Łukasz Warzecha Łukasz Warzecha
8353
BLOG

Kto ma problem z rozumieniem demokracji?

Łukasz Warzecha Łukasz Warzecha Polityka Obserwuj notkę 46

 „Jeśli Viktorowi Orbanowi tak bardzo nie podoba się w Unii Europejskiej, to niech Węgry z niej wystąpią” – takiej rady udzielił węgierskiemu premierowi Cezary Łazarewicz, kiedy dyskutowaliśmy w piątek w Tok FM o ostrej wypowiedzi Orbana podczas wiecu w Budapeszcie. Orban odnosił się wówczas do finansowych sankcji (oczywiście formalnie nie są to sankcje, ale faktycznie – tak), jakie nałożyła na jego kraj Bruksela z powodu niedotrzymania kryteriów budżetowych.

Premier Węgier powiedział: „Nie będziemy kolonią. Węgrzy nie będą żyć zgodnie z rozkazami obcych mocarstw, nie oddadzą swej niepodległości i wolności. Jako kraj europejski żądamy równego traktowania. Nie będziemy obywatelami drugiej kategorii. Mamy prawo żądać, byśmy byli traktowani według tych samych standardów, co inne kraje. Znamy lepiej niż dobrze ten rodzaj nieproszonej bratniej pomocy, nawet kiedy teraz nosi ona dobrze skrojony garnitur, a nie mundur wojskowy z pagonami”.

Rzeczniczka przewodniczącego José Barrosó skomentowała tę wypowiedź następująco: „Ci, którzy porównują UE do ZSRR, wykazują kompletny brak zrozumienia, czym jest demokracja”.

Warto byłoby spytać panią Hansen, jakąż to demokratyczną legitymacją wykazują się ci, którzy kreują unijną politykę – w szczególności sam przewodniczący KE oraz jego podwładni, członkowie Komisji. Jaką demokratyczną legitymację mają przewodniczący Rady Europejskiej Herman van Rompuy i wysoka przedstawiciel Catherine Ashton? Może to zatem pani Hansen nie bardzo rozumie, na czym polega demokracja?

Czy w tej konkretnej sprawie Orban miał prawo uznać, że Węgry są dyskryminowane? Posłużę się tutaj opinią organizacji, którą trudno uznać za eurosceptyczną – Business Center Club. Jej ekspert, dr Jerzy Kwieciński, pisze następująco (podkreślenia moje):

 

Na pierwszy rzut oka wydaje się, że to właściwa decyzja Unii Europejskiej, służąca utrzymaniu dyscypliny budżetowej w krajach członkowskich i tylko należy jej przyklasnąć. […] Zasady [Paktu Stabilizacyjnego z 1997 r.] były naruszane notorycznie przez wiele krajów. Szczególnie spektakularne było naruszenie zasady deficytu budżetowego przez Niemcy i Francję w 2005 roku, co skłoniło Komisję Europejską do zaproponowania nowelizacji Paktu. [Tu przypomnijmy, że oba kraje nie poniosły najmniejszych konsekwencji złamania paktu.] Po nowelizacji Paktu w 2006 roku wprowadzane sankcje za naruszanie zasad Paktu miały stać się niejako automatyczne, ale Komisja zwykle ograniczała się do kierowania ostrzeżeń i gróźb w kierunku krajów członkowskich naruszających te zasady.

Oczekuje się, że deficyt budżetowy Węgier spadł poniżej 3 proc. PKB w 2011 roku i ma wynieść 2,8 proc. w 2012. W poprzednich latach od czasu wejścia do UE, Węgry jeszcze nigdy nie zeszły poniżej 3 proc. progu deficytu budżetowego. Natomiast KE prognozuje, że deficyt ten wzrośnie i wyniesie 3,7 proc. PKB w 2013 roku. Komisja Europejska uważa, że Węgrom udało się zmniejszyć deficyt nie dzięki reformom, ale jednorazowym decyzjom. KE ocenia, że gdyby nie przeniesienie środków z prywatnych funduszy emerytalnych do państwowego funduszu w wysokości rzędu prawie 10 proc. PKB, to deficyt byłby na poziomie 6 proc. PKB w 2011 roku. KE uważa, że cel Węgier odnośnie deficytu powinien wynosić 2,5 proc. PKB w 2012 roku i poniżej 3 proc. PKB w 2013 roku. 495 mln euro to około 6 proc. spośród 8,6 mld euro dla Węgier w ramach polityki spójności na lata 2007-2013. W 2013 roku Węgry planują otrzymanie 1,7 mld euro z Brukseli. Ta kara to mniej więcej proporcjonalnie tak, jak zamrożenie 4 mld euro dla Polski.

W tym samym czasie Komisja Europejska i Rada Europejska łagodnie potraktowały i nie zastosowały instrumentu kary za nadmierny deficyt budżetowy wobec Hiszpanii, ani w postaci zawieszenia Funduszu Spójności, ani też w postaci kary depozytu 0,2 proc. PKB wynikającego z paktu fiskalnego. Deficyt w Hiszpanii w 2011 roku wyniósł 8,5 proc. PKB zamiast planowanych 6 proc. W 2012 roku deficyt był uzgodniony na poziomie 4,4 proc., ale Hiszpania już wcześniej zapowiedziała bez konsultacji z Brukselą, że wyniesie on 5,8 proc. Zaś w 2013 roku deficyt ma spaść poniżej 3 proc. PKB. Od Hiszpanii zażądano dodatkowych cięć w wydatkach budżetowych na poziomie 0,5 proc. PKB. Po tej decyzji Hiszpania zdecydowała się obniżyć cel odnośnie deficytu na ten rok do 5,3 proc. Należy wspomnieć, że obecnie 23 kraje, w tym Polska, spośród wszystkich 27 krajów członkowskich, nie spełnia zasady 3 proc. deficytu budżetowego. Deficyt budżetowy w Polsce wyniósł 5,6 proc. w 2011 roku i ma spaść poniżej 3 proc. PKB w tym roku. Szczególnie kraje południa Europy mają deficyty dużo wyższe niż Węgry.

 

Jak widać, sytuacja ewidentnie kwalifikuje się jako nierówne traktowanie. Historia restrykcji wobec państw, naruszających Pakt Stabilizacyjny, pokazuje, że reguły regułami, ale i tak ważniejszy jest czynnik polityczny. Węgry obrywają nie dlatego, że ich finanse są w złym stanie, ale dlatego, że – po pierwsze – są jednym z „nowych” państw UE oraz – po drugie – ich premier ma czelność prowadzić samodzielną politykę, a to się głównym aktorom unijnej gry nie może podobać. Węgry to nie Grecja, gdzie politycy są tak przerażeni własnymi porażkami i widmem rewolucji ulicznej, że gotowi są zgodzić się niemal na wszystko, byle dostać pomoc. Stąd spór pomiędzy Brukselą a Budapesztem jest ostrzejszy.

Druga kwestia – merytoryczna zawartość wypowiedzi Orbana i jej zasadność. Musimy pamiętać, że była to wypowiedź na wiecu, a wiec ma swoje prawa. Nie ma sensu traktować jej tak samo jak wypowiedzi podczas spotkania dyplomatycznego. Niemniej węgierski premier odniósł się do zasady, która faktycznie rządzi Unią. Naiwni euroentuzjaści powtarzają bezmyślnie frazesy o „wspólnym interesie europejskim”, nie chcąc dostrzec, że ten „wspólny europejski interes” to w istocie interes tych, którzy w największym stopniu kształtują politykę Unii. Nie jest to ani żadna magia, ani żadna tajemnica, ale po prostu logika stosunków międzynarodowych, których natura się nie zmienia, obojętnie jak wiele pustych słów zostałoby wypowiedzianych i jak wiele folderów o znakomitej współpracy wydałyby służby prasowe UE.

Unia to plątanina bardzo skomplikowanych mechanizmów formalnych, ale i nieformalnych. Korzystając z nich, najsilniejsi próbują narzucić swoje reguły. Można się temu podporządkować, przyjmując, że lepiej na tym trochę stracić, ale za to mieć spokój i zasłużyć sobie na pomoc w ostateczności, albo uznać, że ma się wystarczającą siłę i determinację, żeby starać się przerobić system zgodnie z własnymi potrzebami lub aby istnieć na jego marginesie. Tę drugą drogę wybiera teraz Wielka Brytania. Tą pierwszą próbuje podążać Orban i – jak świadczy reakcja na sankcje wobec Węgier, przeciw którym głośno wypowiedziała się Austria, zaś poparcie dla nich nie było powszechne – ma szanse na sukces.

Rada, jakiej udzielił Orbanowi Łazarewicz, jest absurdalna. Równie dobrze można by odwrócić tę logikę i stwierdzić, że jeśli Niemcom nie podoba się, co mówi Orban, niech oni wyjdą ze wspólnoty. Dlaczego bowiem miałaby ona być uszyta zgodnie z oczekiwaniami Niemiec, a nie Węgier? Powie ktoś: bo Niemcy dają najwięcej. Owszem, ale żaden traktat nie daje im w związku z tym większych praw. Kolejny argument, który można odwrócić, brzmi, że Węgry wiedziały, do jakiej wspólnoty wchodzą. Tak – podobnie jak Niemcy wiedziały, jakie zobowiązania nakłada na nich struktura budżetu UE.

Zresztą – czy Węgrzy faktycznie wiedzieli? Aplikowaliśmy do Unii w innym kształcie, bez traktatu lizbońskiego, który wzmocnił poważnie pozycję największych krajów, wprowadzając kryterium podwójnej większości. I nie jest prawdą – jak powiedział w Tok FM Cezary – że mieliśmy na niego wpływ. Nie mieliśmy niemal żadnego. Traktat jest kopią niedoszłego traktatu konstytucyjnego, opracowanego przez Konwent pod absolutystycznym kierownictwem Valéry’ego Giscarda d’Estainga, w którym ówcześni kandydaci mieli status obserwatorów, a ich przedstawicielem była malutka, nieszkodliwa Słowenia. I nie był to oczywiście przypadek.

Orban ma takie samo prawo walczyć o to, żeby Unia była uszyta zgodnie z interesami Węgier, jak Niemcy mają prawo walczyć o realizację własnych interesów. Orban w swojej wypowiedzi wskazał, że kształt UE jest często dyktowany przez ludzi, którzy nie mają do tego żadnej demokratycznej legitymacji, a inspiracja dla ich działań i pomysłów pochodzi z najważniejszych europejskich stolic. Udawanie, że nie jest to problemem, nic nie da.

 

P.S. Ciekawa jest informacja, że Jacek Saryusz-Wolski stracił stanowisko przewodniczącego delegacji PO do Parlamentu Europejskiego, a jego miejsce ma zająć Róża Thun. Mówiąc wprost – starego wygę unijnych korytarzy, doskonale rozumiejącego, na czym polega unijna gra interesów, zastąpi osoba o skrajnie naiwnym, infantylnym wręcz postrzeganiu unijnych procesów. No, ale skoro szefową komisji UE Sejmu z ramienia PO może być Agnieszka Pomaska, to szefową delegacji w PE może być Róża Thun. Incitatusów w Platformie, jak widać, dostatek. 

Oto naści twoje wiosło: błądzący w odmętów powodzi, masz tu kaduceus polski, mąć nim wodę, mąć. Do nieznajomych zwracamy się "pan", "pani".

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka