o Rymkiewiczu: że lamentujący z niego dramaturg, że agresywny z niego rozmówca! No, tak nie wolno, to nie przystoi, panie Hanuszkiewicz.
PROKURATOR: Co masz pan na swoją obronę?
HANUSZKIEWICZ (milczy)
PROKURATOR: Czyli nic nie chcesz pan Wysokiemu Sądowi powiedzieć? (podniesionym głosem) Czy pozwany nazwał Rymkiewicza agresywnym i lamentującym dramaturgiem?
HANUSZKIEWICZ (milczy)
PROKURATOR: Czy pozwany nazwał Rymkiewicza dyktatorem?
HANUSZKIEWICZ (wciąż m i l c z y)
Dlaczego Hanuszkiewicz milczy? Dlaczego nic nie mówi? Czy nie ma nam nic do powiedzenia? Ach tak, więc to tak – taki z niego szczwany lis! Powiedział podczas dyskusji w redakcji „Dialogu” co miał do powiedzenia i zamilknął? Tak? Tak to sobie zaplanował?
Chyba teoretycznie tylko. Bo kiedy myślę o tym wszystkim, to zaczynam mieć pewne wątpliwości. Bo czy jest tak, że to Hanuszkiewicz nie chce ze mną rozmawiać, czy też może jest inaczej – że to ja nie chcę dopuścić go do głosu? Bo chcąc obronić Rymkiewicza, odsądzam od czci i wiary Hanuszkiewicza? Tak, chyba zdecydowanie przeszarżowałem. Skrzywdziłem Hanuszkiewicza. Co więc powinienem zrobić, aby zadośćuczynić mu wyrządzoną przeze mnie krzywdę?
JA: Wnoszę akt oskarżenia przeciwko obecnemu tu Jarosławowi Markowi Rymkiewiczowi. Oskarżam go o to, że dnia piątego listopada 1970 roku, biorąc udział w dyskusji zorganizowanej przez miesięcznik „Dialog”, w bezpardonowy i agresywny sposób nakrzyczał na Adama Hanuszkiewicza. Oskarżam go także o to…
WYSOKI SĄD: Panie Prokuratorze, proszę wolniej, ponieważ pani sekretarz nie nadąża ze stenogramowaniem pańskich słów.
JA: Dobrze, będę mówił wolniej.
WYSOKI SĄD: „Dobrze, będę mówił wolniej”. (Do PROKURATORA) Proszę kontynuować.
JA: Oskarżam pozwanego, że zdenerwował Adama Hanuszkiewicza…
WYSOKI SĄD: „Oskarżam pozwanego, że zdenerwował Adama Hanuszkiewicza…”.
JA: Że zdenerwował Adama Hanuszkiewicza swoim dramaturgicznym lamentowaniem…
WYSOKI SĄD: „Że zdenerwował Adama Hanuszkiewicza swoim dramaturgicznym lamentowaniem…”.
JA (z emfazą): I że przestraszył wszystkich obecnych swoimi niebezpiecznymi dyktatorskimi zapędami.
WYSOKI SĄD: „I że przestraszył wszystkich obecnych swoimi niebezpiecznymi dyktatorskimi zapędami…”.
Nie, już dłużej nie mogę, tak być nie może – i tu coś mi nie gra. Najpierw uderzam w Bratkowskiego – nie wychodzi. Później w Hanuszkiewicza – nic z tego. Na koniec w Rymkiewicza – i znowu nie działa. Ale co nie wychodzi? Co jest nie tak? Co nie działa? Albo inaczej: dlaczego nie działa? Co jest przyczyną, ale taką we mnie przyczyną, mojego niezadowolenia z obranej metody?
Odpowiedź będzie prosta: moralność. Tak, jeszcze jakieś jej strzępki posiadam. Więc mój wewnętrzny głos podpowiada mi: „Mariusz, tak nie wolno. Ani Hanuszkiewicz nie jest się w stanie obronić, ani Bratkowski, ani Rymkiewicz. A zwłaszcza ten Bratkowski, któremu tak bezczelnie kazałeś mówić: >>Wy, kolego!<<. Skąd wytrzasnąłeś ten zwrot?” Tak, przyznaję się do błędu, Wysoki Sądzie, obrałem złą metodę. Założyłem fałszywie, w utopijny sposób, że trzeba obronić jednego przed drugim: Rymkiewicza przed Hanuszkiewiczem, a Hanuszkiewicza przed Rymkiewiczem. Założyłem, przyznaję, fałszywie, że wtedy, piątego listopada 1970 roku w redakcji „Dialogu” zebrali się sami nieodpowiedzialni, bezbronni ludzie – zupełnie nieporadni i niewinni. I że trzeba wkroczyć z wyższą instancją, aby ich rozdzielić, ustawić do pionu i porozstawiać po kątach – aby sobie przypadkiem czegoś nie zrobili. A to przecież były dorosłe osoby! Kiedy jeden podniósł głos, inny podniósł go pół tonu wyżej. Kiedy jeden machnął ręką – inny machnął dwa razy, dwoma rękami. Dali sobie radę – nie pozabijali się. A skąd to wiem? Ano właśnie – i tu dochodzę do sedna sprawy, do swoich największych błędów. Po pierwsze: chcąc „odbić” Rymkiewicza w lustrze (co w praktyce oznaczało u mnie próbę stworzenia jego portretu: bazującego na wypowiedziach innych), nie zauważyłem, że odbijam go w popękanym lustrze! (Przeczytałem powyższe zdanie i przyznaję, że jest trochę niezręczne: „odbić Rymkiewicza w lustrze” – też coś! Chciałbym bardzo w tym miejscu przeprosić za tę niezręczność Anię, którą zawsze męczę, żeby mi sprawdzała te moje wypociny – bo Ania to jest najlepszy redaktor na świecie. Droga Aniu, teraz Cię zaskoczę: proszę, nie poprawiaj tej mojej tam niezręczności, niech tekst będzie trochę niedoskonały. A może po prostu: niech będzie niedoskonały? Powracamy do głównego wątku). Nie zauważyłem wreszcie, że jego rozmówcy nie są, nie muszą być nikim obiektywnym; że jego rozmówcy – przez Rymkiewicza zaatakowani – muszą się bronić. I jeśli brak im merytorycznych argumentów – to dalej, hajda na Soplicę: argumentów poniżej pasa używać! Że krzyczy, że lamentuje, że dyktator. Pomyślcie, Drodzy: jak oni musieli być pewnymi argumentami Rymkiewicza do żywego urażeni! Jak ich to musiało zaboleć, jak ich musiało boleć jeszcze wtedy, gdy mu odpowiadali i długo, długo po wyjściu z siedziby „Dialogu”. Mój błąd polegał więc na tym, że poruszałem się, można powiedzieć, po powierzchni języka. Że dryfowałem wśród tych wszystkich wtrąceń, hiperbol, wykrzyknień – które mają albo wzmocnić przekaz, albo go zastąpić. A gdzie w tym wszystkim meritum? Gdzie sens? Gdzie istota sporu? Dałem się porwać konfekcji językowej i zapomniałem o najważniejszym – co kto ma do powiedzenia.
Ale z drugiej strony: czyż ta konfekcja o nas w jakiś przedziwny sposób nie świadczy? Chcę być dobrze zrozumiany: może analiza języka, którym się posługujemy – także podczas sporów, w sytuacjach publicznych, kiedy się denerwujemy, kiedy nie czujemy się w pełni komfortowo (bądź przeciwnie: gdy czujemy się jak ryba w wodzie) – więc może taka analiza do czegoś nam się przyda? Może powie o nas coś ważnego? Tak przy okazji: czy wiecie, na czym polegała technika „jumpologii” w fotografii? Przedstawił ją swego czasu Philippe Halsman. Ten amerykański fotograf prosił osobę o wykonanie prostej czynności: o podskoczenie. I wówczas robił jej zdjęcie. Twierdził, że w ten sposób przyczynia się do opadnięcia maski z twarzy fotografowanego. Z jednej strony miał rację, z drugiej – mylił się. Jego racja była gdzieś pośrodku. Ale próbował, dążył, drążył. Może i my drążmy. Może i my próbujmy. Nawet jeśli nie otrzymamy wiernego portretu – może uda nam się uniknąć karykatury? Może uda nam się pewne rzeczy wypośrodkować, inaczej rozmieścić akcenty? Może – nie wiem.
 
Dobrze, ustaliliśmy już, na czym w najbliższych akapitach skupimy naszą uwagę: będziemy analizowali wypowiedzi Rymkiewicza. Ale jaki klucz ich doboru przyjmiemy? Według mnie najlepiej będzie, jeśli skupimy się na tych słowach, które tak zabolały Hanuszkiewicza i Kajzara (ale też nie na wszystkich słowach – nie ma na to miejsca, czasu ani zbytniej potrzeby). Mówiąc inaczej – zmieniamy perspektywę. We wstępie cytowaliśmy innych, teraz zacytujmy Rymkiewicza. Może te puzzle się jakoś ułożą? A może tylko ich część będzie do siebie pasować – nieważne, resztę sobie wyobrazimy. Resztę sobie dopowiemy.
 
„Boję się, by rozmowa nie nabrała charakteru walki pokoleniowej. Jestem nastawiony raczej pokojowo” – to, jak pamiętamy, słowa Kajzara. Zastanawialiśmy się na początku, co też ten niedobry Rymkiewicz powiedział, że tak przestraszył swojego rozmówcę. Teraz możemy już przytoczyć jego wypowiedź; a brzmi ona, co następuje: „Powiedzmy sobie tylko otwarcie – wreszcie sobie to powiedzmy – że to, co uprawiają dziś lub chcą uprawiać ci młodzi ludzie, których reprezentuje pan Helmut Kajzar (ale nie tylko on), to nie jest – już nie jest – teatr (…) Niechże więc powiedzą nam wreszcie szczerze i do końca, czego chcą (…) Niech więc wyjdą z tej znienawidzonej przez siebie instytucji i niech założą nowe instytucje. I dopiero wtedy, gdy ci, którzy nienawidzą wiecznej i niezmiennej istoty teatru, odejdą z teatru, pisarze, którzy chcą współtworzyć teatr, będą mogli rozmawiać z ludźmi teatru o roli literatury w teatrze i roli teatru w życiu”. 
 
Droga Czytelniczko, powiedz mi teraz, ale powiedz szczerze, czy zastanowiło Cię choć trochę stwierdzenie: „pisarze, którzy chcą współtworzyć teatr”? Nie chciałbym, broń Boże, abyś czuła się, Droga Czytelniczko, zagubiona. Przeciwnie, chcę uniknąć wprowadzenia Cię w stan, jakiego sam doświadczyłem, kiedy po raz pierwszy czytałem przytoczone wyżej słowa, toteż postaram się – pokrótce, rzecz jasna – sprawę wyjaśnić (ale wyjaśnić w taki sposób, by nie przestała intrygować – bo mnie ona intryguje). Chociaż nie, ja postaram się ją n a ś w i e t l i ć – tak, to lepsze słowo, o niebo lepsze. Owóż kiedy czytamy wypowiedź Rymkiewicza możemy mieć wrażenie, iż pisarz ten upatruje siły i istoty teatru w… słowie. W słowie? Tak, dobrze Wam się zdaje – w słowie. (Zawierzmy wreszcie swojej intuicji, przestańmy drżeć w obliczu dzieł sztuki!). Ale po kolei.
Mariusz Koryciński
 
ESEJ, SKRÓCONEJ WERSJI I POD TYTUŁEM "BĘDZIEMY MIELI WŁASNY TEATR, UKAZAŁ SIĘ NA ŁAMACH KWARTALNIKA "MIGOTANIA" (4/2012).
Rymek
O mnie Rymek

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura