Krytyka Polityczna Krytyka Polityczna
38
BLOG

Ostolski: Prosty rachunek

Krytyka Polityczna Krytyka Polityczna Polityka Obserwuj notkę 4

 

„Dwa miliony bezrobotnych w UK, dwa miliony imigrantów z Polski, rachunek jest prosty!” - mój przyjaciel, pracujący na budowie w Londynie, często napotyka takie napisy w toalecie. Odbiera to jako sygnał rosnącej ksenofobii brytyjskiej working class. Czyżby angielscy robotnicy, upokorzeni przez torysów i porzuceni przez laburzystów, szukali teraz oparcia w Brytyjskiej Partii Narodowej? Zanim dojdziemy do takiego wniosku, warto uważnie przyjrzeć się wynikom ostatnich wyborów do Parlamentu Europejskiego. Zobaczmy, na czym polega tajemnica sukcesu tego skrajnie prawicowego ugrupowania.
  
Brytyjscy narodowcy wprowadzili do europarlamentu dwóch posłów. Jak bardzo powinniśmy się tym niepokoić? Sztandarowym punktem programu BNP jest pozbycie się z Wielkiej Brytanii niebiałej ludności i ścisła kontrola nad migracją białych pracowników za pomocą systemu wizowego. Okazjonalnie jej członkowie wypowiadają się i na inne tematy, takie jak gwałt („Gwałt to po prostu seks. Kobiety lubią seks, więc niemożliwe, żeby gwałt był aż taką fizyczną męczarnią” - Nick Eriksen, kandydat BNP do londyńskiej rady miasta) czy zdrowie publiczne (AIDS „to przyjazna choroba, ponieważ dopada czarnych, narkomanów i gejów” - Mark Collett, lider młodzieżówki). Trudno powiedzieć, czy BNP przyciąga wyborców takimi tezami, czy raczej tym, że łączy swój rasizm i ksenofobię z troską o poziom usług publicznych (w odróżnieniu od holenderskiej Partii Wolności, która ma program skrajnie prorynkowy). Swoim wyborcom BNP proponuje wizję świata, w której oczekiwania lepszej służby zdrowia, edukacji, dostępnych mieszkań, czystego środowiska i bezpieczeństwa publicznego skupiają się w haśle obrony przed „obcymi”. Dzięki biurom poselskim i funduszom z europarlamentu brytyjscy narodowcy będą mieli teraz większe możliwości szerzenia swoich poglądów nie tylko na forum europejskim, lecz także we własnych okręgach.
  
Jednak za ostatnim sukcesem BNP wbrew pozorom wcale nie stoi (przynajmniej na razie) rosnąca popularność jej ideologii. W tych wyborach BNP poprawiła wprawdzie swój wynik sprzed pięciu lat, zdobywając 943 698 głosów, czyli o 135 498 więcej niż w 2004 roku. Ale to wcale nie te nowe głosy przyniosły BNP miejsca w europarlamencie. Tegoroczne wybory były prawdziwym wyścigiem w dół: liberalni demokraci stracili ponad 370 tys. głosów, torysi prawie 200 tys. głosów, Partia Niepodległości Zjednoczonego Królestwa ponad 150 tys głosów. Rekord pobiła Partia Pracy, tracąc ponad 1 mln 330 tys. głosów w porównaniu z 2004 rokiem. Obronną ręką wyszli z wyborów Zieloni (ponad 270 tys. nowych głosów), lewicowa Szkocka Partia Narodowa (blisko 90 tys nowych głosów) i właśnie BNP.
  
O sukcesie BNP zadecydowali jednak nie tyle jej właśni wyborcy, ile tradycyjni zwolennicy Partii Pracy, którzy tym razem zostali w domu. W obu okręgach, w których narodowcy zdobyli mandaty, uzyskali tym razem gorszy wynik niż poprzednio. W Manchesterze zdobyli o 2 865, zaś w Yorkshire o 6 399 głosów mniej niż pięć lat temu. Waga zdobytych głosów okazała się jednak większa niż poprzednio, ponieważ Partia Pracy straciła w tych okręgach odpowiednio 239 557 i 183 204 głosy. Zadecydowała frekwencja. Trudno więc mówić o zwrocie na prawo. Po prostu wyborcy lewicy (i to zdaniem niektórych właśnie ci najwierniejsi) wystawili w końcu partii Blaira i Browna rachunek za ponad dekadę gorzkich rozczarowań.
  
I nie tylko Blairowi. Pod wieloma względami Anglia nie jest już wyspą. Pamiętajmy, że przez ostatnie pięć lat nie udało się przeprowadzić w Unii Europejskiej progresywnej legislacji koniecznej, aby zapobiegać dumpingowi socjalnemu i ekologicznemu. Otwieranie rynków pracy bez jednoczesnego równania do góry standardów socjalnych tworzy podatny grunt dla nienawiści na tle etnicznym. Imigranci postrzegani są wówczas jako zagrożenie dla miejsc pracy i poziomu życia. Dlatego bez ambitnej regulacji maksymalnego tygodniowego czasu pracy, bez podnoszenia płacy minimalnej, bez objęcia pracowników napływowych taką samą ochroną jak miejscowych, bez ich uzwiązkowienia, bez ochrony usług publicznych, bez gwarancji prawa do strajku itp. itd. po prostu możemy zapomnieć o europejskim marzeniu. Dwóch posłów BNP to także część rachunku, jaki płacimy za ostatnie pięć lat równania w dół - za komisję Barroso, za wyroki ETS w sprawach Laval i Viking, za blokowanie przez polskie i brytyjskie rządy progresywnych rozwiązań na poziomie unijnym. Warto już dziś zastanowić się, jaki rachunek przyjdzie nam płacić za kolejne pięć lat.
 
Adam Ostolski
 
--
Tekst ukazał się na witrynie www.krytykapolityczna.pl.

Krytyka Polityczna

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka