Artur Lewczuk Artur Lewczuk
629
BLOG

Zgoda buduje?

Artur Lewczuk Artur Lewczuk Polityka Obserwuj notkę 5

 Ach, co to był za dzień. Rano wstałem trochę za późno, co spowodowało, że w rachunku czasu doszedłem do wniosku, że nie zdążę do pracy. Na mój samochód nie mogłem liczyć, albowiem w akcie pojednania z żoną, w związku z moim wczorajszym późnonocnym powrotem do domu, oddałem go w użytkowanie mojej połowicy i obiecałem, że pójdę do pracy per pedes. Chcąc nie chcąc, uznałem, że zaistniała potrzeba zamówienia taksówki.  Jak pomyślałem, tak zrobiłem. Taksówka przyjechała, a jakże. Ale zanim zdążyłem do niej dobiec, wpakował się do niej mój sąsiad, który, widząc mnie biegnącego w stronę taksówki i wymachującego rękoma, zdążył jeszcze krzyknąć, zanim odjechał: „Zgoda buduje!” 

Postawiony w sytuacji wyższej konieczności spowodowanej tym, że utraciłem możność przemieszczenia się taksówką, ruszyłem truchtem. Podjęty przeze mnie pościg za utraconym czasem okazał się skuteczny. Ostatecznie udało się mi go dogonić i wpaść do biura punkt ósma. Czując lekkie wyczerpanie i to że znacznie wcześniej, niż zazwyczaj, ogarnęła mnie w pracy przedpołudniowa niemoc, zrobiłem sobie herbatę. Traf chciał, że zostałem zaraz wezwany przez kierownika. Kiedy wychodziłem, w drzwiach minąłem się z kolegą z pokoju, który pewnie tak jak ja próbował dzisiaj dogonić utracony czas, z tym że jemu się nie udało. Kiedy wróciłem, kolega właśnie jadł kanapkę i popijał ją moją herbatą. Zobaczywszy mój wyraz oczu zdążył jeszcze powiedzieć: „Zgoda buduje”, i zaraz pod pretekstem wzięcia karty urlopowej chyłkiem czmychnął do kadr. 

Myślę sobie, że tak mogłaby zacząć się humoreska opisująca naszą polityczną rzeczywistość, w której PO i prezydent Bronisław Komorowski występują jako pacyfiści, miłośnicy zgody, budowniczowie kochającego się społeczeństwa, a z drugiej strony podejmują decyzje, wypowiadają słowa, które urzeczywistnianiu zgody narodowej nie służą. 

W czasie piątkowych szczecińskich uroczystości zorganizowanych z okazji 40. rocznicy wydarzeń  grudniowych prezydent po raz kolejny przemawiał w duchu ewangelicznego pojednania mówiąc m.in. że „zobowiązaniem dla każdego z nas jest dążyć do budowy takiego społeczeństwa, w którym brat nie podnosi ręki na brata” i że na tym polega sens i przesłanie zakończenia wojny polsko-polskiej. Z ust prezydenta wysnuło się pragnienie życia społecznego, w którym „między słowami a czynami nie wyrastają przepaści, nowe mury nieufności, pogardy i nienawiści.” No cóż, piękne to słowa – pełne miłości. Odnoszę jednak wrażenie, że za każdym razem, kiedy prezydent je wypowiada (a robi to bardzo często, niczym apostoł, który chce być siewcą dobra), myśli jedynie o swoich przeciwnikach politycznych i że traktuje je jako nakaz, któremu zwolennicy PiS-u powinni bezwarunkowo podporządkować się – ale nie on i ci, którzy mienią się Platformą Obywatelską (notabene co za dziwna nazwa – przecież platforma to nic innego jak rodzaj nadwozia samochodu ciężarowego; przednia lub tylna część wagonu, tramwaju, w której nie ma miejsc siedzących bądź płaska powierzchnia czegoś).  Mam jednocześnie nieodparte wrażenie, że w powtarzanym przez prezydenta jak mantra jego przykazaniu miłości została także ukryta treść, którą można by wyrazić mniej więcej tak: „Ej, wy awanturnicy z PiS-u nie mieszajcie nam tu. Zróbcie rachunek sumienia. Pokajajcie się, ale to już, i błagajcie o pokutę, a my wam być może przebaczymy i nad wami się zmiłujemy. Co? Nie chcecie naszej wyciągniętej do was ręki? Nie to nie. Tego można było się po was spodziewać.” 

 Jeżeli w coś naprawdę wierzy się, czegoś pragnie, to bez względu na zachowanie innych należy wiarę swoją urzeczywistniać, pragnienia realizować. A jak robi to prezydent? Jak robi Platforma? Jak realizują swoje przykazanie miłości? Usuwa się krzyż sprzed Pałacu Prezydenckiego, urządza się lichy teatr związany z wmurowaniem w ścianę budynku uniwersyteckiego tablicy upamiętniającej czas narodowej żałoby. Zaprasza się gen. Wojciecha Jaruzelskiego na posiedzenie Rady Bezpieczeństwa Narodowego. Sławomir Nowak we wywiadzie udzielonym portalowi internetowemu „Onet.pl” mówi, że „Jarosław Kaczyński nie buduje dzisiaj partii, ale sektę polityczną i potrzebuje do tej nowej formy organizacji partyjnej gigantycznych emocji i ideologii.” Szef MSZ Radek Sikorski wyraża publicznie przekonanie, że prezes PiS-u „urwał się z orbity okołoziemskiej i jest wciągany w jakąś emocjonalną czarną dziurę, porusza się w przestrzeni kosmicznej.”  A wicemarszałek Sejmu Stefan Niesiołowski w wywiadzie dla„Polski The Times” przekonuje naród, że „po katastrofie smoleńskiej do PiS zapisały się prawdopodobnie te czubki, które demonstrowały pod krzyżem.” Natomiast premier Donald Tusk jest pewien, że to środowisko PiS-u , a nie kto inny, powinno czuć się odpowiedzialne za tragedię, która wydarzyła się pod Smoleńskiem. Oto przykłady aktów miłości, chęci współpracy, zgody. 

I już słyszę głosy oburzenia, że przecież „oni tym bardziej”, że „oni to dopiero". Zważcie jednak, gdzie są przyczyny, a gdzie skutki? Kto zadawał rany, a potem udawał miłosiernego Samarytanina, który zapraszał do swojego domu? Kto po wyśmianiu swojego adwersarza wszem i wobec głosił, że on rękę może podać, ale nie widzi powodu, dla którego miałby zrobić to pierwszy? Odnoszę wrażenie, że dla wielu z nas wyborcze hasło prezydenta brzmi jak mądrość absolutna, na którą godzimy się bezwarunkowo, nie dostrzegając w nim żadnej śmieszności, a tym bardziej jego groteskowego charakteru. I to mnie niepokoi, bo przecież hasło to jest tak samo prawdziwe jak i fałszywe. Zresztą, sam prezydent chyba wątpi w całkowitą prawdziwość swojego motta politycznego, bo bardzo często, kiedy wypowiada je w swoich przemówieniach, to z zaciśniętą mocno pięścią. Macha wtedy nią energicznie, żeby nikt nie miał wątpliwości, jak jego hasło rozumieć. Co więcej, w wielu swoich wypowiedziach mówi, że na coś nie ma jego zgody, że nie zgadza się z tym czy owym. By móc ocenić wartość hasła „Zgoda buduje”, trzeba najpierw wiedzieć, o jaką zgodę chodzi, o zgodę na co i o budowanie czego, ale prezydent nam zrozumienia tego nie ułatwia. 

Aż trudno uwierzyć, że tak wielu z nas dało się złapać na lep „miłosnych” słów prezydenta, Platformy Obywatelskiej, że nie potrafimy zrozumieć prostej prawdy, że zgoda jest przeważnie efektem działania, a nie jego zaczynem. Konfliktów nie rozwiązuje się zgodą, ale rozmową. Zgoda jest przeważnie jej zwieńczeniem. Jeśli coś może budować ład w państwie, to przede wszystkim prawda i szacunek okazywany sobie przez zwykłych obywateli, polityków. Bez urzeczywistniania prawdy, bez działania dla prawdy w imię prawdy zgody być nie może. Zgoda sama w sobie nie rozwiązuje konfliktów, jeśli już, to czyni to prawda. 

„Polityka miłości” uprawiana prezydenta Bronisława Komorowskiego, Platformę Obywatelską jest w istocie jak lalka Barbi – w formie może i piękna, ale w środku pusta. Praktyka naszego życia politycznego wskazuje, ze polityka ta jest jedynie narzędziem walki politycznej, które służy zdyskredytowaniu przeciwników, swoistemu „spacyfikowaniu” ich, zmuszeniu do przyjęcia postawy niekonfrontacyjnej, i jednocześnie ma na celu zaczadzenie umysłów obywateli, by w swoich ocenach politycznych dyskredytowali tych, którzy mają czelność podnoszenia ręki na władzę i „siania nienawiści.” 

Jeżeli sobie nie uświadomimy, że nie ma zgody bez prawdy, jeżeli będziemy chcieli budować zgodę w oparciu o przymus zgody, o kłamstwo, bez wzajemnego okazywania szacunku,  to bądźmy pewni, że pojawi nowe przysłowie: „Zgoda po polsku zawsze rujnuje”. 

"Pisz piórem, kochany Francesco. Słowa pisane mieczem nie są trwałe. Pióro i zeszyt to prawdziwe fundamenty prawdziwego mocarstwa." Bolesław Miciński Moje fotografie https://www.deviantart.com/arte22/gallery

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka