Na końcu prawie zawsze jest jakiś most
i są jakieś nogi nieopatrzne na zgrzyt kotew
i myśli nagłe bijące pod gwiezdny strop
i płuca świszczące powietrzem jak grotem
imię tego którego buty wyjętym językiem
bądź wężem pełzających sznurowadeł
świadczą o życiu kończącym się z krzykiem
i o śmierci bo śmierć w swojej powadze
ustawia na baczność szpalery trzewików
wciska mosty do gardeł ziejącym przepaściom
i stręczy jak płomień skierki głupich ochotników
litanią wierszy wykrwawianych karta za kartą
bo na końcu prawie zawsze jest jakiś most
prosta droga do drugiej przestrzeni
tam tylko poeta spokojny o własny los
bosą stopą pokala grzbiet matki ziemi