A kiedy noc zapada
Dachy opuszczają przyłbice
Ciągnie w pochodzie modlitw gromada
Do nieba niezatwierdzonych życzeń
Ja Andromeda cudem ocalona z paszczy Ketosa
Idę ulicą po której przechadzał się Chopin
W oddali Gorgona wzrokiem rzeźbi Perseusza
Z okien piwnic patrzą na świat zakuci w kajdany Asyryjczycy
Zwierzęta w klatkach trenują ludzkie odruchy
Tatuaże nie świadczą tu o wyrokach lecz (i tylko) o artystycznej duszy
We frakach noszą się smutni mieszkańcy najgłębszej niszy
Szlachcic bez lęku przesyła dziewczynie zabawne selfie spod szubienicy
Z lodowych tronów północy nie widać śmierci -
Nie ostatni ale nie pierwsi
Zbieramy owocowe z martwego szelfu
Szyper kutra na mieczniki i syn Argonauty z sąsiedniej ulicy
Obaj uciekli na szczudłach
By przystać do Złotej Ordy stałych bywalców zagranicy
W dalekim stepie kozacka czata nie spuszcza z oczu wielkiego brata
A i brat wpatrzony zawsze płonącą źrenicą w oddalony teatrzyk
Widzi jak spod spódnicy matki łypią przebiegłe dziatki
W tle zaś nędznicy niby mury Bastylii zdobywają Biedronkę
Pod powałą zabytkowej kamienicy
Narysowane białą kredą duże P rozsiadło się na kotwicy
I hejże niby gwiazda północy oświetla ciemność ulicy
Nie jeden dom w tym mieście stoi ruiną
A błądzą przez odmęt oksydowani strażnicy
A płyną przezeń jak brygantyny pokutnicy żebrzący na wino
Wszy spijają z nich krew jak państwo Nowobogaccy
Z przedstawicieli proletariatu
Za oknem grają capszczyk
Już noc wracamy do hamaków
Na sen modlitwa i zastrzyk
Pańska skórka do ust – kamyczek strachu
Pod materacyk
I czego by chcieć od życia
Żeby wszystko pomieścić w przyjętej skali?
Ach... co za artysta?
Obcina koledze język
Zaszywa usta
Gruchocze palce
Co może rozp*szy
W śmiertelnej walce
Co za artysta?!
- ten lepszy...
Więc póki krew we mnie krąży
Każdej biedzie poświęcę swe strofy
Ojczyźnie zaś jako jej syn najlepszy
Życie położę w ofierze
I jeśli trzeba to umrę
– tu i teraz... na tymże papierze