Łukasz Mróz Łukasz Mróz
2961
BLOG

Nie czytam Lisa, nie czytam Rybitzkiego

Łukasz Mróz Łukasz Mróz Polityka Obserwuj notkę 31

Od kilku tygodni nie kupuję „Newsweeka” i nie czytam wstępniaków Tomasza Lisa. Nie z powodu okładek. Kontrowersyjne okładki nigdy mi nie przeszkadzały, o ile szła za nimi poważna treść. W „Newsweeku” próżno ostatnio takich treści szukać. Poza Marcinem Mellerem trudno mi wskazać innego autora, który nie uczestniczy w politycznej nawalance i którego teksty czytam z wielkim zainteresowaniem.

Ta „polityczna nawalanka” tyczy się szczególnie samego redaktora naczelnego „Newsweeka”, Tomasza Lisa. Stwierdziłem ostatnio, że to żenujące, aby czytać wstępniaki, w których autor ściga się co tydzień sam ze sobą z nadzieją, że uda mu się jeszcze bardziej dokopać PiS-owi i jeszcze bardziej zabłysnąć błyskotliwą inwektywą pod adresem Jarosława Kaczyńskiego. Pomijając jednak samą przewidywalność tekstów, za cholerę nie mogę zgodzić się na to, aby ktoś pouczał innych, że dzieli Polskę używając ostrego języka, skoro z jego tekstów aż kipi od ostrych sformułowań. Oczywiście w moim przekonaniu największą odpowiedzialność za zaostrzanie dyskusji w przestrzeni publicznej ponosi partia Jarosława Kaczyńskiego. Nie zmienia to jednak faktu, że dziennikarze sympatyzujący z Platformą i sama Platforma Obywatelska dolewają nieustannie oliwy do ognia, i to w dużych ilościach. Skoro więc nie mam wpływu na to, co pisze Tomasz Lis w swoim tygodniku, postanowiłem zwyczajnie go nie kupować, licząc naiwnie, że jeśli nie dorzucę w ten sposób cegiełki do zakończenia wojny polsko-polskiej, to przynajmniej nie przyczyniam się do jej pogłębiania.

Zostawmy jednak „Newsweeka”. Mamy wolność słowa i wolność mediów. Każdy może pisać, co chce. Jeśli komuś to nie odpowiada, tak jak mi, może zwyczajnie tego nie czytać. Bardziej zaniepokoiło mnie ostatnio coś innego. O ile przyzwyczaiłem się do wojny między mainstreamowymi mediami i konfliktów na linii „Rzeczpospolita” – „Gazeta Wyborcza” albo TVN – TV Trwam, to nie sądziłem, że ten ostry i bezrefleksyjny język tak szybko dosięgnie również blogosfery. Przykład? Rybitzky. Przy całej mojej sympatii do tego blogera – jego fanatyczna momentami miłość do PiS-u wielokrotnie mnie rozczulała – stwierdziłem dzisiaj, że nie mogę więcej czytać jego przemyśleń, bo zwyczajnie się denerwuję. Nie zamierzam akceptować tweetów takich jak ten, gdzie pisze: „Lemingi myślą, że jak jedzą g… serwowane im przez <medialne autorytety> to wszyscy muszą to robić”. Mówienie z kolei, że ktoś ma „napier… w głowie” niezależnie od powodu, przemilczę. To oczywiście tylko dwa wybrane przykłady. Tak samo więc jak - mimo mojego ogromnego szacunku dla dokonań Tomasza Lisa - przestałem kupować „Newsweeka”, tak samo - przy całej mojej sympatii dla Rybitzkiego - przestaję od dzisiaj „obserwować” jego tweety i czytać jego notki na Salon24.pl. Jeśli nie mam żadnego wpływu na zakończenie tego wzajemnego obrzucania się błotem, to przynajmniej nie chcę tracić więcej czasu i pieniędzy na śledzenie, kto komu bardziej dowalił tylko i wyłącznie dlatego, żeby się polansować i mieć więcej czytelników.

Oczywiście czasem należy nazywać rzeczy po imieniu, wprost. Ale nie należy tego argumentu nadużywać tylko po to, żeby zmieszać kogoś z błotem. Chcemy złagodzenia tego konfliktu i uspokojenia dyskusji w naszym kraju? Starajmy się używać innego języka. Tylko tyle i aż tyle.

Bloger. Uzależniony od polityki, muzyki i Twittera. Niepoprawny fan Metalliki.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka