Artur Lewczuk Artur Lewczuk
934
BLOG

Szymon Hołownia mówi, że wszystko zacznie się chwilę po Bożym Narodzeniu

Artur Lewczuk Artur Lewczuk Polska 2050 Obserwuj temat Obserwuj notkę 61

Dziwny jest współczesny świat naszej narodowej codzienności. Skurczył się bardzo w prowadzonych przez nas rozmowach, zlilipuciał w naszym oszukiwaniu prawdy. Zamienił się w histeryczny krzyk z nawoływaniem do dokonania zemsty z powodu cierpienia, że nie ssało się mleka z piersi władzy, tak jak by chciało się ssać, że ktoś obnażył kompromitującą skrywaną prawdę czy też z zawiści, że komuś udało się to, co komuś innemu w żaden sposób nie chciało się udać, bo „piniędzy nie było”. Kiedy patrzę na ludzi, którzy w końcu odetchnęli z ulgą, bo skończył się w Polsce „czas dyktatury”, to widzę ich jako osoby z rękoma przyciśniętymi do uszu, z poruszającym się nieustannie językiem wypowiadającym banały, myśli wyprodukowane naprędce przez speców od manipulacji społeczeństwem. Przypominają mi ludzi, którzy chcą piec na ogniskach nienawiści tych, którzy nie przynależą do ich świata poglądów. Ten ich taniec pogardy, zemsty wygląda tak samo jak taniec „wolnych ludzi” wokół szubienicy ukazany w „Nie-Boskiej komedii” Z. Krasińskiego, którzy krzyczą: „Chleba, zarobku, drzewa na opał w zimie, odpoczynku w lecie! — Hura — Hura!” i którzy pomstują na przeszłość.

Stan taki jest zapowiedzią wielkiego humanistycznego kryzysu, którym nam grozi. Każdy kryzys tego rodzaju zaczyna się od kryzysu dialogu. W tym przypadku tragedia dzieje się na dwóch poziomach dialogu – komunikowania się, wymiany informacji, ale i na poziomie czegoś, co nazywamy filozofią spotkania podmiotów rozmowy – „ja” i ty”. Te dwa stany dialogu, w wymiarze prywatnych i publicznych rozmów, są u nas w zaniku. Dialog społeczny przestaje istnieć i zamienia się w karczemny, rozhisteryzowany wrzask, w którym ci, którzy czują się teraz „zwycięzcami”, marzą o tym, żeby, zranić i zakneblować „przegranych”.

Historia wielkości starożytnej Grecji i starożytnego Rzymu uczy nas zupełnie innego zachowania, tego że wielkość prawdziwa rodzi się z dialogu i dyskusji. W jednostkowym wymiarze świadczyć może o tym życie Sokratesa i Platona. W wymiarze zbiorowym choćby kształtowanie się mitologii starożytnego Rzymu i jego kultury w ogóle. Sokrates i Platon to jedni z wielu wygnańców świata kłamstwa nienawidzącego tych, którzy myślą inaczej, niż chce „mądre polis”, niż chcą ludzie mali w swoich myślach i pragnieniach, urażeni do żywego tym, że ktoś śmiał im coś wyrzucić, wskazać jakieś błędy. To właśnie świat kłamstwa doprowadził do tego, że uczący ludzi rozmowy Sokrates, miłośnik dialogu majeutycznego został skazany na śmierć, a jego uczeń Platon musiał opuścić Ateny. W tej historii ogołocenia Aten z mądrości jest coś symbolicznego, o czym i my powinniśmy pamiętać – gdy kłamstwo, nienawiść się  rozprzestrzeniają, najpierw następuje śmierć dialogu, a potem wygnanie prawdy. Platon swoim mądrym wtajemniczaniem się w świat, niejako z dali, pokazał później Ateńczykom, czym powinno być prawdziwe życie, na czym polega zdobywanie mądrości. Wędrował przez świat, spotykał się z tymi filozofami, którym często było daleko do jego myśli o życiu i człowieku. To że oni myśleli inaczej niż on, tym bardziej jego do nich przyciągało.

Po opuszczeniu Aten najpierw wyruszył do sąsiedniej Megary, gdzie gościł w domu filozofa Euklidesa. Prowadząc z nim rozmowy, poznał nieznane mu wcześniej myśli Parmenidesa i eleatów dotyczące niezmiennej istoty tego wszystkiego, co istnieje. Uświadomił sobie znaczenie odwiecznej arche, której potem nadał postać idei dobra. Dzięki spotkaniu z Euklidesem swoje humanistyczne zainteresowania etyką cnoty poszerzył o namysł związany z badaniem natury bytu. Z Megary popłynął do północnych brzegów Afryki i odwiedził kolonię grecką Kyrene, gdzie żył Arystyp, głoszący hedonizm. Przekonywał on, że dobrem jest sama rozkosz, a największym złem ból. Platon tę naukę odrzuci i wyrazi swój wobec niej sprzeciw w znakomitym dialogu „Fileb”, w którym będzie przekonywał, że rozkosz sama w sobie, jak i wiedza sama w sobie nie mogą być dobre, że dobre życie jest mieszaniną przyjemności i poznania (wiedzy). Konfrontując swoje myśli z myślami Arystypa, uświadomił sobie, że wiedza ma być granicą dla rozkoszy, że jej zdobycie pozwala człowiekowi na urzeczywistnianie tych przyjemności, które sprzyjają pełnemu rozwojowi człowieka. A człowiek zatracający się w samej rozkoszy bez wiedzy to ktoś, kto pogrąża się w ciemności swojej egzystencjalnej klęski. Wiatr pragnienia mądrości przygnał Platona i do brzegów Italii, do miasta Tarent, gdzie dzięki Archytasowi wniknął w tajniki myśli Pitagorasa o harmonii świata i jego matematycznej prawidłowości, co upewniło Platona, że świat da się uchwycić, opisać, badać za pomocą liczb, że poznając świat należy starać się wydobyć z niego określające go prawidłowości. Skutkiem spotkań Platona ze światem różnych myśli, prowadzonego przez niego dialogu z innymi ludźmi było stworzenie przez niego bardzo inspirującej wizji świata w formie idealizmu.

Mądrość Platona nie była obca także starożytnym Rzymianom. Co widać w choćby rozwoju rzymskiej mitologii i kultury. Wiara wczesnych starożytnych Rzymian wyrażała się głównie poprzez oddawanie czci bogom, w których widzieli siły wspierające ich w codziennych trudach, chroniące przed nieszczęściami. Tak pojmowana wiara sprowadzała się przede wszystkim do rytuałów, miała obrzędowy charakter. Na dalszy plan schodziły jej treści. Opierała się ona na zasadzie: „Daję, żebyś dał”. Z czasem jednak zmieniała się, rozrosła, wzbogaciła o nowe treści, archetypy, stając się czymś, co coraz bardziej wtajemniczało człowieka w życie, poszerzało możliwość rozumienia przez niego samego siebie. Stało się tak, ponieważ starożytni Rzymianie posiedli umiejętność nawiązywania dialogu z tym, co inne, wcześniej im nieznane, przez nich niepojęte. Byli otwarci na świat, na innych ludzi i jeśli tylko mogli poznać coś, co uznawali za przydatne, ciekawe, co mogło upiększyć, ulepszyć ich życie, to włączali to w obręb własnej kultury. Nie tworzyli cywilizacji, która była zamkniętym światem i pilnie strzegła własnego paradygmatu. Słuchali i w konfrontacji z tym, co usłyszeli, poznali byli zdolni do modyfikowania własnej kultury, samych siebie. I to jest w nich piękne, fascynujące.

A co nam proponują dzisiejsi nowi patrycjusze nowej politycznej zbieraniny, która rusza po władzę, czego chcą dzisiejsi „gladiatorzy polityki” pełni frazesów o wolności, tolerancji i postępie, zapewniający, że w końcu „będzie dobrze”? Na pewno nie proponują dialogu. Zajmuje ich głównie to co zrobić, żeby „wyprowadzić takiego czy innego gościa”, porozbijać to, co stworzyli „ci” przed nimi, pozacierać ślady „ich” istnienia, jak „odszczurzyć” naszą ojczyzną. W tych działaniach widać pewną logikę, którą chyba niebacznie zdradził Szymon Hołownia w czasie powyborczego kongresu partii Polska 2050. Otóż wymknęło się mu, że walka ze „złem” zacznie się nomen omen na dobre po Bożym Narodzeniu. Na razie trwa walka w języku, której celem jest odjęcie zwolennikom Prawa i Sprawiedliwości cech ludzkich, próba odczłowieczania wszystkich ludzi, którzy w większym lub mniejszym stopniu byli związani z projektem Polski stworzonym przez Prawo i Sprawiedliwość. Można się z nim nie zgadzać, ba można nawet go chcieć zmienić, ale chcieć kogoś, kto w jego realizacji brał udział, uderzyć w twarz, pohańbić, odebrać mu godność i prawo do własnego głosu? Nie, to nie jest na miarę europejskiej tradycji zrodzonej ze starożytności. To przypomina działania czerpane z innego źródła, jakim jest marksistowska teoria rozwoju społecznego z zawartą w niej ideą komunizmu i wstępnym etapem, który do niego prowadzi, czyli dyktaturą proletariatu. A więc wszystko zacznie się po Bożym Narodzeniu. Na razie trzeba przygotować ludzi do tego, by w milczącym przyzwoleniu, a wielu z aprobatą przyglądało się temu, jak po Wigilijnej Nocy, świątecznych dniach powołani już komisarze, zaczną mleć stary świat znienawidzony przez „lud postępu”. Trwa więc teraz praca w języku, by nim pobrudzić, oczernić tych, którzy staną się rzeszą potępionych. Wszędzie rozbrzmiewa semantyka militarystyczna, dmie się w trąby oburzenia, zapowiada nadejście dnia gniewu, kiedy będą łamane siódme pieczęcie odsłaniające bezeceństwa „pisowskiej zarazy”. Komisarze przygotowują wagi do ważenia zbrodni. Szyje się nowe togi dla sędziów nowych trybunałów. I tylko czekać wyroków banicji dla potępionych do piekła nieistnienia. Tak, jeszcze trochę, a zacznie się przeganianie ich do piekła, gdzie mają zniknąć na wieczność. Coś jednak niepokoi mnie w tym obrazie najbliżej przyszłości zarysowanym przez Szymona Hołownię w czasie powyborczego kongresu partii Polska 2050. Pamiętam, że kiedy byłem małym chłopcem, to bardzo lubiłem oglądać albumy z reprodukcjami średniowiecznego malarstwa. Wśród nich było dużo tych, które przedstawiały czasy ostateczne, piekło. I słowo daję, na żadnym z tych obrazów nigdy nie widziałem, żeby do piekła potępionych zaganiały dusze anielskie, zawsze to były diabliki, kaduki, czorty, biesy,  kusy czy jakieś licho.

Piszę o tym wszystkim z małą wiarą, że ludzie pokroju Szymona Hołowni z uszami pełnymi wosku usłyszą słowa namawiające do prawdziwej rozmowy. Ale przynajmniej kiedyś, kiedy zobaczą swoje dzieło zniszczenia i nim być może się przerażą, nie będą mogli powiedzieć, że nie ostrzegaliśmy ich przed pustynią naszego państwa, pozbawioną dusz.


"Pisz piórem, kochany Francesco. Słowa pisane mieczem nie są trwałe. Pióro i zeszyt to prawdziwe fundamenty prawdziwego mocarstwa." Bolesław Miciński Moje fotografie https://www.deviantart.com/arte22/gallery

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka