Właśnie pani księgowa perorowała o urlopie "tacierzyńskim". Pomijam fakt, że nie istnieje coś takiego jak "tacierzyństwo", a jest jedynie "ojcostwo" (czyli urlop mógłby być "ojcowski") bo to ważne, choć drugorzędne. Mnie rozbawiło to, jak bardzo owa pani forsuje równość za wszelką cenę i walczy z czapkami-pilotkami. Więc ja czekam na nowe pojęcie - skoro już niedługo w Europie będą "małżeństwa homoseksualne", to pewnie przydał by się "urlop gejerzyński".