Przykład na skandaliczne niszczenie podręczników szkolnych przez milanowskich licealistów. Fot. Mariusz Koryciński
Przykład na skandaliczne niszczenie podręczników szkolnych przez milanowskich licealistów. Fot. Mariusz Koryciński
Rymek Rymek
487
BLOG

KILKA SZCZEGÓŁÓW O PEWNYM KOCIE

Rymek Rymek Kultura Obserwuj notkę 0

Zapraszamy do przeczytania opisu niezwykłego spotkania pani Kasi ze znanym kompozytorem Johannesem Brahmsem, który, jak się okazało, żyje pod postacią kota. 

POD STARYM KRUKIEM To tu wszystko się zaczęło. Pierwszy występ załatwiony przez ojca  od razu okrzyknięto go „genialnym dzieckiem”. A później już tylko ciężka praca: koncerty, koncerty i jeszcze raz koncerty. Najmłodsze lata życia spędzone z dala od beztroskich zabaw i szczenięcych psot. No ale w końcu nie mógł inaczej: będąc nad wiek dojrzałym wiedział, że jego papa  muzyk grający w lokalnych kapelach i matka – prowadząca sklepik z „norymberszczyzną”, sami ledwo wiążą koniec z końcem. Więc pracował, jak mógł najlepiej. A że wykorzystywał przy tym boski dar... 

ŻYCIE NA WALIZKACH Podróżując, spotyka Liszta, Berlioza oraz państwa Schumannów (swoją drogą, z nimi też chętnie zamieniłabym parę słów). To od Schumannów usłyszał pierwsze wyrazy uznania. Wszystko dzięki poznanemu wtedy skrzypkowi Józefowi Joachimowi, który wprowadził naszego bohatera w wielki świat. Z Joachimem nie udało mi się nawiązać kontaktu. Przerażające jest to, że w pewnym momencie życia człowiek  niewiadomo jak zasłużony dla świata  może bez wieści zniknąć, przepaść jak kamień w wodę... Czy to wyraz lęku przed czymś? Ale przed czym?

WAGNER RICHARD I chyba najważniejsze: znajomość i relacje z Wagnerem. Bohema, skora do sensacji, często przedstawiała ich jako zawziętych rywali. W końcu bayerucki półbóg, wyraziciel nadludzkich uczuć, prawd i myśli zdominował całą swoją epokę, pozostawiając mojego bohatera w cieniu. O Brahmsie z kolei mówiono: „skostniały Beethoven”, bezuczuciowy i chłodny, pozbawiony jakichkolwiek emocji. Szanowany krytyk muzyczny, Edward Hensling, powiedział nawet, że odnalazł w nim „udokumentowanie swojej teorii estetyki”. I wszystko byłoby dobrze, gdyby nie fakt, że owa "teoria" oznaczała prostotę materiału dźwiękowego, pozbawionego przesadnego emocjonalizmu dźwiękowego, sztucznego patosu i liryzmu. Pytacie, dlaczego szkoda? Bo z jednej strony jest to dla Brahmsa komplement, a z drugiej  krzywda. Tak, krzywda, bo czyż nie jest krzywdzące dla muzyki dostrzeganie jedynie doskonałości formy? 

POD CZERWONYM JEŻEM Znana wiedeńska gospoda. Ulubione miejsce Brahmsa z czasów młodości, gdzie – przesiadując z przyjaciółmi przy butelce wina  toczył gorące dysputy o bliskich jego sercu sprawach: Goethem, Schillerze, Mozarcie, Beethovenie. Ale i o patriotyzmie: szczerym i żarliwym, jak szczera i żarliwa była jego muzyka. Z tym miejscem wiąże się także jedna z moich przygód...

Było sierpniowe, upalne popołudnie 2001 roku. Do gospody zawitałam sporo przed czasem, bowiem wprost nie znoszę spóźnialstwa. Miałam ze sobą numer Neue Zeitschrift fur Musik, którego naczelny pisał o Brahmsie jako o „nadchodzącym nowym tchnieniu, torującym muzycznej twórczości nowe, nieznane dotąd drogi”. Chcąc skrócić czas oczekiwania, sięgnęłam po papierosa. Ciągłe próby rzucenia nałogu kończyły się fiaskiem; trzeba mi było już wtedy pozbawić się złudzeń... Aż tu nagle wszedł On. Mój gość, czyli...

Kot. Na tylnych łapach, w ludzkim ubraniu (no, no, co za gustowny szapoklak!). Wszedł niezdarnie, choć stwarzał wrażenie dostojnego i postawnego jegomościa. To wrażenie podkreślały zaplecione z tyłu łapy. Sierść na twarzy uformowana była na kształt długiej, siwej brody. Z błyskiem w oku i szelmowskim uśmiechem, a jednocześnie z pewną naturalną nobliwością i wrodzoną klasą, podszedł do mnie i powiedział, jak gdyby nigdy nic:

 Witam panią  tu wykonał nieokreślony gest łapą w powietrzu.  Będąc osobą wykształconą, reprezentującą pewien poziom... kultury, mam mnóstwo zobowiązań. Sama więc pani rozumie, że nie mogę poświęcić na tę rozmowę zbyt wiele czasu. Dlatego, jeśli chce pani o mnie pisać, proszę notować wszystko, co wymiaułczę...

 Ale..  nie mogłam skonstruować żadnego sensownego zdania. Czułam, że język spuchł mi do niewyobrażalnych rozmiarów tworząc naturalny knebel. Tymczasem mój gość usiadł, powiercił się trochę na krześle, pazurem przystawionym do ust nakazał mi milczenie, po czym rozpoczął swój monolog:

 Przyjaciele  mówił  Ponto i Miesmies. To im zawdzięczam najpiękniejsze lata mojego życia. Z nimi spędziłem młodość, która ukształtowała mnie jako wielkiego, mądrego kota. No i oczywiście mój pan. Gdyby chciała pani poznać więcej szczegółów, zachęcam do lektury.

Kompozytor podsunął mi jakieś zapiski w postrzępionej okładce. Zdało mi się, że pachniały... wołowiną.

 Co do Wagnera  ciągnął dalej, gładząc się po brodzie  proszę mi wierzyć, jestem pełen uznania dla wszystkiego, co zrobił. Nigdy nie przyłożyłem łapy do tego sztucznie nadmuchanego sporu. Podziwiam i szanuję zarówno Richarda, jak i jego kompozycje. Jednocześnie świadom jestem w pełni swojego talentu i uważam, że wszystkie ówczesne zarzuty kierowane pod moim adresem pozbawione były racji. Zresztą, pani o tym pewnie nie wie, ale Richard czytał wszystkie moje partytury, śledził każde moje dzieło, choć oficjalnie nigdy się do tego nie przyznał...

Nagle Brahms zaczął się wiercić. Ku mojemu zdziwieniu zarzucił tylną łapę za głowę i wgryzł się w sierść na brzuchu. Kilka razy pomlaskał językiem, a potem powrócił do poprzedniej pozycji. Chwilę później otworzył paszczę i wypluł pchłę, która wleciała wprost do mojej szklanki z latte.  Pardon, ale cóż zrobić? Nie dają żyć człowiekowi. To znaczy kotu.. Ha ha ha!  Brahms wbił we mnie przepraszająco ogromne zielone ślepia.  Jaki słodki  pomyślałam, dając się podejść.  Tak czy owak, jego śmierć wstrząsnęła mną ogromnie  rozmówca zmazał z pyska minę niewiniątka i niepostrzeżenie powrócił do zarzuconego tematu.  To znaczy śmierć Wagnera, a nie tego tu  wskazał na moją kawę z wkładką.  W każdym razie... długo nie mogłem dojść do siebie. Można więc nawet zaryzykować stwierdzenie, że myśmy się kochali! Tak... Na swój sposób rzecz jasna, ale zawsze. Mimo to jeszcze dziś słychać czkawkę po naszej rzekomej rywalizacji, podobno pełnej nienawiści... A przecież twórczość nas obu służyła w równym stopniu narodowej idei sztuki tamtych czasów, nie sądzi pani?

 Cóż – jęknęłam.  Moja dezorientacja rosła z każdą sekundą. Próbowałam uszczypnąć się i obudzić, bo to wszystko wydawało się niemożliwe: czekam na wielkiego kompozytora, przede mną niepowtarzalna szansa na rozmowę, która może być przepustką do wielkiej kariery... Tymczasem siedzę w biały dzień w wiedeńskiej knajpie i rozmawiam z kotem! I na nikim nie robi to wrażenia! Jakby nikt nie zauważył niczego dziwnego w tej sytuacji. Co gorsza, kiedy przysłuchuję się monologowi mojego gościa, docierają do mnie tylko strzępki zdań… Schumannowie… Klara… Dworzak… spacery po górach… Na szczęście włączyłam dyktafon. Włączyłam?

 Niestety muszę opuścić panią  mówi nieoczekiwanie Brahms.  Jeżeli chodzi o autoryzację, to proszę się skontaktować z moim panem, dobrze?  Kot wstał. I wtedy wydarzyła się kolejna przedziwna rzecz: moja filiżanka zaczęła się ruszać, zachlapując pięknie krochmalony obrus! Z wrażenia zrobiło mi się słabo. Brahms uśmiechnął się.  Bez obaw, pani Kasiu, bez obaw. Nicpoń trochę się oppił, to nic groźnego.  I, gdyby tego było mało, gdyby mało było zdziwień na tamten dzień, Brahms wyrwał sobie włos z brody, sięgnął pazurem do filiżanki, wyciągnął z niej pchłę i zakręcił wokół pchlej główki coś na kształt smyczy zrobionej z kociego włosia!  No, teraz to już naprawdę czas na nas.  Mokra pchła otrząsnęła się z kawy, brudząc mój sweterek.  Milczy pani, co oznacza, jak mniemam, przyzwolenie na moje oddalenie się  dopytywał Brahms. W tym czasie pchła zeskoczyła na podłogę i zaczęła podskakiwać, ciągnąc swojego pana za smycz.  Spokojnie Richardzie, spokojnie... powiedział podniesionym głosem kompozytor-kot. Następnie zwrócił się do mnie:  Miłego dnia życzę. I przepraszam za ten mały incydencik.  Kocur zawahał się, po czym chwycił mnie za rękę, składając na niej pocałunek (co dziś nawet wśród gentelmanów zdarza się niezwykle rzadko). Naraz poczułam jego miękką sierść, kłujące wąsy i szorstki język. A więc to nie jest sen – pomyślałam sobie.  To się dzieje naprawdę! – Kot zamruczał, podniósł zamglone ślepia, odwrócił się na pięcie i wyszedł, zupełnie jakby był najzwyklejszym w świecie klientem. A za nim, jakkolwiek dziwnie to zabrzmi, podążyła jego wierna pchła, Richard...

Dym unoszący się ze spalonego papierosa otulał mnie. Utkwiłam wzrok w dzienniku zostawionym przez mojego rozmówcę. Jeszcze otumaniona, otworzyłam podartą okładkę i przeczytałam pierwszą stronę:

Aby w przyszłości świat nie musiał się spierać co do kolejności mych nieśmiertelnych dzieł, podaję, że najpierw napisałem powieść filozoficzno-sentymentalno-dydaktyczną pod tytułem: Myśl a przeczucie, czyli kot i pies... Następnie napisałem dzieło polityczne O pułapkach na myszy oraz wpływie tychże pułapek na usposobienie i aktywność rodu kociego. Następnie natchnienie skłoniło mnie do napisania tragedii Kawdallor, król szczurów

KOTY Stworzenia ambiwalentne. Tajemnicze, samodzielne, istniejące same dla siebie. Z dużo lepszym pojęciem o świecie niż nam się wydaje. Stworzenia-przygłupy, łase na pieszczoty, dla których istotą bytu jest wygodne posłanie przy ciepłym kominku. Dobrze ustawieni indywidualiści. Zdani tylko na siebie, niezrozumiani. Na tym najbardziej „oswojonym” ze światów jedyne istoty pierwotne i nieprzewidywalne...

Katarzyna Mijas

Rymek
O mnie Rymek

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura