Łukasz Rzepiński Łukasz Rzepiński
967
BLOG

Norwegia cz.XVI

Łukasz Rzepiński Łukasz Rzepiński Podróże Obserwuj temat Obserwuj notkę 8

Dwie nocne historyjki.

Pierwsza wydarzyła się jeszcze przed moim wyjazdem do Norwegii. Był to lot do Genewy. W samolocie obok mnie siada kobieta w wieku bliżej nieokreślonym średnim, zapewne koło 50tki. Staromodnie ubrana w jakiś pamiętający Gierka żabocik. Przed startem samolotu żegna się. Gdy samolot startuje wyraźnie się poci. Zagaduje mnie i pyta mnie do czego służy ten wihajster. Do rozkładania stolika mówię i obdarzam ją uśmiechem numer 7 Światowego Bywalca Wszystkich Konferencji i Szkoleń. Światowy Bywalec, do których się zaliczam, dysponuje pewnymi atrybutami, którymi nie dysponują zwykli członkowie społeczeństwa. Podstawowym atrybutem Światowego Bywalca Konferencji jest minimum srebrna karta linii lotniczych. Podczas gdy społeczeństwo oczekując na samolot zajada jajecznicę za 50zł, Światowy Bywalec okazując ową kartę przechodzi przez pustą kontrolę bezpieczeństwa klasy business i zasiada w “laundżu” pełnym innych Światowych Bywalców, gdzie porównuje on klasę swojego garnituru z innymi. Co mniej “światowi” bywalcy porywają z “laundżów” butelki wódki, bo i o takich ŚBWKiS słyszalem. Ja poprzestaję na rozkoszowaniu się towarzystwem komisarzy europejskich tudzież innych urzędników średniego szczebla. Gdyż istnieją światowcy ze złotymi kartami, przesiadujący w jeszcze lepszych “laundżach” a po takich z czarną kartą, których jest w Polsce kilkudziesięciu podjeżdża na lotnisku limuzyna. Niemniej jednak status najzwyklejszego srebrnego światowca uprawnia mnie do obdarzenia pani Światowym Uśmiechem.

Pani otwarcie wyznaje że to jej pierwszy lot i że się boi i w związku z tym musi mówić. I opowiada mi… o życiu w małej miejscowości, o tym że mąż ją zostawił i że mężczyźni są źli i że syna sama wychowuje. Kwituję to jakimiś zdaniami i obdarzam uśmiechami numer 3 i 8. Wreszcie uspokaja się i mówi że nie będzie mi już przeszkadzać. Wyciąga przedpotopową teczkę i dobywa stertę papierów. Zagladam… i oczy otwierają mi się coraz szerzej. Schematy rozpadu cząstek. Miony, bozony, neutrony, energie w elektrowoltach. Na kolejnych stronach schematy akceleratora. Papiery ozdobione logiem CERN. Jak można się pomylić….

I druga historia, wydarzyła się przed tygodniem. Norwegowie są narodem bardzo uczynnym i skłonnym do pomocy. Jednak nie ma pewnego zwyczaju, ciągle jeszcze w Polsce obowiązującego – ustępowania osobom starszym w środkach komunikacji publicznej.

Zachowania w norweskich środkach komunikacji to odrębny temat, który już poruszałem. Dodam również przykładowo: kiedy chcemy aby osoba blokująca nam przejście przesunęła się, gdyż chcemy wyjść, to nie obowiązuje polski zwyczaj wypowiedzenia słowa „przepraszam”. Należy przepraszająco i ze wstydem uśmiechnąć się i wówczas sąsiad ustępuje nam miejsca. Bardzo po norwesku, wstyd, że wchodzimy w czyjąś przestrzeń.

Wracając jednak do owych osób starszych. Pierwszy raz widzę, człowiek starszy stoi i nikt nie ustępuje mijesca. Zatem i ja nie ustępuję, ale źle się z tym czuję. Gdy następnym razem powtórzyła się ta sytuacja, nie wytrzymałem i moim słabym norweskim mówię „proszę usiąść”. Starszy człowiek jest zaskoczony. “Ależ nie, nie” – mówi. Proszę – nalegam (na więcej moich 100 czy 200 norweskich słów nie pozwala). W końcu siada. Norwegowie wokół… zakłopotani. Wstydliwe uśmiechy, drapanie się po nosach. Gdy ktoś chce przejść, natychmiast, zaraz zrywają się. Człowiek zagaduje do mnie, wyklepuję standardowe „beklager, jeg snakker ikke norsk” to przechodzi na płynną angielszczyznę. 80 latek! – jak się okazuje. Powiada, że jestem bardzo uprzejmy itd. Itd. To jestem gotów na dalsze pognębienie Norwegów, gdyż oczywiście niczego takiego nie dokonałem i miejsce zaraz znajduje się naprzeciwko owego pana. Ekhm ekhm, czy nadaję się do reprezentowania kraju? Patrzę po sobie, droga kurtka North Face, spodnie garniturowe… nadaję się. Zatem odpowiadam głośno „U mnie w kraju to jest normalny obyczaj, że ustępujemy starszym osobom miejsca w autobusie”. „U pana w kraju? To znaczy?”. „W Polsce”. Łypię okiem… tak, sąsiedzi przypatrują się konwersacji. „A to jesteśmy prawie sąsiadami” odpowiada starszy, ale dobrze wyglądający człowiek. I płynną angielszczyzną opowiedział że chadza codziennie na gimanastykę i że zamienił właśnie 300 metrowy dom na 100 metrowe mieszkanie w Oslo. Odpowiadam, że to tak jak niektórzy miliarderzy, którzy oddają majątek, gdyż stwierdzają, że ich życie nie zmienia się zupełnie niezależnie czy posiadają 100 miliardów dolarów czy 1 miliard. W zasadzie pan nie potrzebował tego miejsca, zaraz wyszedł i był wyraźnie w dobrej formie. Ale może opowiedział dalej że spotkał miłego pana z Polski.

 

Chyba się uzależniłem od pisania, czy to na Salonie, czy tutaj. Wczoraj cierpiałem z braku komputera, bo koniecznie coś chciałem napisać, było to bardzo ważne. Ale co było tak ważne? Już zapomniałem :)

Krótki wypad do Warszawy – ciekawe że chłodniej niż w Oslo. O dziwo o ile zwykle samolot wypełniony jest wąsatymi robotnikami z Polski, to tym razem połowa rejsu Norwegian była wypełniona Norwegami. Różnica między awanturnikami polskimi a norweskimi. Otóż w samolocie było 3 głośnych Norwegów. Okrągłe zadowolone z siebie buzie, solidnie zbudowani. Piją piwo, śpiewają i pokrzykują. Siedzący obok mnie Norweg o twarzy zdradzającej daleko posunięty syndrom księgowego nagle zaczął robić im awanturę. I teraz jak zachowaliby się awanturnicy Polscy? Już podobno zawracano raz samolot nad Bałtykiem do Norwegii, gdy pobiło się dwóch Polaków. Tymczasem awanturnicy norwescy pomruczeli “ja, ja, ja” i … posłusznie i grzecznie rozsiedli się na swoich miejscach.

Powrót Ryanair z Modlina – też masa Norwegów. Dziewczyna o poprawnej politycznie, ładnej skandynawskiej buzi ładuje pełną siatkę wódek w wolnocłowym. Faktycznie, ceny są śmiesznie niskie, szczególnie że ponieważ Norwegia jest poza UE to dodatkowo odliczona jest akcyza i tak np jedna ze szkockich whisky kosztuje przy locie do Norwegii….. 39zł! Nic dziwnego że Norwegowie ładują siatki, gdy tam kosztuje 150zł.

Dzisiaj o 8mej z okien ujrzałem piękny wschód słońca nad Oslofjord. Norwegia jest bardzo pięknym krajem, nawet te mniej ciekawe okolice Oslo.

I znowu o Chińczykach… Przygotowuję spotkanie z klientem – prezentację złożonej oferty. Ponieważ lepiej porozumiewam się z Europejczykami to “wypchęli” mnie do przodu na pierwszą linię kontaktu z klientem. No i zaczęło się… Zapytaj o to, zapytaj o tamto. Tłumaczę że to od nas zależy jak przygotujemy prezentację. Nie, nie, musimy wiedzieć więcej. Czego oczekują,jak, kiedy, co? W końcu mówię że to tylko rozeźli klienta, który oczekuje inteligentnego, aktywnego partnera, a nie sługi który stara się zgadnąć życzenia zanim zostaną powiedziane i gdy słyszy że ma polizać but, to pyta z której strony: z lewej na prawo, czy odwrotnie, bo nie jest pewien. Coś tam dotarło. No prawie, spotykają się nadal w swoim gronie i dzielą włos na czworo do późna poruszając w najdrobniejszych szczegółach kwestie, które na 99% wiem że nie będą klienta interesowały.

Klient przysłał agendę spotkania. W zasadzie to został do tego przymuszony – Chińczycy tak długo suszyli mi głowę, że w końcu zadzwoniłem do Norwegów i wyprosiłem plan spotkania. Wyproszony plan jest byle jaki i ogólnikowy. Człowiek przez telefon był w zasadzie w innym świecie. Ale Chińczycy dostali ten napisany w minutę na kolanie plan i… siedzą i konteplują. Na prawo, na lewo. Debatują, czego chce klient, zakładają że jest to mądre i głęboko przemyślane. Zastanawiają się nad relacjami między punktami. Tłumaczę okoliczności w jakich powstał ten plan, że wyproszony i że na kolanie i że w sumie możemy go pozmieniać. Nie, nie… pozmieniać? Przecież to PLAN KLIENTA? A więc plan Boski! A analizujcie sobie, a potem się skarżcie że pracujecie do późna w nocy.

Zresztą przeżyłem małe zdziwienie. Siadam przy obiedzie przy większym stole, mając nadzieję że ktoś się przyłaczy. Jak zwykle przyłącza się Lichao i mówi że nie lubi tu siadać. Pytam czemu. A woli tam z boku bo tu się mogą obcy ludzie przysiąść i trzeba będzie z nimi rozmawiać. “To po co przyłączyłeś się do organizacji sprzedażowej” – pytam zdumiony – “skoro nie lubisz rozmawiać z ludźmi?”. “No lubię bardzo, ale jak już ich znam”. Dziwne, mój szef też jest introwertykiem i z Norwegami toczy rozmowy o … pogodzie. Jest to faktycznie w Norwegii temat klucz, rozmowy o pogodzie mają wyższy status niż w Polsce, gdzie jest to już absolutnie ostatnie koło ratunkowe. W Norwegii ludzie przywiązują do tego wagę i jest to klasyczny łamacz lodów, jakby banalnie w Polsce nie brzmiał. Tłumaczę Lichao że w organizacji sprzedażowej właśnie musi rozmawiać z obcymi ludźmi i że da się to wyćwiczyć.

Staram się z każdym Chińczykiem rozmawiać skąd jest i jak jego region wygląda. Oczywiście zawsze zaczynają od jedzenia. Napisałem to 15 razy, ale powtórzę ponownie. JEDZENIE TO JEST NAJWIĘKSZA CHIŃSKA PASJA, FETYSZ I CENTRALNY PUNKT ODNIESIENIA DLA RESZTY SPRAW. W zasadzie jest to nieco męczące kiedy po raz kolejny pytają mnie co będę jadł, co jadłem w weekend albo co je się w moim regionie. Z kolei gdy tłumaczę że inteligentni ludzie w Europie raczej nie chadzają na holywoodzkie produkcje tylko oglądają raczej kino bardziej ambitne i niszowe to nie rozumieją. Jeden bardziej obyty łapie: takie jak francuskie? No, tak, odpowiadam.

W każdym razie najbardziej egzotyczny region jak na razie zamieszkuje pewna dziewczyna, którą czasami spotykam w autobusie, w prowincji Xinjiang przy granicy z Uzbekistanem, na północ od Tybetu. Biedny, górski, ale podobno piękny region.

Chiny podobno paskudnie zachowały się podczas ostatniego trzęsienia ziemi na Filipinach. Przysłali pomoc…. 100.000 dolarów. Mniej niż Watykan i inne mikropaństwa. Rzecz w tym że Chiny są z Filipinami skonfliktowane o jakąś wysepkę. Oczywiście jak mi tłumaczy Lichao, oni chcą żyć ze wszystkimi w pokoju. Tylko że ci inni ich ciągle prowokują. A to moja lista tych złych,którzy prowokują Chiny: Amerykanie, Japończycy, Filipińczycy, Hindusi, Tajwańczycy, Wietnamczycy, Rosjanie, Uzbekowie, Tybetańczycy. Ewentualnie można jeszcze dorzucić Nepalczyków. Tylko Pakistańczycy to “ich bracia”. Biedne Chiny.

Wróćmy do Norwegii. Też akurat pojawiła się tematyka jedzenia. Jeden z Norwegów właśnie oporządza… połowkę łosia. Wisi u niego w domu na haku dla skruszenia. Inny eksperymentował z najtańszą wołowiną- stwierdził że potrzeba 10 godzin gotowania, aby stała się miękka. Ponoć ciężko w Oslo o chleb dobrej jakości, jest ponoć tylko w kilku piekarniach. Gdy wymieniam Baker Hansen – krzywią się i mówią że tam jest mrożony i udaje świeży.

Jeden z osiadłych Chińczyków opowiada o tym o czym czytałem w przewodniku. Na wybrzeżu w Oslo – Akker Brygge, od godziny 7mej do 11tej rano poza niedzielą są sprzedawane przez rybaków ryby bezpośrednio z kutra za śmieszną cenę 45 koron za kilo. Może nabyć przed Wigilią?

Norwegowie narzekają że krab kosztuje aż 500 koron za kilo i to z pancerzem. Bo w Morzu Północnym są kraby. I to nie byle jakie – czerwone kraby królewskie, które mogą mieć wielkość aż 2 metrów i wagę 12 kilogramów! A wzięły się stąd, że nikt inny jak Józef Stalin próbując rozwiązać palące problemy żywnościowe Związku Radzieckiego nakazał wypuszczenie w okolicach Murmańska kraba kamczackiego. Przewieziono kilka tysięcy sztuk, jednak eksperyment wyglądał na nieudany. Po 20 latach okazało się jednak że kraby Stalina rozmnożyły się do gigantycznej, wielomilionowej populacji, spustoszyły dno i maszerują na zachód. Obecnie dotarły do Norwegii, gdzie walczą z nimi norwescy rybacy, a rosyjscy naukowcy prorokują, że dotrą aż do Gibraltraru.

Marsz podwodnej armii Stalina

Marsz podwodnej armii Stalina

 

 

37 lat, pracuję jako specjalista w Oslo pisuję głównie o historii i ekonomii ostatnio o podrózach, mentalności Skandynawów i Chińczyków

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości