Kolejny raz słucham albumu nowego projektu Glacy i ponownie ciężko mi wyrazić jednoznaczną opinię. To chyba dobrze – w sumie lubię płyty, które wzbudzają kontrowersje i rozdzierają; można do nich dłużej docierać, rozbierać je na czynniki pierwsze, żeby ostatecznie ocenić: kciuk w górę czy w dół?
My Riot, bo tak właśnie nazywa się ten zespół (jeden z kilku, które powstały podczas pobytu za oceanem?) umiejętnie budował napięcie przed premierą; tajemnicze przesłuchania utworów dla wybranych fanów, wypuszczanie kolejnych fragmentów z sesji nagraniowych, szczątkowe informacje, akcje promocyjne naFacebooku, YouTube – to wszystko zwracało uwagę mediów i ludzi spragnionych czegoś nowego.
Każdy kto znał Sweet Noise spodziewał się, że Glaca ponownie zaskoczy, jak zwykł to robić szczególnie podczas wydawania dwóch poprzednich płyt, „Czas Ludzi Cienia” i moim zdaniem wybitnego „The Triptic”. Czy udało mu się? Niekoniecznie…
Otrzymujemy coś, co można by spokojnie uznać za „Czas Ludzi Cienia” (wraz z remiksami wydanymi pod nazwą „Revolta”) na miarę XXI wieku. O ile jednak tam zaczynała się przygoda z elektroniką, tutaj dostajemy mechaniczną petardę! Już sam wstęp do „Snu” z wokalem przepuszczonym przez komputer doskonale wprowadza w ten klimat i wiadomo, że powrotu do gitarowych brzmień z lat 90-tych nie będzie. Jednak nic tutaj nie zaskakuje, chciałoby się powiedzieć „to już było”, tylko że teraz wzniesiono to o kilka poziomów wyżej.
CAŁA RECENZJA ZNAJDUJE SIĘ TUTAJ