Artur Lewczuk Artur Lewczuk
747
BLOG

Nowa Ziemia. Opowieść wigilijna

Artur Lewczuk Artur Lewczuk Kultura Obserwuj notkę 4

 Czasami bywa tak, że życie wyprowadza człowieka na pustynię. Otwiera przed nim świat bez drzewa figowego, bez głosu ptaka; świat w którym ludziom z rąk sypie się piasek. Raz za razem pojawiają się w takim świecie miraże uczuć. Przechodzą przez niego często hałaśliwie armie imitacji prawd. Czasami bywa tak, że dzień wydaje się nocą buszu. I wtedy widać palące się ogniska, a przy nich cienie ludzkie wznoszące ręce do swoich bogów. Przy dźwiękach tam-tamów modlą się te cienie o obfite polowania i złorzeczą swoim wrogom. Czasami bywa i tak, że człowiek trafia na lodowe góry samotności, i wspina się po zboczach szklistej, mroźnej ciszy.

Tak bywa, i wtedy ogarnia człowieka często zwątpienie w samego siebie; gubi on z oczu drogę, zycie wydaje się mu niewarte czekania zachodu. Opuszcza głowę, nie wierząc w niczyje przyjście. W takim świecie człowiek czuje, jak zadziwiająco szybko jego ciało pokrywa się włosami, niby ciało zwierzęcia sierścią. 

Tę prawdę znał doskonale Zbigniew Herbert. W eseju „Dom” opisuje historię holenderskich żeglarzy, którzy w 1596 roku wyruszyli na wielki rekonesans świata, szukając drogi do Chin pasażem północnym – „ciemnym, wąskim lodowatym korytarzem”. Opowieść snuta przez Zbigniewa Herberta jest jak igła w stogu siana — z pozoru trudno znaleźć w niej głębszy sens, z pozoru jest jedynie streszczeniem zapisków znajdujących się w ocalałym z wyprawy Holendrów dzienniku okrętowym. Warto jednak zwrócić uwagę na to, że tkwi w niej trap metafor i symboli. Warto po nim się wspiąć, by móc dostrzec w losie holenderskich śmiałków głębszy sens. Los,  który podjęli, sprawia, że pustynia się zazielenia, busz przemienia się w cudowny ogród, a mroźna cisza rozbrzmiewać zaczyna nawołującymi się dzwonami przyjaźni. 

 Holendrzy wypłynęli na dwóch statkach pod dowództwem Jacoba van Heemskerka i Jana Rijpa. Głównym nawigatorem tej wyprawy był Willem Barents. Ekspedycja 9 czerwca odkryła Wyspę Niedźwiedzią na morzu nazwanym później Morzem Barentsa, a trochę później Spitsbergen. Wkrótce po tym dokonaniu statki rozdzieliły się. Załoga dowodzona przez Rijpa miała zbadać nowo odkryty ląd, a Heemskerck z Barentsem skierowali się na wschód. Popłynęli dalej. 

Wraz z upływającą żeglugą holenderscy podróżnicy wstępują w coraz to bardziej dla nich niezrozumiały świat („dziwy narastają stopniowo, co umożliwia częściową adaptację”). Dni stają się krótsze, ciemność gęstnieje, temperatura gwałtownie spada. Pogłębia się biel nicości. Przychodzi taki moment, że dalsza żegluga staje się niemożliwa. Statek Heemskercka i Barentsa zostaje zamknięty przez lody u wybrzeży Nowej Ziemi. Nic dziwnego, że potem miejsce, w którym utkwią, nazwą Portem Lodowym. 

Nowy świat, inny niż ten, z którego wypłynęli w podróż przez miejsca, które w planach Boga nie były przeznaczone dla człowieka, stwarzał żeglarzom srogie warunki. Wydawać się mogło, że w zetknięciu z polarną nocą, żyjąc na lodowym pustkowiu, gdzie wszystko zlewało sie w jedną barwę, traciło kontury i swoje granice, przeznaczeni byli na klęskę, że noc Nowej Ziemi wchłonie ich w swoją piekielną czeluść. Ciała tych z nich, którzy na Nowej Ziemi zmarli, wieczna zmarzlina nie przyjmowała łatwo; stawiła wielki opór, jakby obcy był jej pierwiastek ludzki. Holenderskich śmiałków zewsząd otaczały drapieżne polarne zwierzęta, które nieustannie węszyły i czekały cierpliwie na chwilę ludzkiej nieuwagi, na chwilę słabości. Wszystko, co działo się na Nowej Ziemi, zdawało się świadczyć, że życie jest nieustanną walką, że aby w nim trwać, trzeba być bezwzględnym w przemocy.  Holenderscy rozbitkowie niekiedy nabierali przekonania, że Nowa Ziemia chce ich nauczyć, że w walce z życiem wygrywa tylko ten, kto wykaże się przebiegłością, kto zredukuje swoją osobowość, pozbawi siebie skrupułów. Odkryty przez Holendrów ląd wymagał od człowieka zapomnienia o człowieczeństwie i kazał myśleć, że wszelkie nadwyżki uczuć, wzruszeń mogą sprowadzić na człowieka nieszczęście. Na Nowej Ziemi liczyło się tylko „ tu i teraz”. 

Nowa Ziemia nie pochłonęła jednak holenderskich podróżników, a to dlatego że postawili dom. Z przywleczonych na wyspę przez prądy morskie kłód drewna postawili dom. Był on swoistym naddatkiem, wartością dodaną, wyrazem pamięci o czasie minionym, miniaturą ojczyzny, aktem wierności Bogu, objawem kultury. Wyglądał niby psia buda, ale tak naprawdę stanowił wyraz piękna człowieka wznoszącego się ponad samego siebie, pokonującego własną naturę. Dzięki niemu Nowa Ziemia nabrała akcentu ludzkiego. Dzięki niemu na Nowej Ziemi mogło być ustanawiane sacrum. 

Ot, chociażby wtedy, kiedy nadszedł czas Bożego Narodzenia. „Rozbitkowie nie zważając na to, co dzieje się wokoło, postanowili uczcić święto jak w ojczyźnie (…), puszczono się w pląsy i odtańczono po wiele razy ulubionego partacza, taniec z kapeluszami i gonionego. Urządzono konkurs na Cesarza Nowej Ziemi, a także wybrano Migdałowego Króla. Został nim chory, bardzo młody marynarz Jacob Schiedamm, który zmarł wkrótce potem, ale owego pamiętnego wieczoru uśmiechnął się po raz ostatni do druhów.” 

Dom ocalił polarnych śmiałków przed poczuciem pustki, jałowości życia. Pozwolił im  przezwyciężać strach, stawiać skuteczny opór naturze. Jednoczył ich, dawał siłę, która ukierunkowała ich postępowanie, nadawała mu sens. Dom sprawił, że z wielką uwagą starali się poznać i zrozumieć otaczający ich świat, doskonalić i rozwijać istniejące w nich pasje (dokonywali zawiłych sztuk kulinarnych). Zdobywali się na myślenie nie tylko o tym co materialne, ale i o tym, co pozazmysłowe, metafizyczne (czytali Biblię). Dzięki niemu mogli cieszyć się życiem (śpiewali pieśni jurne), zapanować nad czasem (naprawiali wiecznie zamarzający zegar) – w ten sposób otworzyła się przed nimi przyszłość, zrodziła się nadzieja, że ocaleją. Dom nadał życiu rozbitków wzniosłość, pozwalał zapominać o bólu codziennego istnienia. A co więcej, wyzwalał i zaspokajał potrzeby estetyczne, potrzebę piękna, jak i potrzebę ekspresji. Pewnego dnia postanowiono nadać mu styl. „Nad niskimi drzwiami wymalowano trójkątny portal, a także dwa okna umieszczone symetrycznie na frontowej ścianie (dom był bez okien). Do płaskiego dachu przybito schodkową attykę z desek okrętowych, którą wkrótce zniosła nawałnica śniegowa, najwyraźniej wroga tym estetycznym subtelnościom”.  

Kiedy więc 13 czerwca 1598 roku Holendrzy na pozostałych im dwóch małych łodziach wyruszyli w drogę powrotną, nikt z nich „nie miał odwagi odwrócić głowy i spojrzeć na opuszczony dom, ten monument wierności — z trójkątnym portalem i dwoma fałszywymi oknami, w których czaił się smolisty mrok”. Trudno się temu dziwić. Dom był przecież z świadkiem „mroku”, do którego przyzywała ich Nowa Ziemia. Ale był też wypełniony światłem, które zgasło wraz z jego opuszczeniem przez żeglarzy. Musieli czuć wtedy ciężar głazu rozpaczy z powodu pozostawienia przez nich domu wzniesionego pośród lodowatego pustkowia, czerni polarnej nocy i mieć świadomość, czym staje się Nowa Ziemia bez człowieka, czym jest, kiedy zamarza na niej ludzka dusza.

 

"Pisz piórem, kochany Francesco. Słowa pisane mieczem nie są trwałe. Pióro i zeszyt to prawdziwe fundamenty prawdziwego mocarstwa." Bolesław Miciński Moje fotografie https://www.deviantart.com/arte22/gallery

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura