Ach dzień mi odszedł
jak z kłosów ziarno
gdy go owłada podszept
snujących się przez noc upalą
nieludzkich cieni
tam sam pod własną strażą
niby chory na czas alchemik
ostatnim skokiem ostatnią szarżą
patrzę wydostać się spod ziemi
dać światłu gardło
i własnym sercem krwią pożarną
niczym potulne jagnię
spełnić ofiarę całopalną
a potem jak wolność bagnet
ponieść się wprost ku gwiazdom
pod zgięty nieba magnes
gdzie dnia od nocy nie odróżnisz
bo wszystko mieni się szmaragdem
wszechwładnej i wszechobecnej próżni
i człowiek skierka i Bóg podróżnik
pośrodku milknącego echa
dogasających białych karów
przechodzą razem ostatni etap
najdłuższej ze wszystkich wypraw
na jaką był gotów zdobyć się poeta
Ach dzień mi odbiegł niech odbiega
jak rosa z opuszczonych powiek
tak człowiek garnie się do nieba
po słowo po zapowiedź
tego o czym wiedzieć nie trzeba