Właściwie nie mam za wiele do powiedzenia, co do ostatniej katastrofy. Tej katastrofy.
Wiadomość o niej spadła na mnie nagle, kiedy i tak czułam się strasznie, bo byłam chora. Obudziłam się o 9.50. I już wtedy się dowiedziałam. O rany. Jakoś to nie mogło do mnie dojść. Chodziłam przygnębiona. Każdy uśmiech, każdy weselszy tekst z jakiegoś powodu wydawał mi się zupełnie nie na miejscu. Dopiero jak zobaczyłam trumnę prezydenta, gdy przejeżdżała Jerozolimskimi. Gdy stałam tam i patrzyłam, w całkowitej ciszy, pośród miliona chyba ludzi., Gdy wspominałam ten obraz – trumnę, wtedy dopiero dochodziło do mnie, jak bardzo to jest nierealne, i jak bardzo w to nie wierzę.
Minęło trochę czasu. W moim życiu to nie zmieniło niczego, nie mieszałam się nigdy do polityki, nie interesowałam się nią, nie zginął mi nikt bliski. W moim życiu prywatnym żadnych zmian szczególnych. Ale w Polsce się dzieje...
Siedzę z boku przysłuchując się spokojnie i starając zapamiętać wszystkie istotne szczegóły, które dojdą do moich uszu, jakoś połączyć je w całość. Jedną, spójną. Co jakiś czas się wypowiadam, na temat w rozmowach. I staram się dojść do jakichś sensownych wniosków, na przykład "Janek, co to jest tak w ogóle ta cała czarna skrzynka, co?".
Brak wykształcenia w dziedzinie techniki samolotowej przeszkadza trochę w rozpoznaniu prawdziwych przyczyn i skutków, ale chłonę wiadomości jak gąbka - będzie lepiej.
Jedno zauważyłam już pierwszego dnia. Już parę minut po tym, jak cała polska dowiedziała się o tym, co miało miejsce w Smoleńsku. Niecałą godzinę po katastrofie.
Katyń. Ludzie zebrani, by uczcić rocznicę tragedii sprzed 70 lat, przerażeni. Czekaliśmy na prezydenta, by uczcić zmarłych - uczcimy zmarłego prezydenta. Okropne. Czarno na duszy. I łatwo zauważyć pewien odruch. Każdy, kto miał przy sobie różaniec i nie tylko ci - wszyscy zaczęli się modlić. Jednym głosem niemal. Piękne.
Ludzie w telewizji, politycy, redaktorzy - wszyscy mówią o modlitwie.
Wszyscy posłowie i nie tylko, w ogóle politycy - poszli na uroczystą mszę. Katolicką, żeby nie było. I to wyjątkowo długą, całe Requiem Mozarta podczas mszy to nie byle co.
I wreszcie - studenci na akademiku wyświetlili krzyż. Nie to nie pomyłka, nie w akademiku, ale na. Pogasili wszystkie światła, oświetlając tylko określone okna, tak, aby na zewnątrz układały się w krzyż.
Dlaczego krzyż?
Niedawno Jeszce były spory, aby właśnie ten znak usunąć ze ścian w miejscach publicznych. Aby nie urazić. Jeszcze niedawno szłam z droga krzyżową po warszawie i z akademickich okien na jednej ze stacji leciały na nas butelki. (To nie ten akademik, o którym pisałam wcześniej naturalnie, inny.) Ciekawe, czy teraz ci studenci walą butelkami w telewizory.
Jakoś to całe wydarzenie połączyło polaków. Kłócą się, dyskutują, naturalnie. Jak zawsze. Ale jak zaczniesz się modlić przed Pałacem Prezydenckim - nikt się nie zgorszy, ludzie się poprzyłączają.
Nagle wszystkie spory o to, dlaczego niby polska ma być katolicka, jest przecież wolność wyznania, i dlaczego do jasnej cholery ten krzyż?! Niemal kłuł w oczy tylu ludzi dopiero co! A teraz ze wzruszeniem patrzą na znak, który wyświetlili studenci na najwyższym akademiku. I Jakoś te wszystkie kłótnie milkną. Nikt nie mówi o tym, co było. Nikt nie zwraca na to uwagi. To jest po prostu naturalny odruch każdego Polaka.
Jak trwoga, to do Boga - powiedzą inni. Po wszystkim Polacy potrafią się tylko modlić. A ja się cieszę. Lepiej, że jak trwoga, to do Boga. Bo do kogóż innego? Że co drugi katolik w Polsce jest nieczynny z powodu awarii sprzętu, jak jest jakieś święto i trzeba pójść do kościoła, lub jak jest jakieś pytanie w związku z wiarą... To nie ważne. Dobra, ważne. Ale nie w tej chwili. Najważniejsze jest, że kiedy jest nieszczęście, to nikt nie sięga po pistolet, tylko po różaniec. Coś kiedyś sprawiło, że w mentalności każdego polaka to jest ostateczną ucieczką i to jest jedyną nadzieją.
To dobrze. Dobrze, że nadzieją Polaków jest modlitwa, a nie wielkie plany militarne, jak zniszczyć cały świat, bo mi zrobił kuku.
I dla mnie to jest znakiem. I to jest największym przesłaniem tej tragedii.