Artur Lewczuk Artur Lewczuk
839
BLOG

"Święte zwierzęta" i autorytety

Artur Lewczuk Artur Lewczuk Polityka Obserwuj notkę 3

 

Kiedy myślę o modelu władzy sprawowanej u nas, myśli moje biegną ku „Faraonowi” Bolesława Prusa, ku słowom arcykapłana, który próbuje uspokoić rozdygotaną duszę Ramzesa XIII, mającego wyrzuty sumienia z powodu zabicia świętego krokodyla. Arcykapłan w rozbrajający sposób wypowiada takie oto zdania: „Przecież chyba ty, władco, nie posądzasz wyznawców Jedynego Boga o wiarę w świętość zwierząt (...). Ibisy i bociany oczyszczają z padliny nasze pola, dzięki kotom – myszy nie niszczą nam zapasów zboża, a dzięki krokodylom mamy dobrą wodę w Nilu, którą bez ich pomocy trulibyśmy się (...). Tymczasem lekkomyślne i ciemne pospólstwo nie rozumie pożytku z tych zwierząt i wytępiłoby je w ciągu roku, gdybyśmy nie zabezpieczyli ich ceremoniami religijnymi.” Mam przekonanie, że tak jak ponad trzy tysiące lat temu kształtowało się życie polityczne w starożytnym Egipcie, tak i teraz kształtuje się w Polsce. I dzisiaj powołuje się „święte zwierzęta”, które mają zapewnić władzy błogostan.

O tym, jak mogą być przydatne „święte zwierzęta” w polityce, świadczyć może to, co działo się w naszym życiu publicznym w ostatnim roku w związku z rozbiciem się polskiego tupolewa w Smoleńsku. Tworzyły one i „kolportowały” scenariusze katastrofy sprowadzające się do stwierdzenia, że jej przyczyny wynikają z tego, co rozegrało się wewnątrz samolotu, z zachowania jego załogi, a pośrednio z zachowania jego pasażerów. Tym samym „święte zwierzęta” utrwalały w świadomości społeczeństwa przekonanie, że „ani po stronie polskiej, ani po stronie rosyjskiej nie było żadnych zaniedbań.” Jednocześnie robiły wszystko, żeby wyśmiać domysły co do przyczyn katastrofy, które „nie mieściły się w głowie władzy”.

Sytuacja nieco zmieniła się, gdy jedna ze stron w przypływie prawdopodobnie pychy i poczucia bezkarności, a może czegoś jeszcze innego, postanowiła zrzucić winę nie tylko na osoby znajdujące się w samolocie, ale też i na „drugą stronę”. Wtedy okazało się, ku zdziwieniu przekonanych o narodzinach przyjaźni polsko-rosyjskiej, że współpraca między „stronami”, która podobno układała się znakomicie, wcale znakomicie się nie układa, że to, co było takie pewne, wcale pewne już nie jest. 

Czego władza oczekuje od „świętych zwierząt”? Powinny to być istoty drapieżne, stwarzające wrażenie baranka wypowiadającego się w imię miłości i pokoju. Ich przeszłość musi wpisywać się w jakiś mit, ot chociażby mit ofiary systemu komunistycznego, europejskości, nowoczesności czy też pragmatyzmu, zdrowego myślenia (gwoli prawdy, wszystkie te określenia trzeba byłoby wziąć w cudzysłów, biorąc pod uwagę różne życiowe perypetie „świętych zwierząt”). Dobrze jest, jeśli potrafią być elokwentne, umieją chwytać za słówka, obdzierać ofiary ze skóry myśli aż do żywego mięsa rzekomej „głupoty” tych, przeciwko którym występują. W przypadku „świętych zwierząt” mile widziana jest umiejętność skakania do gardła, mnożenia pejoratywnych cech „innowierców”, plecenia niestworzonych rzeczy. Bezwarunkowo muszą mieć pewność siebie, skłonność do głośnego mówienia tonem nieznoszącym sprzeciwu. „Święte zwierzę” nie może wątpić ani zmieniać zdania pod wpływem czyichś argumentów. Nie może być w sobie skulone. Ono musi zajmować swoim głosem, swoim prze-śmiechem całą przestrzeń, w której się panoszy.

Pięknie jest, jeśli potrafi obezwładnić swojego adwersarza szyderstwem, jeśli umie przedstawić sprawy jednostronnie, pominąć milczeniem to, co niewygodne, wyolbrzymić to, co świadczy na korzyść władzy. „Święte zwierzę” powinno umieć przedstawiać fałszywie intencje działania jego politycznego wroga i to tak, aby przekonać lud, że świat jest biało-czarny. Zasadniczym celem „świętych zwierząt” jest rozszarpywanie „padliny politycznej”, a zwłaszcza tej, która jest nosicielem niebezpiecznych dla władzy myśli, idei, wartości.  

Podniesienie ręki na nie, czyli wszelki akt zwątpienia w ich mądrość, jest traktowane jako przejaw głupoty, siania nienawiści, chęci dzielenia społeczeństwa, wywoływania narodowej kłótni, jako wyraz kierowania się „partyjnym interesem”. Władza robi wiele, by sakralizować tych, którzy są gotowi jej ślepo bronić, którzy nie mają odwagi powiedzieć, że król jest nagi. Obdarza ich różnego rodzaju tytułami, dzięki niej stają się wybitnymi ekspertami, np. w dziedzinie lotnictwa, bohaterami pierwszych stron gazet, częstymi gośćmi programów publicystycznych. Ich opinie, niekiedy wyrażone w formie jednego zdania, urastają do wiadomości dnia i to niezależnie od jakiegokolwiek kontekstu.

To oni w czasie różnego rodzaju uroczystości państwowych czy partyjnych są honorowymi gośćmi, których przemówienia nagradza się brawami i salwami chichotu wyrażającymi aprobatę dla ich często błazeńskiej kpiny z tych, co to nie pojmują ducha czasu. Kiedy jakieś „święte zwierzęta” zostają zużyte, gdy kończy się termin ich przydatności, dostają synekury, dzięki którym mogą wieść żywot prezesa stowarzyszenia, przewodniczącego takiej czy innej komisji. Ot, taka to ich historia. 

Może występujące w naszej polityce zjawisko „świętych zwierząt”, o których pisał Bolesław Prus w „Faraonie”, nie byłoby czymś szczególnie przerażającym, gdyby nie to, że „święte zwierzęta” próbuje się nam przedstawiać jako autorytety. Ludzie popędliwi, kierujący się głównie emocjami, zaślepieni, zacietrzewieni, niezdolni do porozumienia, robiący wszystko, by ośmieszyć, poniżyć tych, którzy mają poglądy inne niż oni, używający często brutalnego języka mają jawić się nam jako autorytety, a ci, którzy naprawdę nimi powinni być, ukazywani są jako pospolite osoby niekoniecznie zasługujące na dłuższą pamięć. Nietrudno sobie wyobrazić, jakie to niesie skutki dla życia narodu, co dzieje się z narodem, gdy każe się mu wierzyć w fałszywe autorytety i robi się wiele, żeby podważać dorobek życia ludzi, którzy działali w myśl miłości do ojczyzny. 

W tak stwarzanej zawierusze wartości dochodzi do zdziczenia życia społecznego. No bo jak inaczej określić pojawienie się w pierwszy dzień Wielkanocy na wielu portalach internetowych wypowiedzi wyrażających nienawiść do Jarosława Kaczyńskiego? Jak inaczej określić cytowaną w tym dniu przez „Onet” czy „Wirtualną Polskę” wypowiedź Andrzeja Stasiuka, który twierdzi, że Jarosław Kaczyński chętnie podpaliłby Polskę jak Neron.

W świecie pomieszania dobrego i złego naród gubi się i niejednokrotnie opowiada się po stronie tych, którzy nie mają z nim nic wspólnego. Nie jest zdolny do wspólnotowego działania, traci instynkt samozachowawczy, stając się łatwym łupem dla tych, którzy chcieliby doprowadzić do jego rozbicia. Taki naród nie bogaci się tradycją, nie poszerza swojej kultury o nowe twórcze elementy. Staje się narodem martwym, jak martwy staje się język jego wartości. A ta „martwica” z kolei prowadzi chociażby do tego, co wydarzyło się przed Pałacem Prezydenckim. Usunięcie sprzed niego krzyża spowodowało stratowanie przestrzeni, która, z racji tego, co się w niej dokonało, powinna być symboliczną przestrzenią jednoczącą naród, określającą jego tożsamość. W efekcie decyzji prezydenta Bronisława Komorowskiego stała się, niestety, przestrzenią walki Polaków z Polakami. 

Nasza codzienność pokazuje, że robi się wiele, żeby zostały odjęte nam autorytety. Czasami nawet przychodzi mi do głowy złowieszcza myśl, że robi się wiele, abyśmy ich w ogóle nie mieli. W każdym bądź razie trudno je współcześnie ustanawiać. Dlaczego trudno? Bo nie rozliczyliśmy się z przeszłością, bo wciąż istnieje w naszym państwie silny sojusz różnych korporacji masek, w obawie przed ich zerwaniem. Ludzie do nich należący nie chcą na ogół czegokolwiek zmieniać w swoim życiu, stąd ich zajadłość wobec tych, którzy chcą budować nową narodową rzeczywistość od ustanowienia prawdy. Bez jej ustanowienia nie jest możliwe istnienie autorytetów, co najwyżej mogą istnieć tylko ich protezy w postaci „świętych zwierząt”. 

Naród powinien mieć swoje autorytety, ale nie w postaci „świętych zwierząt”. Autorytety powinny być przedstawiane, nieustannie przypominane, kultywowane, a jednocześnie ustanawiane prawdą, miłością i wdzięcznością; dlatego nie mówmy, że „niepotrzebne są kolejne pomniki, bo już jeden stoi.” Powinniśmy uczyć się języka, którym przemawiają do nas autorytety i powinniśmy nim się posługiwać. Jeśli nie będziemy tego robić, jeśli będziemy godzili się na ich niszczenie i jednocześnie na uprawianie kultu „świętych zwierząt”, nie zmartwychwstaniemy naprawdę.

"Pisz piórem, kochany Francesco. Słowa pisane mieczem nie są trwałe. Pióro i zeszyt to prawdziwe fundamenty prawdziwego mocarstwa." Bolesław Miciński Moje fotografie https://www.deviantart.com/arte22/gallery

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka