konliberalny konliberalny
68
BLOG

Większościowo-proporcjonalnie

konliberalny konliberalny Polityka Obserwuj notkę 0

 

  Demokracja to wiara w to, że większość reprezentująca obywateli zadecyduje mądrzej, niż węższa grupa decyzyjna, która nie została wybrana poprzez większość. Demokracja natrafia na wiele paradoksów opisanych przez nauki matematyczno-przyrodnicze i społeczne, jak twierdzenie Arrowa o niemożności stworzenia systemu demokratycznego, w którym – po przyjęciu założeń co do oczekiwanej racjonalności decyzji grupowych, skonstruowanie spełniającej te założenia metody podejmowania grupowych decyzji jest niemożliwe, patrz http://pl.wikipedia.org/wiki/Twierdzenie_Arrowa. Istnieje też paradoks głosowania zwany też paradoksem Condorceta (Condorcet postuluje nieefektywność wyboru przez grupy), i inne zagadnienia z teorii gier jak dylemat więźnia, które mogą objawiać się przy wyborach demokratycznych.

 

Akceptujemy jednak te niedoskonałości demokracji traktując ją jako coś luksusowego, jako dobro samo w sobie, jako przekonanie, że jesteśmy wolni przez to, że możemy współdecydować o swoim losie, zamiast biernego posłuszeństwa decyzjom grupy, która nie pochodzi z wyboru. Jest jednak kilka innych (niż wymienione powyżej paradoksy) sprzeczności demokracji, których tolerować nie wolno, a które wkradły się już do demokratycznych „kanonów” – jednym z nich jest tzw. proporcjonalny system wyborczy. System ów opiera się przede wszystkim na założeniu, że wyborcy, jak i ich przedstawiciele grupują się wokoło dominujących grup poglądów (lub interesów) tworząc ugrupowania i sojusze zwane zazwyczaj partiami (politycznymi). To założenie w praktyce sprawdza się – trudno wyobrazić sobie grupę ludzi, w której nie utworzą się jakieś ugrupowania dające dużą (często bezwzględną) przewagę nad innymi – taki jest sens sprawowania władzy, aby w pewnych kwestiach nie musieć uwzględniać innych opinii (np. mniejszości) Jednak, po to aby partie tworzyły się nie jest potrzebna ich regulacja, o czym najlepiej przekonują systemy anglosaskie, gdzie partie zaistniały „naturalnie” mimo istnienia „nieproporcjonalnego”, większościowego systemu wyborczego. Przeciwnicy systemu większościowego twierdzą jednak, że w takim systemie utrudnione jest właśnie to „proporcjonalne” czyli reprezentatywne odwzorowanie preferencji wyborczy, że 1 partia dominuje, że wiele głosów jest „straconych”, można manipulować okręgami, utrudniona jest reprezentacja kobiet, etc. (vide np. http://pl.wikipedia.org/wiki/Ordynacja_większościowa). Z drugiej strony przyznają, że zbyt duże rozproszenie jest niekorzystne i należy stosować „klauzule zaporowe”(w praktyce zamykające drogę partiom mniejszości poniżej 5%). Jednak te wady systemu większościowego – tak wyolbrzymione w okręgach jednomandatowych – zostają praktycznie zniesione lub ograniczone w okręgach wielomandatowych. Znika z jednej strony „przymus partyjny”, bowiem nie ma potrzeby przynależności do partii aby znaleźć się na liście, z drugiej strony zostaje zachowana „proporcjonalność”, gdy np. w okręgu 10-mandatowym, 4 mandaty zdobędą przedstawiciele partii A, 3 – partii B, 2 – partii C, a 1 – kandydat niezależny. Kwestię wystarczającej klauzuli zaporowej można zastąpić właśnie wielkością okręgu. Optimum to 1 okręg na cały kraj – postulat realizowany w małych krajach lub relatywnie małych (Holandia), ale w systemach proporcjonalnych (z grupowaniem w partie i klauzulą zaporową), jednak dla polskiego 460-osobowego parlamentu oznaczałoby to kartę do głosowania z kilkoma tysiącami a może i ponad 10 tys kandydatów.

Jednak i na to jest sposób: Dzielimy Polskę na 23 okręgi po 20 mandatów (mogą być drobne odchylenia w dół) i głosujemy „większościowo” tzn pierwsza dwudziestka wchodzi i nie ma żadnych progów ani przeliczeń. Takie głosowanie powinno zapewnić kompromis pomiędzy zwolennikami „proporcjonalności” i „większościowości” – przecież w pierwszej dwudziestce proporcjonalnie dużo będzie polityków największych partii, których uzupełnią politycy partii niszowych i niezależnych w tak małej liczbie, że nie spowoduje to braku możliwości tworzenia większościowej koalicji. Dlaczego 20? W okręgu warszawskim dotychczas wybierano 19 posłów, a w roku 2007 było 270 kandydatów, którzy zmieścili się na karcie do głosowania. Zakładając nawet, że przy 20 mandatach kandydatów będzie więcej np. 300 lub 350, to i tak technicznie jest możliwe przeprowadzenie takiego głosowania, a od powiększonych kart Polska nie zbankrutuje – a zyska wiele: prawdziwie reprezentatywny parlament bez monopolu dużych partii i z dużą większą odpowiedzialnością polityków. Bo przecież można przegrać miejsce w pierwszej dwudziestce z kandydatem niezależnym i „odpaść”. Wszyscy na takim systemie byśmy skorzystali – i małe partie i kandydaci niezależni, co zbliżyłoby przeciętnego wyborcę do polityki, więc i sami wyborcy. Wszyscy … z wyjątkiem polityków dużych partii, czyli tzw establishmentu – ale to już nie nasz problem.     

 

 

konserwatywny liberał

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka