Sławomir Łuczak Sławomir Łuczak
131
BLOG

Władza jest

Sławomir Łuczak Sławomir Łuczak Kultura Obserwuj notkę 0


Wielu ludzi twierdzi, że kto raz skosztował władzy, nie będzie się mógł bez niej obejść. Jako, że na władzy znam się w stopniu mnie zadowalającym, czyli wcale, pozwalam sobie raz na czas podejrzeć filmy opowiadające o ludziach władzy i o problemach związanych z jej posiadaniem – tych jest chyba więcej niż wymiernych korzyści, ale mogę się mylić, choć wcale bym nie chciał.
Russsel Crowe jest aktorem charakterystycznym, ale i też elastycznym, a jego magnetyzująca osobowość wydawałoby się na zawsze już kojarzona z "Gladiatorem" zaskoczy jeszcze niejednokrotnie nawet najbardziej wybrednych widzów. Jedno wydaje się być pewne: choć ten australijski aktor zarządza wyłącznie emocjami widzów, potrafi także świetnie trzymać w ryzach najbliższych współpracowników w świecie przedstawionym na planie filmowym.
W filmie Allena Hughes’a „Władza” Crowe wciela się w postać zabiegającego o reelekcję burmistrza Nowego Jorku, który – jak każdy burmistrz na tym dziwnym świecie – z wytrenowaną dykcją kadzi tłumowi populistyczne kawałki, poprawnie polityczne dowcipy opracowane przez najtęższe głowy sztabu wyborczego i przy okazji próbuje także – jak każdy burmistrz na tym świecie – wyjść na swoje, a przynajmniej nie stracić na tym całym urzędowaniu.
Nawet jednak burmistrz posiada żonę (w tej roli jak zwykle piękna Catherine Zeta-Jones), a żona – jak wiele żon na tym świecie – ma swoje tajemnice, które przed zbliżającymi się wyborami niepokoją burmistrza i sprawiają, że serce boli go częściej niż zwykle.
I tu na scenę wkracza prywatny detektyw odgrywany przez Marka Whalberga, który jest przy okazji byłym policjantem – jak wielu policjantów na tym świecie – z przeszłością równie mroczną jak legendarny Darth Vader przed duchową transformacją.
Burmistrz wynajmuje go, ponieważ nie może znieść – jak każdy mężczyzna na tym świecie – że jego żona skrywa przed nim, burmistrzem wielkiej metropolii jakieś małe babskie tajemnice.
Sprawy się komplikują…
„Broken City” to nie tylko studium władzy, ale i też wejrzenie za kulisy wielkich sztabów wyborczych zmagających się z forsowaniem swoich kandydatów na pierwsze miejsce w wyścigu o fotel; to próba zademonstrowania bezwzględnego cynizmu ludzi od PR-u manipulujących zręcznie tłumem gotowym uwierzyć każdemu, kto zagwarantuje im zmniejszenie podatków i wieczną szczęśliwość za jego kadencji.
To smutny, chwilami wręcz przerażający obraz pozbawionych wszelkich skrupułów współczesnych ludzi władzy, choć nie sądzę, aby zarządzający światem – dajmy na to – w starożytności różnili się od nich w swojej mentalności.
 

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura