Kristoff104 Kristoff104
298
BLOG

Przecieki

Kristoff104 Kristoff104 Technologie Obserwuj notkę 3

Temat publikacji Wikileaks, który chyba trochę przesadnie rozdmuchały nam media, wiąże się z dwoma zagadnieniami. Po pierwsze: wolność dostępu do informacji i swoboda ich publikowania. Po drugie: obejmująca najbliższe lata wizja czegoś, co możemy sobie nazwać cyber – wojną. Albo może trochę bardziej po polsku, wojną internetową.
Zacznijmy od tej wolności i swobody informacji. Cała afera, w moim przekonaniu, odsłoniła konieczność udzielenia sobie, przez liczne rządy i ludzi sprawujących władzę, odpowiedzi na pytanie: czy Wikileaks (i ewentualnych im podobnych) należy ścigać i karać? Czy zapobiegać przy pomocy dostępnych władzy środków tego typu działalności, czy zamykać ludziom usta? Słowem: czy dopuszczalna jest cenzura? Wbrew pozorom, są pewne argumenty „ZA”.
Przede wszystkim, opublikowanie przez Wikileaks informacji zaszkodziło co najmniej niektórym rządom. Być może nie tak bardzo, jak każą nam wierzyć sensacyjne nagłówki, ale sam fakt szkodzenia mam za bezsporny. Oczywiście każda porządna, wychowana na buncie przeciw wszystkiemu dusza cieszy się, gdy łomot dostają rządy i korporacje, sam znam to uczucie. Proponuję jednak podejść do sprawy na chłodno i ustalić, że co najmniej niektóre rządy powinny jednak funkcjonować i działania dywersyjne przeciwko nim to jest sabotaż i podrzynanie gałęzi, na której „wszyscy, wspólnie siedzimy”. A nawet najbardziej uczciwy, niewinny rząd najbardziej uczciwego i niewinnego państwa musi mieć swoje tajemnice.
Zazwyczaj jest tak, że gdy jakieś działanie komuś szkodzi, to jednocześnie innemu pomaga. Spójrzmy na przykład z nie tak odległej historii, na wojnę w Wietnamie. Tłumy pacyfistycznej amerykańskiej młodzieży, protestującej i palącej trawę przeciwko wojnie, nie tylko „walczyły o pokój” ale i – dokładnie tym samym działaniem – świetnie wypełniały interesy Związku Radzieckiego. (Dziś chodzą nawet słuchy, że niektórzy działacze pacyfistyczni byli wręcz finansowani przez sowieckie tajne służby).
Komu pomaga p. Assagne? Nie chciałbym sugerować powyższym przykładem, że akurat dawnym służbom ZSRR, niemniej rozsądnie byłoby przyjąć, że publikowane przez portal Wikileaks informacje komuś służą, a innym nie, nawet jeśli publikowane są bez świadomości podobnych konsekwencji.
Myślę że nikt z Polaków nie polubiłby człowieka, który obcym wywiadom sprzedawałby tajne informacje, szkodzące Polsce. Jeśli potraktować Wikileaks jako tego rodzaju wywrotowców, to niechęć do nich oraz przeciwdziałanie są uzasadnione.
Z drugiej strony... Z drugiej strony każde, najmniejsze działanie służące by komuś „zamknąć usta”, prawne i na granicy prawa, to krok w stronę ograniczenia wolności wypowiedzi, i to takiego ograniczenia, jakiego byśmy sobie nie życzyli. Wnioskując choćby po naszym podwórku (polskim – patrz Rejestr Stron i Usług Niedozwolonych, czy unijnym – ACTA), wiemy że rządy mają wielką chęć nam, obywatelom, te wolności ograniczać. Wiemy też, że mówiąc kolokwialnie, jak im dać dłoń, to rękę wezmą, a są obawy, że i tym się nie zadowolą. A to właśnie jest zaprzeczenie tego, z czym nasza cywilizacja do tej pory się kojarzy. I co udało się wywalczyć, po dziesiątkach lat, u nas. Z brakiem cenzury. Tu zawsze wolno było krytykować swojego prezydenta. Pamiętajmy, że to właśnie Stany Zjednoczone, gdzie wolno było hipisom taplać się w błocie i gzić po krzakach w proteście przeciw wojnie, istnieją do dziś, podczas gdy Związek Radziecki, nie tolerujący podobnych fanaberii, rozpadł się z hukiem już jakiś czas temu.
Tak tak: wolność to jedna z tych wartości, na których nasza cywilizacja, a przynajmniej kultura, się opiera. To jest cel, a nie narzędzie – i powinna być traktowana właśnie jak cel.
Zresztą, co to za rząd, co pozwolił wykraść sobie tajemnice?! To, że jakieś informacje ujrzały światło dzienne, nie oznacza od razu, że winowajcą jest portal internetowy. Winien jest szpieg, który powinien: a) zawisnąć / zginąć w wypadku, b) siedzieć, c) zostać podwójnym agentem (niepotrzebne skreślić), albo niekompetentny pracownik. W przypadku bardziej beznadziejnym, powinien upaść rząd i jak najrychlej zostać zastąpiony przez nowy, sprawniejszy.
Wikileaks publikując to, co publikuje, tylko stawia kropkę nad „i”, kwitując problem, który istnieje już i tak. I być może nawet dobrze, że ujawnia aferę, bo dzięki temu nie da się już sprawy schować pod stół i przejść nad nią do porządku.
Wikileaks oraz, jeśli się pojawią, naśladowców, wcale nie musimy lubić (zaryzykuję nawet twierdzenie, że nie powinniśmy, a podejrzliwość jest uzasadniona). Ale w imię wyższych racji powinni oni być tolerowani. Dopiero brak czegoś takiego, jak Wikileaks, byłby bardzo niezdrowym objawem.
Temat drugi – czyli wizja cyber – wojny. Od pewnego czasu możemy już chyba mówić o czymś takim. Sprawa Wikileaks nie jest wcale pierwszą. Ataki, takie jak te na MasterCard ostatnio, zdarzały się już wcześniej. Ucierpiały na nich filmy walczące w obronie tzw. „własności intelektualnej”.
Rzecz wywodzi się, jak zresztą wiele innych, z największego śmietnika myśli i pornografii, jaki znał internet, to znaczy z 4chanowego forum /b/. Wiele wskazuje, że to właśnie tam zawiązała się grupa, nazywana – ha-ha, bardzo odkrywczo! - Anonymous, która stoi za wspomnianymi przed chwilą zadymami. Na pewno do dziś jest tam aktywna. Rzecz odbywa się zwykle tak, że z jakiejś okazji, popychającej ich do działania, Anonimowi zwołują się przez internet (wykorzystują specjalne komunikaty – zwykle obrazkowe), pozyskując tym sposobem także i nowych aktywistów (obrazki są jak najbardziej jawne). Działanie każdego zwerbowanego jest dość proste. Należy pobrać odpowiedni program (ostatnio bywał to LOIC), ustawić go na „cel” i o umówionej godzinie w umówionym dniu zaatakować. To bardzo prosty, najbardziej chamski atak DDoS, który powoduje wyłożenie się strony. Niekiedy – także wielu innych stron – gdyż jeden serwer matkuje często wielu serwisom. Odpowiednio dużemu DDoS-owi nie jest w stanie oprzeć się żadna strona. A Anonimowi i 4chan mają sporo użytkowników... Ofiary mają w zasadzie tylko jedno wyjście: cierpliwie poczekać, aż atakującej masie cała zabawa się znudzi.
Wojny internetowe wieszczono już od jakiegoś czasu (sam coś tam dawno temu na ten temat nasmarowałem). Jednak tamta wizja niewiele ma wspólnego z obrazkiem, jaki nam się wyłania. Wizja ukazywała raczej zaszytych gdzieś w specjalnym ośrodku, opłacanych przez rząd specjalistów – hakerów, specjalne jednostki wojska, wywiadu i kontrwywiadu. Nie, żeby to był kompletny fałsz: za wirusem w w irańskiej elektrowni mógł stać właśnie ktoś taki, ale to, czego jesteśmy świadkami częściej, co uosabiają Anonimowi, to zupełnie inna liga. Taka wojna bardziej przypomina pospolite ruszenie. Ludzie z własnej, nieprzymuszonej woli działają, narażają się za darmo, ze swoich domów. Są to – jak sądzę – w większości laicy (do odpalenia LOIC-a nie trzeba wiele umieć), prawdziwego hakera spotkasz wśród nich rzadko. Niczym oficera wśród szeregowców. Anonimowi ogłaszają: „w obronie Wikileaks kładziemy szwajcarski bank, MasterCard i PayPal!” - a dobrowolna armia rusza do ataku.
Widzę tu dwa zagrożenia.
Po pierwsze, ochotnicy mogą zostać zmanipulowani. Ktoś wmówi im, że jakiś cel jest słuszny, a oni w dobrej wierze zaczną, hm... robić burdel. Niby zmanipulowanie grupy internautów może być bardziej kosztowne od wykorzystania dużego botnetu (który też nadaje się, by wykonać skutecznego DDoS-a), ale komuś może być bardziej na rękę. W końcu ci, których atakują Anonimowi, są potem bardziej nielubiani przez ogół, niż byliby po „zwykłym” hakerskim ataku.
To właśnie jest to zagrożenie. Czy anonimowa armia będzie potrafiła występować zawsze konsekwentnie po jednej, najlepiej własnej, stronie? Czy też zamieni się w watahę, łatwo sterowana przez wielkich?
Drugie zagrożenie wiąże się z tym, że Anonimowi wcale nie są nietykalni, ani nawet... anonimowi. To, że wypisując bzdury na 4chanie nie trzeba się rejestrować, nie oznacza od razu, że człowiek jest później nieosiągalny. To co robią Anonimowi, podpada pod kodeksy karne przynajmniej niektórych krajów. I jeśli ich władze przestaną, jak do tej pory, patrzeć na to z przymrużeniem oka, obawiam się że wystarczy tylko kilku przykładnie ukaranych wojowników, aby morale pozostałych spadło i cała zabawa zakończyła się szybciej niż sobie wyobrażamy.
Albo, żeby się przerodziła w coś innego, czego jeszcze się nie spodziewamy. W końcu natura nie znosi próżni, prawda?
To, co tutaj Państwo widzą, zdarza się po raz pierwszy. Zazwyczaj unikam publikowania jednego tekstów wielu miejscach. Jednak ten pasuje w równym stopniu do polityki, jak i nowych technologii, tedy czynię wyjątek – niniejszy tekst znajduje się także pod adresem http://jakiwindows.pl/.
Kristoff104
O mnie Kristoff104

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Technologie