ltp ltp
2841
BLOG

Inteligenci i frustraci, czyli piana na ustach dogmatyków z Czerskiej

ltp ltp Polityka Obserwuj notkę 15

To, co od ogłoszenia wyników ostatnich wyborów parlamentarnych serwuje swoim czytelnikom „Gazeta Wyborcza”, nie powinno zostać przemilczane. Nie tylko przez zwolenników dziennika Michnika, ale także – nawet zwłaszcza – przez ich politycznych adwersarzy. Narracji „Wyborczej” nie wolno ignorować, trzeba ją nieustannie poddawać refleksji, bo kolejne publikacje gazety to nic innego jak konstruowanie podmiotowości czytelnika (a tym samym wyborcy) według przyjętego wzoru  

Narracji i języka stosowanych w dzienniku Adama Michnika w żadnej mierze nie można uznać za spontaniczne. Wydaje się, że strategia obozu z Czerskiej była gotowa już dawno, jeszcze przed ogłoszeniem wyników wyborów. Chodzi o formę – ta jest stała i niezmienna w obecnej konfiguracji politycznej, a materia, czyli konkretne wydarzenia, nie mają większego znaczenia. Trzeba je tylko w te formę włożyć, przepuścić przez ideologiczno-propagandowe sito. I zaserwować czytelnikom, żeby ci wiedzieli, co mają myśleć, jak interpretować wydarzenia w Polsce.  

Można to, oczywiście, robić na wiele sposobów. I też redakcja „Wyborczej” w środkach nie przebiera. Jedną z broni najcięższego kalibru jest wywiad z tzw. autorytetem, który niejako ex cathedrawygłasza konkretne sądy – zawsze jednostronne – a siła jego autorytetu ma sprawić, że sądy te zostaną przez czytelników uznane za bezapelacyjnie obowiązujące, a w konsekwencji za własne. W ten sposób formatuje się ludzkie myślenie – kto ma władzę nad językiem i narrację, ten kontroluje kształt świadomości czytelników, a tym samym wyborców. Sądzę, że znajomość – choćby pobieżna – głównych składników dyskursu forsowanego przez dziennik z Czerskiej jest bardzo pożyteczne, bo pozwala zrozumieć mechanizm myślenia czytelników „Wyborczej”. A tych wciąż jest bardzo wielu (jak podaje serwis wirtualnemedia.pl najchętniej kupowanym dziennikiem w Polce jest „Fakt” – prawie 300 tys. średniej sprzedaży dziennej w listopadzie, a na drugim miejscu znajduje się właśnie „Gazeta Wyborcza” – ponad 157 tys. średniej sprzedaży dziennej w listopadzie).

Kolejne wywiady z „autorytetami” w gazecie Michnika najczęściej drukowane są w środy (w dodatku „Polityka Ekstra”), w czwartki (dodatek „Duży Format”) oraz w soboty (dodatek „Magazyn Świąteczny”). W ostatnim czasie „Wyborcza” opublikowała kilka rozmów o wprost zatrważającym profilu ideologicznym.

 

Przykład pierwszy: Agnieszka Holland

W dodatku „Polityka Ekstra” do wydania gazety z 30 grudnia 2015 r. wydrukowany został wywiad z reżyserką Agnieszką Holland pt. „Holland: Kłamstwo w narodowym sztandarze”. Czego czytelnik dowiaduje się z tego wywiadu? Tego, że w Polsce po objęciu władzy przez Prawo i Sprawiedliwość „zwycięża duch PRL”.

Warto zwrócić uwagę, że w wywiadzie tym Agnieszka Holland i przeprowadzająca rozmowę Agnieszka Kublik mówią w jednym głosem. Bo to Kublik już w pierwszym pytaniu nawiązuje do PRL-u, a reżyserka tylko potwierdza i rozbudowuje tezę dziennikarki.

Dlaczego więc w Polsce pod rządami PiS „zwycięża duch PRL”? Wszystko przez posła Stanisława Piotrowicza – to on jest filarem odbudowy PRL-u w Polsce po wyborach parlamentarnych z 2015 r.

Holland stwierdza w rozmowie: „Niezły rechot historii (...) To nie przypadek, że prokurator stanu wojennego w polskim parlamencie rozmontowuje ostentacyjnie demokratyczne państwo prawa. To jakiś rodzaj policzka  dla tych, którzy chcieli odrzucić ducha PRL [policzkiem dla nich, oczywiście, nie były rządy Leszka Millera czy prezydentura Aleksandra Kwaśniewskiego; bo wtedy to były władze wybrane w demokratycznych wyborach, a nie zamach stanu, jak ma to miejsce teraz – przyp. LTP]. Bo teraz zwycięża w Polsce duch PRL. I nie ma lepszego obrońcy PRL-owskiego autorytaryzmu niż właśnie Jarosław Kaczyński (...) Kaczyński gra rolę I-ego sekretarza partii. To mu bardzo odpowiada”.

Kilka zdań dalej Hollnad wyjaśnia, na czym – między innymi – polegała skuteczna narracja wyborcza PiS w ostatniej kampanii. Na tym, że PiS „konsekwentnie obrzydzał Platformę, deprecjonował prezydenta Komorowskiego i premier Kopacz”.

Dygresja: fragment wywiadu Agnieszki Kublik z Mateuszem Kijowskim, liderem Komitetu Obrony Demokracji opublikowanego w dodatku „Magazyn Świąteczny” z 19 grudnia 2015 r. Rozmowa schodzi na ostatnie wybory prezydenckie. Kublik pyta Kijowskiego o to, na kogo głosował.

Kublik: Na Komorowskiego z kalkulacji?
Kijowski: - Z serca. Był najlepszym prezydentem w wolnej Polsce.

Lepszym od Kwaśniewskiego, który w rankingach wypada najlepiej?
- Tak. Był mniej upartyjniony. Znacznie bardziej dbał o sferę społeczną. Te kotyliony, marsze obywateli, "Orzeł może", próbował stworzyć jakąś wspólnotę.
A teraz mu wypominają orła z czekolady.
- Mali ludzie nie rozumieją takich rzeczy.

Koniec dygresji.

Skoro już mamy w Polsce powrót „PRL-owskiego autorytaryzmu”, niezbędna jest reakcja społeczeństwa obywatelskiego. Stąd akces Holland do momentalnie powstałego Komitetu Obrony Demokracji. Holland w wywiadzie utrzymuje, że głównym zadaniem KOD-u jest praca organiczna, polegająca na forsowaniu kontrnarracji w stosunku do propagandy PiS: „Potrzebna jest codzienna, organiczna praca, bo PiS nie tylko dezinformuje. Oni po prostu permanentnie kłamią. To ich stała, sprawdzona metoda. Tak robili po katastrofie smoleńskiej [sic! – przyp. LTP], wmawiali, że to był wybuch, bo to był zamach”.

I dalej Holland zdaje relację ze swojego stanu wewnętrznego: „To wszystko jest jak zły sen. Nigdy nie myślałam, że znowu będę to przeżywać. Miałam poczucie szczęścia, całe moje pokolenie było szczęśliwe, że udało nam się dożyć końca tego smrodliwego, dusznego systemu PRL. A teraz? Usnęliśmy wieczorem w normalnym państwie [sic! – mowa o państwie targanym konwulsjami PO i państwie, którego były prezydent i jego świta rozszabrowali prezydenckie nieruchomości – przyp. LTP], które nie jest doskonale, ale zapewnia podstawowe swobody obywatelskie, a budzimy się w matriksie, w jakimś orwellowskim świecie, gdzie czarne jest białe, a prawo bezprawiem”.

Argumentacji ad rem w wypowiedzi Holland czytelnik „Wyborczej” nie znajdzie. Jest tam tylko – dosyć ogólne – zakreślenie ram narracji, które następnie będą – i są – powielane. Chodzi o to: bez względu na to, co zrobi PiS – będzie to krok w stronę demontażu demokratycznego państwa prawa, w stronę dyktatury, „PRL-owskiego autorytaryzmu”; bez względu na to, co powie któryś z członków rządzącej partii – będzie to bezprawie i kłamstwo. Generalnie wszystko lub prawie wszystko, co może wydarzyć się w Polsce pod rządami PiS jest według tej narracji przejawem tego, co klasyk gatunku sędzia Igor Tuleya nazwał praktyką z epoki „najgorszego stalinizmu”.

 

Przykład drugi: Karol Modzelewski

W dodatku „Magazyn Świąteczny” do weekendowego wydania „Gazety Wyborczej” z 5-6 stycznia 2016 r. wydrukowano wywiad z Karolem Modzelewskim pt. „Dyktatura nie jest lekarstwem na niesprawiedliwość”. W rozmowie z Pawłem Wrońskim kolejny autorytet z Czerskiej kontynuuje linię narracyjną, przy czym zaostrza ją, bo już nie mówi o „PRL-owskim autorytaryzmie”, ale już wprost używa słowa „dyktatura”. Jednocześnie Modzelewski w swojej wypowiedzi daje czytelnikowi „Wyborczej” szansę na zapoznanie się z profilem socjolo-psychologicznym wyborcy PiS.

I znów ex cathedra stwierdza Modzelewski: „To, co się dzieje, bardzo kojarzy się z systemem «kierowniczej roli partii» (...) Jest to zdecydowany zamach na demokrację liberalną, czyli demokrację połączoną z rządami prawa. Zresztą ta intencja ze strony polityków PiS nie budzi wątpliwości”. Tą intencją jest, oczywiście, zaprowadzenie dyktatury w Polsce. Ale, jak stwierdza, Modzelewski, „Żadna dyktatura nie jest lekarstwem na niesprawiedliwość społeczną. Ci, co pamiętają PRL, powinni o tym wiedzieć. W gruncie rzeczy te wybory wprowadziły polską demokrację na ścieżkę upadku”.

Ta „niesprawiedliwość społeczna” w wypowiedzi Modzelewskiego pełni funkcję klucza hermeneutycznego. Bo to właśnie ona do tego doprowadziła, ta niesprawiedliwość. Mówi Modzelwski w wywiadzie: „Co zbudowało trwały elektorat PiS? Są to w dużej części ludzie oraz potomkowie ludzi, którzy stali się ofiarami zniszczenia wielkiego przemysłu socjalistycznego w okresie transformacji. Okazało się, że ich degradacja jest trwała. Trzon tych ludzi to ci, których polska modernizacja pozostawiła za burtą i nie są w stanie ponownie wejść do łodzi”.

Co w tych zdaniach mówi Modzelewski? Wydaje się, że właśnie to: na PiS w ostatnich wyborach głosowali potomkowie lumpenproletariatu, ludzie, którzy nie potrafią się odnaleźć w nowych realiach ekonomicznych, gorzej wykształceni, nieobycie w świecie, często z marginesu społecznego. Fakt, że transformacja w Polsce po 1989 r. odbyła się gigantycznym kosztem społecznym, nie ulega wątpliwości; ale eksponowanie grupy tych najbardziej pokrzywdzonych Polaków jako siły, która przywiodła Polskę do dyktatury, jest, co najmniej, nieuczciwe intelektualnie.

Czyli: mamy dyktaturę, którą zafundowali nam społeczni frustraci. Co teraz robić? Popierać Komitet Obrony Demokracji, oczywiście. KOD to jedyna nadzieja dla Polski. A jacy ludzie angażują się w KOD? Modzelewskie wie. Bo był na manifestacji i widział: „Na tych protestach zobaczyłem polską inteligencję” – mówi.

Od ostatnich wyborów „Wyborcza” opublikowała więcej wywiadów w podobnym tonie. Sądzę jednak, że o rozmowach z ekspertami od polityki jak Maciej Stuhr nie ma sensu pisać.  

 

Dehumanizacji politycznego przeciwnika ciąg dalszy

Dodatkowe światło na powyższe rzuca komentarz prof. Magdaleny Środy pt. „Rok dobrych kroków” opublikowany w „Gazecie Wyborczej” z 30 grudnia 2015 r. Środa pisze w nim, że jej przyjaciel okulista, który z racji wykonywanego zawodu ma – w przeciwieństwie do pani profesor – „ciągły kontakt z ludem”, narzeka na „Wyborczą”. I narzeka tymi słowy: „że zbyt elitarna; że używa trudnego języka; że za mało przekonuje, a ciągle ocenia; że rzadko analizuje, a zbyt często moralizuje, że razi go intelektualnym separatyzmem oraz że nie daje m do ręki argumentów, dzięki którym mógłby przekonać nieprzekonanych (...) że demokracja jest warta obrony”.  

Mam nadzieję, że dwoma przykładami udało mi się pokazać, że właśnie tak jest, jak mówi przyjaciel okulista prof. Środy. Sama filozofka zresztą w swoim komentarzu temu nie zaprzecza. Pisze jednak kilka zdań dalej o dziennikarzach „niepokornych” i nazywa ich „ludźmi resentymentu”. Dlaczego ich tak nazywa? Oto odpowiedź: „bo – jak sądzę – tylko resentyment może motywować do czytania Ziemkiewicza, Łysiaka, Warzechy czy braci Karnowskich”.

Ot, kolejna garść argumentów prosto z gazety Michnika. Czytelnikowi nie pozostaje nic innego, jak tylko w nie uwierzyć. Bo czytając „Wyborczą” nie będzie miał okazji, żeby do czegokolwiek zostać przekonanym.   

ltp
O mnie ltp

Pozostaję otwarty na współpracę.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka