Dawny wierszyk, odkurzony z mgły niepamięci...
Gdy noc zapadła, gwiazdy zabłysły
A zatopione miasto ożyło
W mroku schowało mroczne zamysły
I swoją przeszłość echem okryło
A piękna Świteź w blasku gwiazd stoi
Spokojną falą do brzegów bieży
Tylko ją jedną przeszłość nie boli
Tylko w nią jedną grom nie uderzył...
W spalonym mieście i zatopionym
Mieszkała niegdyś pewna rusałka
Z kufrem ufności, z sercem na dłoni
Poetka, wieszczka, wód świtezianka
Tańczyła sobie z początku skromnie
Stawiając pierwsze kroki z rozpędu
A potem śmielej lecz mniej przytomnie
I coraz więcej czyniła błędów
Tańczyła w transie, tańczyła dziko
Tafla jeziora była jej sceną...
Nie spodobało się to chochlikom
by trans splatała z poezji weną
Zaczęli zatem ciskać kalumnie
Aż od pomówień trzęsło miasteczkiem
I świteziankę zniszczyli wspólnie
A ktoś pociągnął bomby zawleczkę
Runęły mury... miasteczka nie ma...
Ale zostali miasteczkowicze
Przez to rusałka chce tropy zmieniać
I wciąż ukrywa swoje oblicze
Wszystko to przeszłość, dziś stoją zgliszcza
I pluskające fale jeziora
Lecz pozostały skrawki lepiszcza
Echa co grało zaledwie wczoraj...
Ona młodzieńca na głębię pchała
Chciała by tańczył jak go prosiła
Lecz jej intryga się nie udała
Wzbraniał się mądrze - nie usidliła...
Po zatopieniu miasta przez Hunów
Mgła na jeziorze falą wzrastała
Młodzian był nowe odkrył swe guru
A świtezianka real poznała...
Kiedy się wreszcie mgła rozjaśniła
Ze świtezianki wypełzła bździągwa
- Z Fredzia - Młodzieniec, nie szaławiła
- Real wziął szturmem karadan long wał...*
(*wał do czołgu)