Tu gdzie niebo jak żuraw nad studnią
zagląda w pierścieni taflę
ranek pąsy maluje na chmurach
i na usta jak okna otwarte
nawleka wskazówki pazurów
w czułości powietrza
kruszy korony nawietrznym drzewom
ze snów marmurowych rzeźbiąc
sylwetki dawno umarłych Wegów
na skroniach kładzie drobinki srebra
dzień wyzwolony z turkusów
połyskiem sennym spływa na ziemię
jak śpiew Owidiusza –
bywa odwieczną przyczyną przemian
która sama siebie wyklucza.