Odrobiłem pracę domową, którą zlecił mi wczoraj KaZet. Chciał wiedzieć, czy frekwencja w II turze ostatnich wyborów prezydenckich w Warszawie nie była aby podejrzanie wysoka zważywszy sezon urlopowy. Szukania niewiele: zajrzałem, wynotowałem, co trzeba, ale na postawione przez KaZeta pytanie nie odpowiem. Każdy i tak zinterpretuje to sobie po swojemu.
20 czerwca 2010, w I turze, głosowało w Warszawie 932 tys. osób (69% uprawnionych). Dwa tygodnie później - o 60 tys. osób czyli 5 punktów procentowych mniej. Jedynym bezpośrednim materiałem porównawczym mogą być wybory 2005: wtedy, przy niemal identycznej (1 352 256 vs. 1 352 608) liczbie uprawnionych w stolicy, w I turze do wyborów poszło 859 tys. osób (64%), a w II turze 901 tys. - o 42 tys. czyli 3 punkty procentowe więcej.
W 2000 r. zwycięzcę wyłoniła już I tura, a szczegółowe wyniki wcześniejszych wyborów nie są dostępne na stronach PKW. Pozostaje więc pośrednie porównanie z tendencją ogólnopolską: w 1995 frekwencja w II turze była o 3.5 4 punktu wyższa niż w I turze (68.2% vs. 64.7%), natomiast w 1990 - aż o ponad 7 pkt niższa (53.4 vs. 60.6%). Widocznie wielu uznało, że Tymiński na pewno nie pokona Wałęsy. Później już nie było II tury z tak wyraźnym faworytem.
Wracając do porównania 2010 z 2005: frekwencja była podobna, liczba uprawnionych także, wynik II tury w obu wypadkach równie niepewny. Gdyby 2010 miał być powtórką z 2005, w II turze "powinno" było wziąć udział 974 tys. osób, zjawiło się zaś o 102 tys. mniej. W ogromnym uproszczeniu - tyle mogło wybrać wyjazd (co nie równa się rezygnacji z głosowania, ale o to KaZet nie pytał). Czy sto tysięcy urlopowiczów to dużo? Średnio? Mało? Czy "podejrzanie mało"?
Ja nigdzie wówczas nie wyjeżdżałem. Ale też nie głosowałem w żadnej z tur.
PS. Od wczoraj tkwię w kręgu muzyki zbanowanej, nazwanej przez kogoś obciachową. Trochę to obciąża łącze - zwłaszcza, że Myszactwo też siedzi w necie - więc mogę niezbyt często odświeżać widok tej notki. Sorry.
