Leonardo Leonardo
390
BLOG

NOTES PODRÓŻNY – Portugalia, cz. 1 (sierpień)

Leonardo Leonardo Podróże Obserwuj temat Obserwuj notkę 0

Moje pierwsze podróże z Polski do Portugalii odbywały się w ten sposób, że leciało się najpierw samolotem Lotu do Zurichu, tam czekało się dwie godziny na połączenie Swissairem i późnym popołudniem wysiadało się na lotnisku Portela w Lizbonie. Miało ono wtedy tylko jeden, stary terminal, wychodziło się z samolotu wprost na płytę lotniska, w twarz uderzał podmuch gorącego powietrza, w oczy blask i egzotyczny widok palm za ogrodzeniem.

Najlepsze połączenie powrotne było przez Frankfurt – TAP-em, a potem Lufthansą. Z Lizbony często leciał wielki Lockheed TriStar, chyba największy samolot, jakim podróżowałem zanim wiele lat później wsiadłem do Airbusa A380: dziesięć rzędów siedzeń od okna do okna i niesamowite wrażenie kiedy siedząc z tyłu obserwowało się jak całe to wielkie metalowe cielsko podnosi się z wysiłkiem z ziemi w szumie silników i skrzypieniu plastikowych elementów wyściełających kabinę.

Samolotami podróżowało się wtedy inaczej. Pasażerowie, również w klasie ekonomicznej, byli traktowani z rewerencją, nawet na dwugodzinnych trasach na podkładzie serwowano darmowe drinki i jedzenie, które podawano w plastikowych naczyniach i z metalowymi sztućcami, a przy wejściu była zawsze świeża prasa. Przechodziło się, owszem, przez wykrywacz metalu i skaner bagażu, ale nikt nie kazał zdejmować butów ani paska, nie wybebeszano toreb, nie przeszukiwano dzieci i generalnie nie było nakręcanej sztucznie atmosfery zagrożenia i niepewności, jaką dzisiaj udało się narzucić pasażerom, zwłaszcza w USA. Dzieci były nawet zapraszane przez stewardessy do zwiedzenia kokpitu. Rzędy foteli stały jeszcze w takiej odległości jeden od drugiego, że można było bez przeszkód wejść nawet na miejsce pod oknem, trzymać ze sobą plecak z aparatem fotograficznym i wyciągnąć się wygodnie, również gdy miało się metr osiemdziesiąt wzrostu.

Z tamtych czasów pamiętam dobrze jeden z lotów z Londynu do Warszawy z międzylądowaniem w Krakowie, wykonywany jeszcze sowieckim Tupolewem. Balice były wtedy tylko małym prowincjonalnym lotniskiem z przycupniętym przy pasie startowym baraczkiem służącym do odprawy pasażerów. Czekając na kilka osób, które tam wsiadały, samolot stał z otwartymi drzwiami, przez które wpadało zachodzące słońce. Kokpit był otwarty, piloci konwersowali leniwie ze stewardessami i pasażerami, a ja – młody student wracający na chwilę do smutnego biednego kraju – miałem wszechogarniające uczucie bycia w samym środku Przygody. Dlatego pamiętam to do dzisiaj.

Potem zaczęło się oszczędzanie. Najpierw w Lufthansie ciepłe posiłki na krótkich trasach zostały zastąpione przez zestawy kanapkowe, zamiast metalowych sztućców pojawiły się plastikowe, ale to jeszcze nie było najgorsze, zresztą LOT się w tym wszystkim jakoś trzymał, był czas, kiedy w mojej opinii była to jedna z linii lotniczych z najlepszym serwisem dla pasażerów. Ceny ropy szły w górę po wojnie w Zatoce Perskiej, no i pojawiły się tanie linie. Na początku miały być one alternatywnym środkiem transportu, którego taniość miała brać się z obniżonej jakości obsługi, ale jak zwykle, niewidzialna ręka rynku zaczęła przykręcać śrubę oszczędności. Rozpoczęło się strzyżenie pasażerów, które doprowadziło do tego, że dzisiaj w klasie ekonomicznej czuję się jak sardynka w puszce, a ludzie biorą do samolotu kanapki jak do autobusu.

Tak jak kiedyś LOT był jedną z fajniejszych linii, tak w ostatnim czasie staram się unikać podróżowania na pokładach naszego narodowego przewoźnika. Oszczędności, jakie wprowadziła ekipa prezesa Mikosza – być może uzasadnione i ratujące przed bankructwem, aczkolwiek zdaje się, że spowodowane przede wszystkim szeregiem błędnych decyzji biznesowych podjętych w przeszłości – doprowadziły do dramatycznego spadku jakości obsługi, przy bardzo wysokich cenach biletów w porównaniu do innych linii. Doświadczeni, wyszkoleni pracownicy zostali zwolnieni i zastąpieni nowymi z łapanki, którzy mają tę zaletę, że są znacznie niżej płatni, aczkolwiek mało kompetentni. Moja koleżanka, która przepracowała w Locie kilkanaście lat i ma tam jeszcze trochę znajomych śmieje się, że teraz zatrudniają się tam głównie „słoiki”, tak kiepsko płatna jest to teraz praca. Może i coś jest na rzeczy, bo personel pokładowy zupełnie teraz nie ma klasy, jest niedoszkolony i mało kulturalny, a w dodatku ci ludzie sprawiają wrażenie, że są trochę przypadkowi i niezgrani jako zespół, szamoczą się z wózkami, pokrzykują ponad głowami pasażerów. Zapowiedzi wygłaszane przez nich po angielsku są ledwie zrozumiałe ze względu na fatalną dykcję i błędy składniowe. Mam szczerą nadzieję, że nie oszczędza się także na ich szkoleniach z zakresu bezpieczeństwa, bo od czasu do czasu muszę jednak gdzieś Lotem polecieć. W sumie z przykrością się patrzy jak naprawdę niezła linia lotnicza zamienia się w swoją karykaturę.

Przekonuję się o tym naocznie znowu lecąc TAP-em do Lizbony. Mimo że jest to trasa europejska, dają obiad (z metalowymi sztućcami!), można się do niego napić wina, wchodzące na pokład dzieci dostają zestaw kredek i firmową kolorowankę, stewardessy porozumiewają się płynną angielszczyzną, są uśmiechnięte i profesjonalne. Tylko na fotele nie ma rady, pakowanie pasażerów do granic ich wytrzymałości jest chyba trendem, którego nie da się odwrócić.

Trzy czwarte samolotu to Portugalczycy wracający z wakacji w Polsce, pozostali to Polacy udający się na wakacje do Portugalii. Jakże daleko odeszliśmy od czasów, kiedy u nas jedynym skojarzeniem z tym krajem była Fatima, a w Portugalii z Polską kojarzył się głównie papież Jan Paweł II i czasem Lech Wałęsa. Dystans skrócił się znacznie dzięki bezpośredniemu połączeniu, wiedza wzrosła dzięki naszemu wejściu do Unii Europejskiej, Internetowi i wzbogaceniu się Polaków, których część zaczęło być stać na wakacje za granicą – także w Portugalii. Niewykluczone też, że w obliczu dramatycznego kryzysu gospodarczego w swoim kraju, Portugalczycy, których w ogóle stać na wakacje za granicą jeżdżą teraz więcej do Polski, bo jednak może być to tańsze niż w Europie Zachodniej.

Niezależnie od tych wszystkich rozważań samolotowo-podróżniczych, cieszę się, że znowu wysiądę na lotnisku Portela, tym razem przez rękaw do jednego z dwóch nowych terminali, zbudowanych za unijne pieniądze, zobaczę oliwki i dęby korkowe, białe domy rozsiane po wzgórzach Alentejo albo skupione w małe miasteczka i pogadam sobie w śpiewnym melodyjnym języku. Lubię ten kraj, kiedyś myślałem, że może to być moja druga ojczyzna; dzisiaj nie jestem już taki pewien czy człowiek może mieć więcej niż jedną ojczyznę bez faktycznego poczucia wykorzenienia na najgłębszym poziomie. Tym niemniej mam naprawdę głęboki sentyment i wiele pozytywnych emocji, które mnie z nim wiążą. Naprawdę lubię ten kraj.

Leonardo
O mnie Leonardo

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości