kot-bloga kot-bloga
32
BLOG

Józef K. u lekarza

kot-bloga kot-bloga Polityka Obserwuj notkę 2

Kot niniejszego bloga jednym uchem słuchał jakiś czas temu, jak to NFZ odmawia / nie odmawia / niby odmawia, ale nie odmawia / inne opcje pomocy chorym leczonym na rzadkie choroby w ramach tzw. "terapii niestandardowej." Chryja z powodu jakiegoś zarządzenia była.

Miła Pani Minister Zdrowia powiedziała, że się zarządzenie zmieni, a jak ktoś ma problem, to niech wali do niej jak w dym. Wirtualnie, znaczy się, dzwoniąc pod wiecznie zajęty numer. Pan Premier zrobił szefowi NFZ klasyczny OPR i kazał pensję oddać. Wszystko miało być w porządku jak najlepszym, a chorych Pierwszy Minister osobiście tulić do łona obiecał.

Przycichło.

Potem Polsat pokazał pacjentkę, której i tak odmówiono leczenia bo "coś tam, coś tam." Zwlokło się kocisko z wyra, pogrzebało trochę i wyszło mu, co następuje:

Proces wyrażania zgody na leczenie niestandardowe wygląda tak: lekarz kieruje wniosek do NFZ, konsultant wojewódzki ten wniosek opiniuje, szef miejscowego NFZ wydaje zgodę na leczenie. Albo jej nie wydaje. I finito. Apelację można pisać do ślepej kiszki.

Aha, spyta ktoś, gdzie w tym wszystkim pacjent? Otóż, czcigodni Czytelnicy, pacjenta w tej procedurze nie ma. Podpisuje tylko świstek, że godzi się na leczenie. Reszta jest poza nim. Decydent nie musi nawet mu napisać, że leczyć go nie pozwala i żeby sobie szedł pacjent umierać gdzieś, gdzie nie będzie widoku zasłaniał i psuł humoru urzędnikowi.

Dalej jest jeszcze lepiej:

Wydawałoby się, że tak ważną kwestię prawo reguluje precyzyjnie, dbając o realizację podstawowych praw gwarantowanych w Konstytucji. Otóż nie.

Całą procedurę określa zarządzenie prezesa NFZ, czyli coś, co nie jest nawet źródłem prawa. Ot, taki okólnik dla podległych mu urzędników. Ustawa w kwestii procedury kwalifikowania do świadczeń niestandardowych milczy. Pacjent - nie dostaje nic. Nawet decyzji administracyjnej, od której mógłby się odwołać. Urzędnik zaś dostaje do ręki władzę decydowania o życiu i śmierci. Dosłownie. I odpowiada wyłącznie przed Bogiem i historią (o ile ta ostatnia dostrzeże jego istnienie).

Kot przypomniał sobie, że parę lat temu pewna pani chciała koniecznie przerwać ciążę ze względu na rzekome powody medyczne. Przeszła całą, przewidzianą przepisami ustawy, procedurę, w tym uzyskała negatywną opinię wszystkich badających ją lekarzy. Po czym pozwała Rzeczpospolitą przed Trybunał Praw Człowieka i sprawę wygrała, bo prawo polskie nie dawało jej możliwości odwołania się od orzeczenia lekarza.

I widzi tu kocisko pewną krzyczącą niesprawiedliwość. Oto kobieta, która chce pozbyć się dziecka* ma zagwarantowane ustawowo uprawnienia, łącznie z wynikającą z wyroku trybunału możliwością zaskarżenia niemiłej jej decyzji. Natomiast pacjent, który chce by Państwo Polskie uratowało mu życie, godząc się na sfinansowanie terapii niestandardowej praw żadnych nie ma. Jest przedmiotem a nie podmiotem postępowania, które dla ustawodawcy nie dotyczy pacjenta, a jedynie drobnej modyfikacji umowy o świadczenie usług medycznych.

Obyśmy wszyscy zdrowi byli.

Miau!

* Kierując się wskazaniami zawartymi w uzasadnieniu wyroku SO Katowice w pewnej znanej sprawie Kot niniejszego bloga wyraża ogólną dezaprobatę moralną dla aborcji, bez odnoszenia się do konkretnych osób, w tym takich, których działania są/były/mogłyby być przedmiotem jakiegokolwiek postępowania przed sądami, trybunałami i innymi organami powołanymi do rozstrzygania sporów.

** Niniejszy tekst nie dotyczy żadnego z Józefów K. występujących osobiście lub in figura w jakiejkolwiek przestrzeni rzeczywistej lub wirtualnej, w tym na Salonie24.

kot-bloga
O mnie kot-bloga

Wściekły (trzeci, nie uwzględniony przez Schrödingera stan, w którym może być kot z wiadomego eksperymentu)

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka