kot-bloga kot-bloga
386
BLOG

Reforma wydziałów prawa

kot-bloga kot-bloga Nauka Obserwuj temat Obserwuj notkę 0

W przedwczorajszej "Rzeczpospolitej" prof. Fryderyk Zoll, od ładnych kilku lat próbujący rozpocząć dyskusję na temat nauki i nauczania na polskich wydziałałach prawa, przedstawił autorskie propozycje w tej mierze. Propozycje interesujące, jako punkt wyjścia do dyskusji, choć nie ze wszystkimi tezami Autora jestem skłonny się zgodzić.

Niewątpliwie trafna jest diagnoza Zolla, że wydziały prawa zostały dotknięte piętnem komercjalizmu. Że powołaniem profesora uniwersytetu jest przede wszystkim uprawianie nauki, a nie prowadzenie działalności gospodarczej (tu: kancelarii). Podobnie, jak nieprawidłowa jest sytuacja, w której adwokat, sędzia czy notariusz traktują zatrudnienie na uczelni w kategoriach PR (jestem profesorem, dlatego zapłacisz mi większe honorarium), zaniedbując pracę naukowo - dydaktyczną. Truizmem, choć często ignorowanym przez administratorów nauki, jest też stwierdzenie, że pensja profesora (scil. - także młodszego pracownika) powinna być ustalona na poziomie umożliwiającym mu godziwe życie bez konieczności poświęcania się innym zajęciom. Przy ustalaniu tej pensji należy wziąć pod uwagę także to, że jeśli chcemy przyciągnąć do nauki najlepszych, musimy zaoferować im pensje porównywalne z tym, co zarobią wykonując zawód. Obecnie zaś pensja profesora uniwersytetu zbliża się zaledwie do wynagrodzenia sędziego sądu rejonowego (piszę o realiach, a nie maksymalnych stawkach dopuszczonych przez prawo, prędzej się św Graala zobaczy niż maksimum na "pasku" wypłaty).

Interesująca jest także propozycja wprowadzenia habilitacji na wzór niemiecki (obowiązujący niegdyś także w Polsce), jako uprawnienia do wykładania określonych przedmiotów. Taka habilitacja mogłaby być rozszerzana na inne dyscypliny prawnicze. Przykładowo, prawnik - cywilista, specjalizujący się dodatkowo w publicznym prawie konkurencji uzyskiwałby prawo do wykładania takze i tego przedmiotu (o ile jego dorobek by na to pozwalał). Konsekwencją, nie wskazaną  przez F. Zolla, musiałaby być likwidacja habilitacji jako stopnia naukowego i pozostawienie jej jako swoistego "certyfikatu kompetencji"

Z innymi tezami artykułu trudno się zgodzić

Za, delikatnie mówiąc, nienajlepszy pomysł uważam obowiązkowe pozbawienie naukowców możliwości praktyki. Wydziały prawa, podobnie jak medycyny czy inżynieryjne kształcą zawodowo. Oczywiście, wiem, że to kształcenie wymaga solidnej podbudowy naukowej. Trudno jednak wyobrazić sobie np. profesora procedury cywilnej, który nigdy w życiu nie wystąpił przed sądem i uczy "na sucho." To tak, jakby chirurgii naczyniowej uczył profesor, który nigdy nie zbliżył się do pacjenta.

Przywołany przez Zolla przykład niemiecki jest, o ile mi wiadomo, wyjątkowy. Łączenie praktyki z pracą uniwersytecką powoli staje się normą i to nie tylko w Polsce. Pozwala to na łatwy transfer pomiędzy nauką i biznesem. Uczeni, którzy przestają łączyć swoje plany życiowe z uniwersytetem mogą łatwiej przejść do życia poza uczelnią (w przypadku rotowanego adiunkta bez uprawnień zawodowych i praktyki takie przejście oznacza zaczynanie wszystkiego od zera). Podobnie, choć zdarza się to rzadziej, możliwy jest transfer w drugą stroną. Są prawnicy, którzy nie przepracowali ani jednego dnia na uczelni, ale zrobili doktorat i habilitację. Propozycja prof. Zolla zamykałaby im drogę do kariery. Trzeba też pamiętać, że istnieją rzadkie specjalizacje prawnicze, których reprezentantów można znaleźć tylko na uczelniach.

Zastanowienia natomiast wymaga ustalenie zasad unikania konfliktu interesów i sytuacji, na którą wskazuje Zoll - wydziałów prawa pełnych habilitowanych adiunktów, dla których nie ma godzin i którzy nie chcą szukać sobie miejsca na innych uczelniach, bo zorganizowanie własnego zespołu badawczego wymaga wysiłku i poświęcenia nieco mniej czasu własnej kancelarii. Zastanowienia wymaga także to, jak ustalić granice, w ramach których uczony może prowadzić praktykę. Akademie medyczne mają szpitale uniwersyteckie. Stworzenie przywydziałowych kancelarii nie wydaje się możliwe, a kliniki prawa są ukierunkowane na dość specyficzne problemy.

Propozycja centralizmu demokratycznego polegającego na określaniu przez rząd liczby katedr i prowadzeniu konkursów na stanowiska profesorskie przez CK wydaje się krokiem wstecz. Ustalenie liczby etatów profesorskich jest stosunkowo łatwe - wiemy, ile wynosi pensum, zakładamy, że profesor prowadzi co najmniej jeden wykład kanoniczny i seminarium, dokonujemy paru prostych obliczeń i voila! wiemy, ile mamy etatów profesorskich. Poza tym, jeżeli profesor sobie wychodzi grant albo fundatora pensji dla niego i pracowników (endowed chair), dlaczego mam pytać Ministra Nauki, czy wolno mi takiego gościa zatrudnić?

Zdyscyplinować uczonych też można - są oceny okresowe, można powierzać adiunktom z habilitacją prowadzenie ćwiczeń, a nie seminariów dyplomowych, proponować podwyżkę w zamian za rezygnację z dodatkowych zajęć itp itd. Uniwersytety od lat mają środki pozwalające pozbyć się nierzetelnego uczonego i wesprzeć profesora z wynikami. Mają, ale nie potrafią z nich korzystać.

Osobną kwestią, na całkiem inną notkę, jest kształtowanie programu studiów i metody uczenia przyszłych prawników. Ale to, jak powiada Kipling, jest zupełnie inna historia.

kot-bloga
O mnie kot-bloga

Wściekły (trzeci, nie uwzględniony przez Schrödingera stan, w którym może być kot z wiadomego eksperymentu)

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Technologie