Artur Lewczuk Artur Lewczuk
3191
BLOG

Kurpie i bursztyn

Artur Lewczuk Artur Lewczuk Kultura Obserwuj notkę 13

 Powietrze zastygło w gęstej ciemności, którą atramentowymi plamami pisze noc. Do drzemiącej nad rzeką pychówki wskakuje dwóch mężczyzn. Zbudzona ze snu łódka zaczyna niespokojnie chybotać się. Strzępy siwej mgły ukryte w sitowiu, wystraszone nagłym pojawieniem się ludzi rozpływają się w nadrzecznej ciszy. I giną. Kilka silnych pociągnięć wiosłami wynosi pychówkę na środek rzeki. Mężczyźni zapalają łuczywo. Ich oczy wypełniają się żółtopomarańczowym światłem. Pochylają się nad pomarszczonym licem  brunatnej wody, jakby czegoś szukali w jej cieśni. I nagle rzeka rozbłyskuje próchnem gwiazd. Wygląda to tak, jakby na jej dno opadło całe niebo i zagrzebało się w mule. Uradowani swoim odkryciem zanurzają w wodę sieci na długich trzonkach i próbują wygarnąć  z niej jak najwięcej połyskującej świetlistości. Wyjęta i wyrzucona z  kaczorków na łódkę rzeczna gwiaździstość okazuje się być bryłkami bursztynu. 

Tak właśnie wyglądała na Kurpiach niejedna noc, kiedy kurpiowskie rzeki były pełne ryb, ale i jantaru, zwłaszcza Szkwa, Piasecznica i Rozoga.  Dawniej na Kurpiach bursztyn znajdowano wszędzie, nie tylko w rzekach. Można było na niego natrafić w poszarpanych przez wiatr pożółkłych bokach kurpiowskich wydm – tkwił w nich często bursztyn zaczerwieniony i popękany od słońca. Ale wgrzebywał się też w mokradła, wrastał pod łąkową zieleń.

Najwięcej bursztynu znajdowano w drobnoziarnistej i sypkiej ziemi, mającej siwą lub ciemnoniebieską barwę. Nic więc dziwnego, że bursztyniarze takiej ziemi przede wszystkim szukali, „bijąc próby”. Kłuli ziemię długimi kijami ze skośnymi zadziorami. Przy ich pomocy wydobywali z niej jej grudki, a potem rozcierali w palcach „gaść zieni, żeby poznać, cy burśtyn jest cy nie”. Ci, którym szczęście sprzyjało, dokopywali się do pasów bursztynowych, ciągnących się w ziemi pod różnymi kątami i w różnych kierunkach. Pasy te miały przeważnie kilkadziesiąt metrów długości i były zakończone „kociołkami”. Odkrycie kociołka miało w sobie posmak baśniowego spełnienia, bowiem było jak znalezienie skrzyni wypełnionej skarbami. Podobno niektóre z nich zawierały do stu kilogramów bursztynu. Czy tak było naprawdę, czy może jest to jedynie wytwór czyjejś wyobraźni poruszonej nadzieją, trudno dzisiaj powiedzieć. Faktem jest, że niektórzy kurpiowscy bursztyniarze opowiadali, że zdarzało się im dokopać do takich kociołków, że „ho, ho…” 

Kurpiowski bursztyn to bursztyn przebogaty w formy. Ten przezroczysty był nazywany „miodowym” lub „miodnym”. Gdy pojawiały się w nim fragmenty zmętniałe, stawał się bursztynem „z chmurką”, „obłoczkowatym”, wełnistym”. A więc widziano go jak niebo, które czasem jest nieskalane, czystozłociste, a czasem mniej lub bardziej się zachmurza. Bursztyn nieprzezroczysty, zabrudzony w zależności od tego, co przedstawiał swoim wnętrzem, stawał się „beżowym”, „kapuściakiem”, „mozaikowym”, „pierzastym”. Ten, który zawierał w sobie szczątki roślin, owadów to bursztyn „przerastały”; bywał też nazywany przez Kurpiów „wścibkiem”. 

Skąd się wziął bursztyn na Kurpiach? Podobno, kiedy Pan Bóg zesłał na ziemię potop, ludzie zaczęli ginąć jak nędzne robaczki, biadoląc, lamentując, łkając, szlochając, wylewając łzy. Napęczniałe człowiecze łzy wpadały w wody potopu, mieszały się z żywicą zalanych drzew i zaraz zamieniały się w bursztyn. Z łez ludzi niewinnych, maleńkich dzieci i innych nieboraków zrodził się bursztyn czysty, pozbawiony skazy – na różańce, leki i korale dla dziewic. Z łez grzeszników, którzy zdobywali się na skruchę i błagali Pana Boga o zmiłowanie, powstał bursztyn przyćmiony, zamglony, jakby zachmurzony – dobry na tabakiery albo rączki do lasek. Natomiast z łez, mordarzy, okrutników, bluźnierców, nikczemników wykształcił się bursztyn brudny, nadający się jedynie do wyrobu farby czy też smoły. Starzy bursztyniarze powiadają, że każdy, nawet najbardziej zabrudzony bursztyn można oczyścić. Trzeba go jedynie włożyć do ognia, położyć na rozżarzone węgle, żeby tyci sobie pocierpiał. Wtedy z bursztynu wydziela się przyjemny zapach dla nosa i oczu. Zapach ten powstaje z tego, co w dawnych ludziach było dobre. To co było złe, a w bursztynie zostało zamknięte, przemienia się w czarną sadzę. Widocznie ludzie mieszkający na Kurpiach przed potopem byli szlachetni, wrażliwi, bo kurpiowski bursztyn jest najczęściej przezroczysty i okazały. 

Kiedy go już wydobyto, przystępowano do jego obróbki. I wtedy w ruch szły szlifierki z marmurowymi płytkami, różnego rodzaju pilniki, raszple, a więc tarniki, kopystki, czyli klocki posmarowane rozwodnionym węglem drzewnym bądź glinkami, drewniane łopatki do gładzenia bursztynu, sukna do jego polerowania, szczotki maczane w kredzie, krzemienne dłuta, krzemieniuszki osadzone w drylach służące do robienia otworów w bursztynowych cudach, przemyślnie skonstruowane tokarki takie jak szarpaczki, ciągaczki.  Z bursztynu wyrabiano wielorakie niezwykłości: różańce, dewizki, kubki, tabakierki, bransoletki, broszki, wisiorki, tabakierki, guziki. Powstawały nawet kałamarze i przybory na biurka. Jantarowym kompletem przyborów do pisania, będącym dziełem rąk kurpiowskich bursztyniarzy, został obdarowany Józef Ignacy Kraszewki z okazji pięćdziesięciolecia jego pracy literackiej. Taki sam prezent otrzymał Henryk Sienkiewicz w 1900 r., kiedy to przyjechał do Łomży, żeby wygłosić odczyt na temat Śląska. 

Bursztyn na Kurpiach był na tyle powszechny i na tyle ceniony, że stał się częścią kultury kurpiowskiej. Każda Kurpianka odświętnie ubrana musiała mieć na sobie trzy bursztynowe naszyjniki nawleczone na czerwone lub żółte nici. Pierwszy sznur, który okalał ciasno szyję nazywał się „manele”. Składał się z paciorków nie większych niż ziarnka grochu, a drugi z odpowiednio większych bursztynowych kulek lub kawałków bursztynu mających ostre krawędzie. Trzeci – najdłuższy – wyrabiano z korali nazywanych „kartoflakami”.  Na jego brzegach  znajdowały się małe korale. Im było bliżej środka naszyjnika, tym paciorki były większe. Największe musiały zawierać wścibki. Podobno tylko taki bursztynowy naszyjnik mógł przynosić kobiecie szczęście i rzucać miłosny czar na mężczyzn.

Kiedy ktoś zachorował na chorobę, której nie można było rozpoznać,  którą trudno było wyleczyć, okadzano go dymem ze spalanych drobinek bursztynu zmieszanych z ziołami zebranymi w dniu św. Jana albo wymieszanych z owocami jałowca. Zresztą kadzidełka w kurpiowskich domach palono nie tylko wtedy, także w dni świąteczne czy chociażby przed przyjściem księdza po kolędzie. Bursztynem leczono oczy, do których dostały się ziarna piasku, plewy. Wierzono bowiem, że potarty o sukno i do oka przyłożony bursztyn ma moc wyciągania z oka „napruchów”. Zawieszano go dzieciom na szyjach, żeby chronił je przed przeziębieniami, napadami drgawek, lękami, histerią. Zazdrośni mężowie kładli go niekiedy na piersiach śpiących żon, ponieważ istniało przekonanie, że dzięki temu mogą dowiedzieć się, czy były im wierne. 

Bursztynu na Kurpiach już nikt nie szuka, tamtejsze rzeki już nie płoną nocą w świetle łuczywa, w poranionych bokach kurpiowskich wydm można co najwyżej znaleźć krzemienie, ale to nie znaczy, że ostatecznie bursztyn zniknął z Kurpiów. Są tu nadal artyści wytwarzający z jantaru cuda, i pewnie jeszcze gdzieś w kurpiowskiej ziemi tkwią nieodkryte pasiki bursztynowe, a kto wie, może nawet przebogate, pełne bursztynu kociołki. W Muzeum Północno-Mazowieckim w Łomży znajduje się największy w Polsce i jeden z największych w Europie zbiór bursztynu. Może więc warto w wolnym czasie przemierzyć kurpiowskie drogi, żeby zobaczyć świat bursztynowej kultury i poczuć żywiczny zapach sosen Puszczy Zielonej.   

"Pisz piórem, kochany Francesco. Słowa pisane mieczem nie są trwałe. Pióro i zeszyt to prawdziwe fundamenty prawdziwego mocarstwa." Bolesław Miciński Moje fotografie https://www.deviantart.com/arte22/gallery

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura