Tydzień temu pełniący funkcję prezydenta Łodzi Tomasz Sadzyński (ex-PO) ogłosił, że zwalczy „nielegalny” handel w mieście. Jak donosi dziś Wyborcza pierwsza obława na handlarzy miała już miejsce. Dziś kolejna.
Zlikwidowano targowisko przy ul. Ciołkowskiego, jednak przy Rydla nie było tak łatwo i rozpoczęły się przepychanki z kupcami, po których stronie stanęli przechodnie. Finalnie służby miejskie na jeden dzień odstąpiły od akcji. Ale co się odwlecze…
Wyobraźmy teraz to sobie. Stoi baba i sprzedaje skarpety. Staż – 20 lat handlu na ulicy. Zawsze w tym samym miejscu, w podobnych godzinach, wszyscy ją znają i ma stałych klientów. Specjalizacja: bielizna; ceny: niskie. Biznes będzie musiała zamknąć na dniach i po tanie skarpety trzeba będzie udać się do hipermarketów. Panie Sadzyński czyżby jakiś układzik z konkurencją?
Jaki sens uderzać w handel, który odbywa się od dawna w tych samych miejscach i sprawdza się od lat? Wieloletnia sprzedaż prowadzona na określonym terenie automatycznie zamienia go w targowisko. Dzieje się tak niezależnie od prawa pozytywnego, nawet jeśli twierdzi ono, że dany fragment przestrzeni publicznej ma mieć inne zastosowanie. Prezydent miasta („pełniący obowiązki” takoż samo) nie jest właścicielem przestrzeni publicznej – wtedy mógłby handlarzy wyrzucić, lecz jest jedynie dysponentem, który nie ma działać na własną rękę, a zgodnie z interesem mieszkańców. Specgrupa straży miejskiej ma prawo konfiskować towary kupców, którzy nie chcą dobrowolnie opuścić miejsca pracy. Tego prawa nie miałby nawet właściciel terenów na których prowadzi sie tzw. „nielegalny” handel. Dopuszczenie konfiskat w walce z tzw. „nielegalnym” handlem to wynik prac komisji „Przyjazne państwo”. Przyjazne państwo – wszak nie dla wszystkich.
