Krytyka Polityczna Krytyka Polityczna
365
BLOG

Majmurek: Pożytek z doktoratu

Krytyka Polityczna Krytyka Polityczna Polityka Obserwuj notkę 37

Problem pracy doktorskiej Lecha Kaczyńskiego od jakiegoś już czasu krążył wśród polityków PO. Pamiętam wypowiedź Stefana Niesiołowskiego, który przy jakiejś okazji chwalił się, że w przeciwieństwie do prezydenta – który Lenina czytywał i cytował – on próbował wysadzić w powietrze jego muzeum. W internecie krążyły fragmenty pracy obecnego prezydenta, mające go „kompromitować” występującymi w niej cytatami z Marksa i Lenina. Wreszcie Janusz Palikot urządził happening polegający na czytaniu fragmentów słynnego doktoratu przed Muzeum Socrealizmu w Kozłówce. Przebrany w szturmówkę Palikot tłumaczył z ekranu telewizora, że pragnie pokazać, że w rzeczonej pracy „nie chodzi tylko o cytaty z Marksa”, ponieważ Lech Kaczyński „naprawdę wierzył w tę ideologię”.

Jak większość Polaków nie znam pracy doktorskiej Lecha Kaczyńskiego. Nie wiem, czy pod koniec lat 70. był marksistą, czy też nie, jaką funkcję w jego rozprawie pełnią odniesienia do prac Marksa i Engelsa. Szczerze mówiąc, jakoś mnie to nie interesuje, bo wiem, że dziś sposób myślenia prezydenta nie ma – niestety – z tradycją marksistowską w zasadzie nic wspólnego. Kolejne błazeństwo Palikota jest jednak ciekawe z zupełnie innego powodu. Duża część polskiej opinii publicznej na tych kilka cytatów z rozprawy Lecha Kaczyńskiego reaguje śmiechem i pukaniem się w czoło. Politykom rządzącej partii wystarczy przywołać kilka zdań odnoszących się do autora Kapitału, by niemała część polskiej publiczności uznała je od razu za kompromitujące. I to właśnie jest ciekawe w tej sytuacji, bo pokazuje, jak wielkie spustoszenie poczynił w polskiej debacie zestaw kilku neoliberalnych dogmatów. Były powtarzane tak często, że wielu z nas uwierzyło, że wszystko, co im przeczy, musi być absurdem.

Co takiego bowiem napisał Lech Kaczyński? Sięgnijmy po kilka krążących w sieci cytatów. Kaczyński pisze między innymi: „W XIX wieku uwagę na ten fakt zwrócił Karol Marks (Praca najemna i kapitał), wskazując przy tym, że formalno-prawna wolność umów stanowi narzędzie dyktatu stosowanego przez kapitał wobec klasy robotniczej”; „Zasada wolności umów stanowiła narzędzie nieograniczonego wyzysku klasy robotniczej (K. Marks, Kapitał)”; „Podstawowym motorem rozwoju ochrony pracy, a właściwie całego prawa pracy w państwie kapitalistycznym, była walka klasowa proletariatu”; „Ruch robotniczy był politycznym reprezentantem interesów proletariatu”. Co to znaczy? Lech Kaczyński pisze po prostu, że w sytuacji, gdy robotnicy są niezorganizowani i podzieleni, „swoboda zawierania umów” między pracodawcą i pracobiorcą jest tak naprawdę w dużej mierze fikcją prawną. Wskazuje, że prawa pracowników kształtowały się w wyniku ich długotrwałej walki związkowej i politycznej. A ta stała się możliwa wtedy, gdy zorganizowali się oni w związki zawodowe i partie robotnicze. Wreszcie, że to właśnie w wyniku tej walki powstały rozwiązania prawne chroniące pracownika i wyrównujące (przynajmniej częściowo) jego pozycję wobec pracodawcy.

Są to twierdzenia, które na całym świecie stanowią część głównego nurtu nauk społecznych, nie tylko orientacji marksistowskiej. W Polsce Palikot i jego PR-owcy wydają się wierzyć, że samo wypowiedzenie takich poglądów (z zaznaczeniem, że znaleźć je można i u Marksa) czyni je automatycznie czymś absurdalnym i niewartym dyskusji. W zasadzie nie warto byłoby się zajmować tymi atakami, gdyby nie to, że można je postrzegać jako symptomy głębszych zjawisk.     

Palikot zarzuca Lechowi Kaczyńskiemu, że powołując się na Marksa, nie robił tego „z wazeliniarstwa”, ale z przekonania: przejął marksowski język i za jego pomocą wyjaśniał rzeczywistość. Problem jednak w tym, że – co przyznają i nie-marksiści – bez Marksa nie da się zrozumieć rzeczywistości, w której żyjemy. W Polsce marksizm w powszechnej opinii traktowany jest jako absurdalna, oderwana od rzeczywistości doktryna. Ten stosunek do marksizmu jest znaczący, pokazuje jak głęboka mentalna przepaść dzieli ciągle Polskę od starych demokracji Europy Zachodniej. Prawda jest bowiem taka, że nie umiemy patrzeć na marksizm jako istotną część nowożytnej kultury. Myśl Marksa po prostu wypada znać człowiekowi wykształconemu, niezależnie od tego, czy sam jest jej wrogi, czy nie (tak jak należy wiedzieć, o co chodziło św. Tomaszowi i Platonowi, niezależnie od tego, czy się lubi tomizm czy platonizm). Bez tej umiejętności tak naprawdę „do Europy” nie wejdziemy. Marks powraca raz po raz w całej zachodniej humanistyce, nie da się bowiem pisać o społeczeństwie, w jakim żyjemy, nie odnosząc się do jego tez, choćby polemicznie. W przypadku doktoratu o prawie pracy kompromitujący byłby raczej brak odniesień do myśli autora Ideologii niemieckiej. To, że dla wyborców PO (podobno lepiej wykształconych niż polska przeciętna) cytaty z Marksa są tylko okazją do żarcików i wspominków o „absurdach PRL”, pokazuje, jak ta partia i jej zaplecze dalekie są mentalnie od Europy, do której aspirują. Dobrze, że sprawa doktoratu prezydenta to uwidocznia i to tuż przed europejskimi wyborami. To największy pożytek z doktoratu Lecha Kaczyńskiego.

Jakub Majmurek

Tekst ukazał się nawww.krytykapolityczna.pl.

Krytyka Polityczna

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka