Wczoraj, a właściwie dziś o 1.00 w nocy, wróciłem szczęśliwy, acz wymęczony, z „zadymy” w Warszawie. Piszę to słowo w cudzysłowie, bo oczywiście tego typu wydarzeń tam nie było. I to nie dlatego, by pewni ludzie nie chcieli (wstyd powiedzieć, ale pierwszą petardę odpaliliśmy już na przystanku w Krakowie). Zatem nie było to tak, by ludzie ich przy sobie nie mieli. Ale fakt, że ich nie użyli i to pomimo, iż służby porządkowe marszu nie mogły być wszędzie, świadczy o niesłychanej karności tłumu, który bez szemrania podporządkował się krótkiemu komunikatowi, że nie wolno i już.
Stąd jeśli były jakieś huki, to głównie przed mszą, gdy ludzie dopiero szli na miejsce i dawali znać o swoim przybyciu. Potem jeszcze parę razy coś strzeliło w bocznych ulicach. Choć jestem zwolennikem „teorii spiskowych” to zakładam, że to byli uczestnicy marszu, a nie siły „zewnętrze”, bo gdy zaczęła się msza to wszystko ustało. Potem, już w trakcie marszu, niektórzy próbowali odpalać petardy, to wystarczyło spojrzenie ludzi, by rezygnowali i zaczęli przepraszać.
Nie było zresztą większej potrzeby tworzyć szumu i efektów pirotechnicznych. Sam zorganizowany tłum, idący cała szerokością ulicy z swoimi bannerami, flagami i husarskimi skrzydłami robił dostateczne imponujące wrażenie. Do tego dochodziły jeszcze tysiące „niezrzeszonych”, którzy sunęli równolegle chodnikiem lub sąsiednimi ulicami. Nie wiem ilu ludzi było na marszu, ale na pewno z setka tysięcy. Dla każdego, to zna Warszawę jest jasne, że jeśli czoło pochodu dochodzi do Placu Zamkowego, a tył zapycha jeszcze Plac Trzech Krzyży do wysokości Instytutu Głuchoniemych, to raczej nie da się tego zrobić przy pomocy 40 tys. ludzi.
Już nie tylko po zakończeniu tej części, która była na Placu Zamkowym, ale nawet i koncertu, który był po niej, tysiące ludzi nadal dochodziło z Placu Trzech Krzyży. Nawet nie wchodzili na Plac Zamkowy tylko od razu skręcali przed kościołem św. Anny i szli do autobusów. A ilu porezygnowało już na Placu Trzech Krzyży, gdy zobaczyli, że nie mają nawet szansy wejść na Rondo de Gaulle, nie mówić już o Nowym Świecie ?
Tak, że marsz był duży sukces ale przede wszystkim… rządu. By zjednoczyć ludzi przeciwko sobie, wytworzyć w nich coś w rodzaju desperackiej determinacji, która zamiast furią objawia się stoickim spokojem, to trzeba być naprawdę nie lada fachowcem. :)
Stojący na Placu Trzech Krzyży ludzie, mimo iż z powodu uciekającego głosu nie słyszeli większości tego co do nich mówi i musieli się domyślać jaką część mszy mają przed sobą, stali kornie, nie szemrali, nie wychodzili np. w boczne ulice. Potem też – nawet gdy zdawali sobie sprawę, że już jest po wszystkim – szli do Placu Zamkowego ustaloną trasą. Już to samo pokazuje jak wielka jest ich determnacja i potrzeba zmienienia czegoś w swym życiu (najlepiej rądu).
Dodałem parę zdjęć, które przedstawiają ową „garstkę" (ekstremistów / oszołomów / moherów / kibol - niepotrzebne skreślić), która idąc na wiele godzin "zakorkowała" Stolicę. Akurat byłem przy Sejmie gdy „Solidarna Polska” wyruszyła na marsz więc zrobiłem Ziobrę w pochodzie. Z innych są też ludzie przechodzący obok zamkniętego lokalu „Krytyki Politycznej” na Nowym Świecie – swoiste signum temporis oraz moja flaga „Solidarności”, którą machałem z tarasu widokowego wieży kościoła św. Anny.